R34:

160 3 1
                                    

Jeszcze tej nocy na koncie Gabo pojawiła się znaczna suma, z podpisem, że to jedynie zaliczka. Nastolatek sam nie wiedział czy dobrze robi wchodząc do tej organizacji. Otrzymał także dokumenty, o które tak zabiegał,  dotyczące śmierci Olivera.  Natychmiast przekazał je swojej pielęgniarce. Zasługiwała, aby dowiedzieć się prawdy. W końcu to był jej ukochany wnuczek, a Gabo doskonale ją rozumiał, przez wzgląd na swoją własną babcię. Oliver swoją postawą zasłużył na to by być uważany za najtwardszego z najtwardszych, niestety jego organizm nie wytrzymał takiego obciążenia, stracił za dużo krwi i zmarł. Pani Rozalinda kiedy dowiedziała się prawdy długo i rzewnie płakała. W końcu mogła pożegnać wnuka tak jak na to zasługiwał. Zawsze miał być w jej sercu, ale ona po tak długim czasie w końcu znała prawdziwą odpowiedź na pytanie dlaczego. Nie był jej wciskany kit, że to samobójstwo,  że Oliver nie miał po co żyć. Gabo długo z nią rozmawiał. Opowiedział wszystko co wie, to było dość ryzykowne posunięcie, ale kobieta obiecała, że ze względu na szczerość Gabo nikomu nie było. W końcu zależało jej jedynie na odkryciu prawdy, a nie na jakiejś zemście. A dodatkowo młody pacjent kobiety obiecał, że odkryje kto tak naprawdę chciał zwerbować Olivera i go dźgnął. Złożył obietnicę i zamierzał jej dotrzymać. Tego ranka kiedy miał wyjść wziął na rozmowę Vallery.
-Słuchaj, czytałem o tym sporo i znalazłem w Stanach klinikę, która specjalizuje się w leczeniu tego rzadkiego nowotworu jak twoja siostra. Nie obiecuje Ci, że ją tam wyleczą, bo to ciężka choroba, ale no na pewno jakoś pomogą.
-Gabo, dziękuję że się tak angażujesz w  pomoc. Naprawdę nie musisz,  nie jest to twoim zadaniem,  a mnie choć bardzo bym chciała pomóc Rosie, to nie stać mnie. Przecież ja jestem tylko dzieckiem, którego nie chcieli rodzice.
-Wiem co czujesz. Ja sam nie mam matki,  a ojciec zachował się jak ostatni  kretyn. Z Lorenzo to jest temat tabu w ogóle o tym nie rozmawiamy. Co do środków materialnych nie martw się, mój kumpel prowadzi kanał sportowy, na pewno wie w jaki sposób nagłośnić tego typu sprawy. Więc nie martw się. Ludzie na pewno pomogą, warto spróbować, tym bardziej że Rosie ma szansę na długie życie. To mała wojowniczka, a ja obiecuję że wam pomogę. - przekonywał Gabo. Ten czas spędzony w szpitalu dał mu na prawdę bardzo wiele. Zajrzał śmierci w oczy, ale przetrwał,  teraz miał zamiar szerzyć dobro tak bardzo jak tylko się da. Jeśli ma możliwość dania komuś szansy na nowe życie, nie wahał się. Zasiał ziarno nadzieji w sercu Vallery. Kochała Rosie jak nikogo innego na świecie, jeśli coś z choroby jej siostry wynikło coś dobrego to tylko i wyłącznie poznanie Gabo. Nastolatek był wdzięczny za wszystko co dał mu czas spędzony w tym miejscu. Zmienił się i chyba wszyscy zauważyli że jest to  zmiana na lepsze. Kiedy się żegnali nie obyło się bez łez pani Rozalindy. Lekarz prowadzący wziął Gabo na rozmowę.
-Dziękuję,  Ci że dałeś tym dzieciom piękne wspomnienia z tak ponurego miejsca. Zaznali choć kilka dni co znaczy być dzieckiem. Wszyscy będziemy za tobą tęsknić. Dzięki tobie chce się żyć i oni wiedzą że mają szansę na normalne życie.
-To ja dziękuję, że ocaliliście mi życie. Mam dług wobec tego szpitala. Postaram się zasiać tyle nadzieji ile tylko się da, bo ja naprawdę wierzę, że mają szansę żyć normalnie. To tylko dzieci, a żaden rodzic nie powinien tracić kogoś tak bliskiego. Jestem dobrej myśli, że wszystko się ułoży. Robicie tu kawał naprawdę dobrej roboty.
-Obiecaj, że będziesz na siebie bardzo uważać. Wolałbym nigdy więcej nie spotkać Cię w takich okolicznościach jak ta.
-Spokojnie, postaram się na siebie uważać. Dziękuję jeszcze raz.-powiedział z wdzięcznością Gabo wyciągając rękę do lekarza, który ten uściskał z serdecznym uśmiechem.
Gabo już miał wychodzić, kiedy zatrzymało go głos lekarza:
-Nikt po ciebie nie przyszedł?-zapytał-Byłbym spokojniejszy, gdybyś jednak był teraz z kimś i przede wszystkim się nie przemęczał.-dopowiedział
-Spokojnie,  przyjechała karetka, a jestem pewien, że to nie jest nasze spotkanie, choć następne będzie w lepszych okolicznościach.-odpowiedział Gabo.-A i proszę się nie przejmować pańską relacją z siostrą. Jestem pewien, że jeszcze się dogadacie. Proszę się nie zdziwić, jeśli się tu wkrótce pojawi.-powiedział brązowowłosy z tajemniczym, delikatnym uśmiechem.
-Zdecydowanie nie chcę wiedzieć, skąd ty to wiesz,  bo chyba jedynym logicznym wyjaśnieniem jest czytanie w myślach, ale powiem tak: miałeś rację, masz w sobie magię.-powiedział z niedowierzaniem lekarz. Trudno było mu uwierzyć w słowa szesnastolatka. Z siostrą dzieliła go niemal przepaść i było to raczej niemożliwe, aby ten młody miał rację. Każda jego rozmowa z siostrą kończyła się kłótnią, ale był ciekawy skąd się dowiedział, skoro on sam nic nie powiedział. Idąc korytarzami nie poznawał tego miejsca. Dzieci biegały ze śmiechem po korytarzach. Chciały jeszcze pomachać Gabo przez okno. Polubiły go, a lekarz mimo że cieszył się że chłopak stanął na nogi, będzie mu go brakować i wygląda na to że nie tylko jemu. Nastolatek, pierwsze co pojechał taksówką do IRS-u.  Były jeszcze zajęcia więc, było małe prawdopodobieństwo, że ktoś znajomy go zobaczy i o to mu chodziło. Napisał także wiadomość do Joauquina, aby utworzył zbiórkę pieniędzy na miejsce w klinice dla Rosie. Tam miała szansę wyzdrowieć. Poprosił taksówkarza, aby chwilę poczekał. On tym czasem poszedł do pokoju dyrektorki. Kiedy zapukał i usłyszał,  że może wejść, zrobił to. Dyrektorka trochę się zdziwiła widząc Gabo, który jak myślała przebywa jeszcze w szpitalu.
-Gabo co ty tu robisz? Nie powinieneś wyjść po południu?-zapytała
-Nie w porządku, poprosiłem aby wypuścili mnie wcześniej. Chciałbym o czymś z panią porozmawiać.
-Oczywiście, chodź śmiało, może powinieneś usiąść.-powiedziała dyrektorka, wskazując na krzesło.
-Nie spokojnie,  ja tu tylko na chwilę. Chciałem zrobić przyjaciołom niespodziankę. Przyszedłem tylko prosić o zgodę, niedługo są już wakacje,  z wszystkich przedmiotów  są już wystawione oceny, dziś z Lorenzo wyjeżdżamy do Alamo Seco i chciałbym zrobić dyskotekę pożegnalną i zaprosić też oddział dziecięcy ze szpitala, w którym przebywałem,  czy pani dyrektor wyrazi zgodę?-zapytał wyjaśniając sprawę.
-No sama nie wiem Gabo. Przecież się nie wyrobimy.-powiedziała z powątpiewaniem w głosie.
-Spokojnie pani dyrektor, ja wszystko załatwię, poradzę sobie, wezmę też ludzi do pomocy.-powiedział
-No dobrze, skoro twierdzisz, że sobie poradzicie, to nie widzę przeciwwskazań.-powiedziała dyrektorka. Na co Gabo się bardzo ucieszył,  dopiero teraz dzieciaki ze szpitala poznają co to znaczy być prawdziwym dzieckiem. Pokaże im IRS, urządzi im zabawę jakiej nigdy w życiu nie widzieli. Poprosi jeszcze raz Lorenzo, może się zgodzi. Miał jeszcze z nim do pogadania. Wyszedł na korytarz, czekając aż skończą się zajęcia. W tym czasie jego brat przemierzał korytarz szpitalny chcąc zrobić Gabo niespodziankę i odebrać go wcześniej ze szpitala. Wszedłszy do pokoju brata widząc świeżą pościel, mocno się zaniepokoił. Wyjrzał na korytarz i zobaczył Vallery z Rosie na rękach. Podszedł do niej z podniesionymi pojednawczo dłońmi.
-Mogę z tobą zamienić słowo,  czy mam się bać, że urządzisz mnie tak jak mojego brata?-zapytał, a nastolatka przystanęła.
-Przeprosiłam już za to Gabo.
-Dobra, nieważne. Nie wiesz może gdzie on jest?-zapytał
-Wyszedł ze szpitala rano, ewidentnie było widać, że się gdzieś spieszy.-odpowiedziała.-widząc pytający wyraz twarzy, zrozumiała że brunet nic o tym nie wiedział.-Nie wiedziałeś?-zapytała upewniając się w swoich przemyśleniach. Lorenzo kiwnął potakująco głową.-Wiem, jak się czujesz. Też strasznie bym się martwiła, gdybym nie wiedziała co się dzieje z Rosie. Właściwie, mało powiedziane. Umierałabym ze strachu.-powiedziała próbując pocieszyć Lorenzo. Zdawała soebie sobie sprawę, że nie zachowała się wobec chłopaków na początku znajomości fair, chciała to teraz naprawić.-Ciężko być czasem tym starszym i bardziej odpowiedzialnym, co?-zapytała
-Ale za nic bym się nie zamienił. Uwielbiam Gabo, mimo że często mam ochotę ukręcić mu łeb. Tak jak akurat teraz. Poza tym jednak moja sytuacja jest łatwiejsza. Gabo wcale nie jest taki mały, mogę z nim pogadać jak równy z równym, nie muszę się nim ciągle zajmować, no i nie jest śmiertelnie chory.
-Obiecał mi pomoc.-powiedziała,
Lorenzo chciał dopytać jakiego rodzaju pomoc miała na myśli, ale przerwał mu sygnał wiadomości przychodzącej.
-Przepraszam, na chwilę to od Gabo, lepiej do niego oddzwonie.-powiedział po czym wybrał numer do brata.-No halo... co chciałeś? Że gdzie niby jesteś? Dobra to poczekaj tam na mnie, przyjadę jak najszybciej się da. Musze kończyć, bo nie raczyłeś mi powiedzieć, że wychodzisz wcześniej. No to widzisz,  ty chciałeś zrobić mi niespodziankę, ja tobie i tak to wyszło. Matko, ja już zaczynam się bać tych twoich niespodzianek, może wystarczy jak na jeden dzień? Dobra,  nie no jak już zacząłeś, to poczekaj,  bo znów się w coś wpakujesz.-kiedy zakończył rozmowę, uśmiechnął się przepraszająco do Vallery.-Wiesz, przepraszam, ale muszę się zbierać, zanim ten ćwok zwany również moim bratem znów nie wpakuje się w coś dziwno-głupiego, ale skoro obiecał,  że w czymś ci pomoże, to na pewno tak będzie. Możesz mu zaufać, on zawsze dotrzymuje słowa.-wyjaśnił.-Miło,  że jednak nie potraktowałaś mnie swoim prawym sierpowym tak jak mojego brata. Różnica między nami jest taka, że moja uroda mogłaby tego nie przetrwać.-zażartował Lorenzo, na co Vallery roześmiała się serdecznie, co często jej się nie zdarzało.-A i zdrowia dla Rosie, może jeszcze się kiedyś spotkamy,  tym razem mam nadzieje w lepszych okolicznościach, a nie wtedy kiedy my lub któreś z naszych bliskich walczy o życie. Narazie.-pożegnał się i już szedł w stronę wyjścia, ale zatrzymał go lekarz, który prowadził Gabo.
-Lorenzo? Co ty tutaj robisz? Mam nadzieje, że nic się nie stało?-zapytał zmartwiony i zaniepokojony zarazem.
-Nie, nie. Wszystko jest w porządku. Proszę się nie przejmować. Chciałem zrobić Gabo niespodziankę i przyszedłem go odebrać, podczas gdy on wpadł na podobny pomysł i poszedł mnie zaskoczyć do szkoły. Najwyraźniej się minęliśmy, przy okazji, sprawdziłem czy niczego nie zapomniał z sali.-wyjaśnił uspokajająco doktorowi. Na co ten się uśmiechnął rozluźniony.
-No dobrze. W takim razie się ciesze. Podziękuj bratu za pomoc, będzie wiedział o co chodzi. Pomógł mi w czymś, co myślałem, że jest niemożliwe.-wyjaśnił. Lorenzo nic z trgo nie rozumiał. Niby wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej, a jednak coś się zmieniło. Lorenzo rozejrzał się ostrożnie. Podobnie wyglądała Vallery, Rosie i pani Rosalinda. Wszyscy jakby promienieli, a na Korytarzu Płaczu, żadne dziecko nie płakało. Pożegnał się z personelem medycznym, jeszcze raz dziękując za uratowanie brata. Nie był to jednak ostatni raz kiedy widział się z tymi oto ludźmi,  a i tamte okoliczności niewiele miały się różnić od tych jeszcze niedawnych. Wychodząc nie poczuł palącego spojrzenia nastolatki, która zwróciła się do siostry rozmarzona:
-Ale ten Lorenzo przystojny.-
Wcześniej jakoś nie zwróciła uwagi na urodę braci Guevara. 
Droga do szkoły,  nie zajęła mu długo, przed wejściem czekała na niego już cała ekipa: Zoe, Ricky, Dede, Felipe, Julian, Martin, Martina, Celeste i Joauquin.
-Dobra, posłuchajcie skoro jesteśmy już tutaj wszyscy to chciałbym, żebyśmy odrazu poszli do jakiegoś marketu. Mamy finanse od dyrekcji, wszystko załatwiłem. Chciałbym żebyście pomogli mi zorganizować imprezę pożegnalną. Niedługo wakacje, większość rozjedzie się do swoich domów. W dodatku chciałbym zaprosić oddział szpitalny w ramach podziękowań za uratowanie życia. Te dzieci rzadko bywały radosne, chce teraz, aby zaznały tak dużo nadzieji i innych pozytywnych uczuć ile tylko się da.-wytłumaczył,  wszyscy byli zachwyceni tym pomysłem. Każdy chciał się jakoś zaangażować. Wszyscy już ruszyli, ale Gabo zatrzymał na dwa słowa Joauquina.
-Hej, mam do ciebie prośbę. W szpitalu poznałem jedną dziewczynkę, jest z domu dziecka i ma nowotwór.  Ma szansę na zdrowe życie, ale nie stać ją na klinikę, trzebaby sprawę nagłośnić.-tłumaczył sytuację.-Czy dałbyś radę nagłośnić sprawę?-zapytał
-Jasne, jeśli chcesz mogę się zabrać za to nawet teraz. Wziąłbym do pomocy Celeste. Im szybciej się to ogłosi tym szybciej nadejdą jakieś rezultaty.-zaproponował przyszły dziennikarz.
-Tak, myślę że to dobry pomysł. Dziękuję za pomoc.-podziękował wdzięczny Gabo. Więc Joauquin i Celeste wrócili do szkoły, a Gabo dogonił brata. Miał do niego sprawę.
-Pamiętasz jak mówiłem, że za niedługo każdy wyjedzie?-na brunet skinął jedynie głową.-Babcia nie mogła przyjechać kiedy byłem w szpitalu, ale chcę jak najszybciej być u niej i ją uspokoić. Czekałem tylko aż będę w stanie. Dziś w nocy mam autobus do Alamo Seco i moje zaproszenie jest nadal aktualne, jeśli chcesz.-wytłumaczył. Obawiał się odpowiedzi brata. Co prawda przeprosił go, że po wypadku się od niego oddalił, teraz wszystko wracało do normy, ale miał wyrzuty sumienia, że nie powiedział bratu całej prawdy. W końcu Lorenzo nie wiedział, że Gabo jest teraz częścią tajemniczej organizacji. Wciąż miał wątpliwości czy robi dobrze, ale chciał zmieniać świat chociaż w małej części na lepsze. Dzięki temu, że był w Sądzie Sprawiedliwości mógł pomóc wielu osobom, choćby na przykład pani Rozalindzie, kiedy powiedział jej prawdę o Oliverze, albo kiedy zdobył poufne informacje o problemach rodzinnych doktora Rodrigueza i kiedy napisał do jego siostry wyjaśniając co stało się kilka lat temu, albo chociażby środki na imprezę, a w planach miał jeszcze zmienienie tysiąca innych rzeczy na lepsze, ale je chciał okłamywać brata, tym bardziej, że mieli teraz naprawdę świetny kontakt.
-Nie wiem czy moja mama będzie zadowolona, niby wyraziła zgodę, ale tak z dnia na dzień wprawić ją w takie zdziwienie.
-Spokojnie o tym też pomyślałem i mam pewien pomysł, ale zanim porozmawiasz z nią, lepiej żebyś to usłyszał ode mnie. Wiem, że pewnie w jakimś sensie masz żal do matki, że nie utrzymywała z tobą kontaktu, ale wiesz to jednak twoja matka. Ja dodałbym wszystko, aby zobaczyć swoją, masz szczęście że jej na tobie zależy. Pomyślałem sobie, że jeśli pojechałbyś ze mną, twój ojczym i siostra mogliby przyjechać tutaj, do Buenos Aires. Twoja mama nie czułaby się taka samotna.
-Pomysł całkiem niezły, ale myślisz że będzie im się chciało przemierzać pół świata?-zapytał z powątpiewaniem.
-Nie dowiesz się, jak nie spróbujesz. Wiem, że Ci ciężko. Dowiedzieć się po kilkunastu latach że nie dość, że nie jest się jedynakiem to jeszcze, że ma się dwójkę młodszego przyrodniego rodzeństwa. Ale spójrz tylko na nas, na początku delikatnie mówiąc oboje nie pałaliśmy do siebie sympatią, a teraz jesteśmy dla siebie bliscy. Może z Sophie będziesz miał tak samo. Przemyśl to.-próbował przekonać Gabo. Chciał dla brata jak najlepiej, ale to była decyzja Lorenzo. Cokolwiek ten by nie postanowił, młodszy z braci na pewno będzie wspierać starszego.
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Jeeej wena mi wróciła, z czego mega się ciesze bo jak wspominałam mam mega sentyment do tego co piszę. Wydaje mi się ten rozdział bardziej taki przyjemny, ale liczę na Wasze opinie po dłuższej przerwie czy nie wypadłam z w prawy. Na koniec krótkie pytanko: Chcielibyście poznać nowych bohaterów? Np Sophie i jej tatę, a oczyma Lorenzo?

O11ce-No Importa El Camino Que Tomemos, Siempre Estaremos Juntos Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz