1

336 23 0
                                    

Dzień był wyjątkowo słoneczny. Nie zdarzało się to ostatnio każdego dnia, więc większość osób cieszyła się z tej niewielkiej dawki słońca, którą zaserwowało mieszkańcom niebo Central City. Co prawda na horyzoncie pojawiały się już ciemniejsze chmury, ale mało kto zwracał na nie uwagę. W tej grupie „mało kogo" był Barry. Stał przy dużym oknie w STAR Labs i obserwował horyzont nad miastem. Miał wrażenie, że będzie padało. Więcej, miał takie przeczucie. Może nawet pewność. Nie był meteorologiem, ale z obserwacji wywnioskować potrafił to i owo. Może i dobrze. Wszyscy narzekali na deszcz, ale jemu on odpowiadał. Był kojący. Ostatnio nawet zauważył swoją nową przypadłość. Uwielbiał stać na deszczu, podczas gdy wszyscy dookoła chronili się pod parasolami, we wnętrzach sklepów. On tak stał, rozkoszując się płynącą po ciele wodą. Najintensywniej czuł krople na twarzy. Zakrywały chociaż...

- Barry!

Allen drgnął lekko, słysząc swoje imię, wypowiadane dość poddenerwowanym głosem. Może bardziej zirytowanym. To słowo zdecydowanie wpasowywało się w sytuację. Odwrócił głowę, żeby spojrzeć na Cisco.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówię do ciebie chyba od dobrych dziesięciu minut, a jedyne co słyszę to „mhm", „tak", „jasne" i „masz rację". Nie wiedziałem swoją drogą, że rano spowodowałem karambol na głównej drodze, obrzucając ją żyrafami.

- Co? Jakimi żyrafami? – Flash zmarszczył mocniej brwi, słuchając, w jego mniemaniu, niezłych bredni przyjaciela.

- No właśnie! – Ramon przeczesał nerwowo włosy. – O tym mówię. Nie słuchasz mnie.

- Przepraszam, Cisco... - Brunet spuścił nieco wzrok, biorąc głębszy wdech. – Jestem zmęczony...

Cisco popatrzył na przyjaciela i czuł, że gniew momentalnie go opuścił, a zamiast tego coś mocno chwyciło za serce. Widok tak zmarnowanego Barry'ego łamał go na pół. Zwłaszcza, że Ramon próbował już wszystkiego, żeby mu pomóc. Chyba wszystkiego. Starał się jak mógł, a nic nie poprawiało sytuacji, w której tkwił młody mężczyzna.

- Powinieneś odpocząć – powiedział w końcu, opierając się o brzeg jednego z biurek. – Ostatnio mamy więcej spokoju, od kiedy Flash tak ostro wziął się za pracę. Meta-ludzie się boją. – Uśmiechnął się do przyjaciela. – Jesteś superbohaterem numer jeden.

Barry westchnął, a przez jego usta przebiegł uśmiech. Chociaż może był to tylko cień uśmiechu. Na to w ostateczności był sobie w stanie pozwolić. Dawno zapomniał, jak wygląda prawdziwy, szczery, szeroki uśmiech. Jak to jest być szczęśliwym. Dobrze, że chociaż miasto było bezpieczne. Tyle z tej jego mrówczej pracy. Wszystko by nie myśleć.

- A skoro... - podjął po chwili Cisco. – Skoro Flash ma trochę wolnego... Może skoczylibyśmy wieczorem gdzieś? Na piwko, potańczyć? Cokolwiek – zaproponował.

Allen pokręcił przecząco głową.

- Nie, Cisco. Wybacz, alenie jestem w nastroju. Może innym razem. Odpocznę. Na razie. – Wycofał siępowoli z pomieszczenia, kierując się na długi, zakręcony korytarz. Wydostał sięz tego ściskającego go pomieszczenia. Czuł ostatnio, że wszędzie się dusił.Zwłaszcza w pobliżu innych ludzi. Samotność wpływała na niego kojąco, chociażnie aż tak bardzo, jakby tego chciał. Wiedział, że w ten sposób długo tak niepociągnie. Z drugiej jednak strony trwało to już 5 miesięcy. Jeszcze trochę idobije do pół roku. Może w końcu przyzwyczai się do nieobecności tego, któregodarzył tak silnym uczuciem.     

Treat you betterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz