R20:

247 10 2
                                    

Jakbyście zapytali te sześć osób co się działo potem, raczej niewielu z nich by pamiętało. Wszyscy widzieli jak przez mgłę. Nikt nie szczędził łez. Przecież to nie mógł być koniec... Nie taki. Zoe, Lorenzo, Dede, Ricky, Martin i Felipe ustawili się w kółku i przytulili się, chcąc dodać sobie otuchy. To miało wyglądać zupełnie inaczej. Gabo miał wyzdrowieć kształcić się dalej, zostać wkrótce słynnym piłkarzem, założyć rodzinę i być szczęśliwym. Taki był plan... Kiedy wyszedł ostatni lekarz z sali dwanaście par oczu skierowało się na niego. Nastolatkowie byli mu bardzo wdzięczni. On najdłużej z medyków walczył o życie nastolatka. Kiedy wyszedł wzrok miał pusty i bardzo, bardzo smutny. Już chciał coś powiedzieć do grupy młodzieży na korytarzu, ale zdarzyło się kilka dziwnych rzeczy. Z sali, w której leżał Gabo coś się stało. Cała siódemka usłyszała z tamtąd dziwny hałas. Tym razem światełko nad drzwiami zapaliło się na zielono, jednak tym razem bez alarmu. Lekarz dostrzegłwszy światełko bardzo się zdziwił i wyszeptał, że to niemożliwe. Znów na korytarzu pojawiło się mnóstwo pracowników zmierzających do sali ich przyjaciela. Zaciekawiona młodzież podeszła do okna. Widok nie był za dobry, z powodu częściowego zasłonięcia żaluzją. Jednak to co młodym ludziom udało się dostrzec, zwaliło ich z nóg i to właściwie dosłownie, ponieważ Zoe jak tylko to zobaczyła to zemdlała. Stojący obok Lorenzo wykazał się nie lada refleksem i złapał dziewczynę brata zanim ta zdążyła poczuć ból zderzenia się z posadzką. Reszta zbierała swoje szczęki z podłogi. Gabo żył... z późniejszych wyjaśnień lekarzy, można było się dowiedzieć, że Gabo wtedy naprawdę umarł. Jego serce się zatrzymało, a teraz żył. Siedział na łóżku, co prawda dość zaniepokojony, zdziwiony i zdezorientowany, ale przede wszystkim ŻYWY. Lekarze nie pozwolili wejść od razu przyjaciołom Gabo, ani nawet policji w celu przesłuchania. Od tego momentu miała minąć doba zanim dojdzie do rozmowy z policją i dwie do rozmowy z rodziną i przyjaciółmi. To jednak nie był koniec problemów. Jeszcze tego samego dnia, na okładkę jakiegoś szmatławca plotkatrkiego trafiło zdjęcie Lorenzo z rozkwaszonym nosem oraz artykułem szkalującym IRS i jego dyrekcję. Gabo nie chciał w ogóle rozmawiać z policją. Tak jakby w ogóle nie chciał, aby sprawca został złapany. W to, że nie pamiętał sprawcy nikt nie chciał uwierzyć, zresztą nastolatek nawet nie starał się nikomu tego wmówić. Poprostu się odizolował. Nie chciał rozmawiać z nikim: ani ze swoją dziewczyną, ani ze swoim bratem, ani z przyjaciółmi,  a tym bardziej z dorosłymi. Bolało go to, że musi ich odpychać i trzymać na dystans. Ale cholernie się bał. Wciąż miał w głowie głos prześladowcy, który wiedział i znał wszystkie  najważniejsze osoby w jego życiu. Nie chciał ryzykować. Szóstka nastolatków z dnia na dzień miała coraz mniejszą nadzieję, że będzie jak dawniej, że odzyskają świetny kontakt z przyjacielem. Lorenzo jednak nie chciał poddać się tak szybko.
-Gabo, tak nie może być. Musisz zacząć żyć od nowa. Ten wypadek to przeszłość.
-Wypadek?! Nie wiesz o czym mówisz. Ale to bez znaczenia. Nie chcę wracać do tamtego życia.-powiedział Gabo
-Jak to nie chcesz? Chłopie, co Ci jest? Nie chcesz jeść, spać ani rozmawiać. Traktujesz mnie i swoją dziewczynę jak nikogo istotnego. Ogarnij się.-starszy brat próbował przetłumaczyć coś młodszemu.
-Nie chcę o tym rozmawiać. Wyjdź, lepiej jak już sobie stąd pójdziesz.-powiedział młodszy
-Jak sobie chcesz. Ale wrócę i dowiem się czemu ukrywasz tego co ci to zrobił.-obiecał Lorenzo
Kiedy chłopak wyszedł z sali młodszy wyszeptał:
-Chcesz wiedzieć czemu? Ponieważ chronię moją rodzinę i przyjaciół.-niestety kapitan Jastrzębi już tego nie usłyszał, chociaż znając tego chłopaka temat drążyłby dalej aż uzyskały wszystkie odpowiedzi, co niebyłoby dla niego korzystne z powodu wiszącego zagrożenia. Zbliżał się wieczór. Gabo chciał obejrzeć trochę telewizji, może akurat trafiłby na jakiś mecz i oderwał się od przykrych myśli. Wszystko się zepsuło. Gabo bardzo chciał to wszystko naprawić. Wolał jednak trzymać brata, dziewczynę i przyjaciół trzymać z daleka. Wtedy prześladowcy może pomyślą sobie, że jest nieczułą świnią i na nikim mu zależy. W głowie układał sobie plan. Teraz nie był jeszcze na tyle silny by uciec, ale jak tylko odzyska sprawność od razu da nogę. Tak by nikt go nie znalazł. Mógł jednak napisać jednak lost do swoich bliskich. Napisał, że bardzo ich kocha, ale żeby go nie szukali, ponieważ musi się zdystansować. Wierzy jednak, że ich więzi przetrwają tę próbę czasu. Pisanie tego listu bardzo go znużyło. Więc poszedł spać odrazu po napisaniu. Rano zaraz przed szkołą Martin chciał pogadać w cztery oczy z Gabo. Wyszedł więc z internatu, tak, by o 6:15 być w szpitalu. Musiał się dostać do sali Gabo nidostrzeżenie. Podejrzewał, że kolega z drużyny jeszcze śpi. O tej porze Lorenzo nigdy nie było w szpitalu, więc będzie mieć pewność, że nikogo tam nie będzie. Kiedy wszedł do sali chwilę przyglądał się śpiącemu chłopakowi, chwilę później jego uwagę przykuła zapisana kartka. Martin chwilę walczył z ciekawością. Chciał się przecież zmienić, a nie wciąż szpiegować i czekać tylko na czyjeś potknięcie. Ciekawość jednak wzięła górę. Zaczął czytać intrygującą kartkę. Po przeczytaniu Martin zastanawiał się czy Gabo przestanie go w końcu zaskakiwać. Chłopak był nieobliczalny. Jeśli powie Lorenzo, relacje między braćmi mogą się popsuć. Nie mógł do tego znów dopuścić. Ale jak nie powie nikomu to tak jakby pomagał w ucieczce. Chyba jednak nie mógł zrezygnować teraz z sztuki manipulacji.
-Gabo, obudź się.-powiedział kiedy już wpadł na pomysł jak powstrzymać rówieśnika od wykonania zwariowanego planu.
-Która godzina? Martin co ty tu robisz?-pytał niewyspany chłopak
-Przyszedłem Cię przeprosić. Kiedy przyszedłem do drużyny miałem nadzieję na lepszy los niż w poprzednich szkołach. Kiedy doszedłem do Jastrzębi chciałem być gwiazdą, chociaż raz. Tylko, że tą gwiazdą zawsze byłeś ty albo twój brat. Byłem bardzo zły i byłem zazdrosny. W dodatku polubiłem twoją pozycję na boisku, to dlatego chciałem Cię wygryźć. A ty wciąż byłeś idealny. Cokolwiek zrobiłem to ty zawsze byłeś tym najlepszym, tym poszkodowanym, a ja tym najgorszym i złym. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia. Aby udowodnić swoją zmianę chcę Cię ostrzec. Nie rób nic głupiego. Wokół szpitala jest pełno dziennikarzy jakiś marnych szmatławców. Tylko czekają, aby cię zobaczyć. Szpital wezwał aż policję. Funkcjonariusze pilnują, aby nikt obcy się do Ciebie nie dostał. Obstawili cały szpital. No to ja cię teraz zostawiam, a ty postaraj się usiedzieć. Nie chcemy przecież kolejnego artykułu szkodzącego szkole. -tłumaczył Martin. Teraz tylko wystarczyło czekać czy Gabo połknie przynętę. Martin wiedział, że w takiej sytuacji Gabo nie ucieknie. No bo przecież ucieczka polega na tym, aby go nie złapano, prawda?
-Jaki artykuł?-zapytał zdziwiony Gabo.
-To ty nie wiesz? Ummm.... Nie wiem czy powinienem Ci powiedzieć w takim razie.
-Martin, gadaj co wiesz.-powiedział nieprzyjemnie Gabo
-Lepiej jak sam to zobaczysz. Przyniosę Ci za jakąś godzine do dwóch. Sam przeczytasz. Teraz muszę spadać, bo mam sprawę do załatwienia.
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
No to Gabo żyje. Nie mogłabym go poprostu od tak załatwić i juz koniec historii. Nie, nie, nie. Mam co do niego większy plan.
Dobra, a teraz kilka rzeczy. Przede wszystkim chciałabym każdemu z Was osobna podziękować. Za każdą gwiazdkę, za każdy komentarz, za każdą odsłonę. To bardzo motywuje do dalszej pracy. Poprzedni rozdział był pewnego rodzaju eksperymentem. Chodzi o to, że napisałam ten rozdział i miałam do niego mieszane uczucia  (nie chodzi, że mi się nie podobał czy coś w tym stylu). To bardziej chodziło o to, że starałam się wylać z siebie emocje, kreujące się w mojej głowie co do tego rozdziału. Smutek, wzruszenie itp. Czego wynikiem były łzy. Niektórzy z was w komentarzach pisali właśnie, że się popłakali. I w tym właśnie momencie spełniliście moje marzenie (i nie nie chodzi mi tutaj o cieszenie się z czyichś łez. Jeju wtedy to bym musiała być naprawdę niezłą wariatką). Bardziej chodziło mi, że udało mi się wywołać u was podobne emocje jak u mnie. I nie ma większej nagrody dla autora niż właśnie to. Coprawda pisze amatorsko, ale w ten sposób spełniam swoje marzenia. To nie było tak, że pewnego dnia pomyślałam sobie o zostanę pisarką i wszystko stało się w jeden dzień. Dojście do tego miejsca, gdzie stoję teraz zajęło mi prawie 5,5 roku. To kupa czasu. Nie obyło się bez trudu i niekiedy nawet łez. Jednak mój cel jest jeszcze przede mną i może kiedyś uda mi się go zrealizować.  Dlatego bardzo, ale to bardzo Wam dziękuję i życzę miłej nocy. Dobranoc :*****    

O11ce-No Importa El Camino Que Tomemos, Siempre Estaremos Juntos Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz