Epilog

229 16 15
                                    

Spotkanie w kawiarni uznał za najbardziej stosowne. Dlaczego? Sam nie wiedział. Atmosfera domu wydawała się Barry'emu zbyt intymna. Bał się, że rozmowa nie przebiegnie tak, jak by tego chciał. Bał się, że zejdzie na tory, na których jego umysł się wykolei. Nie będzie potrafił sobie z tym wszystkim poradzić. Miejsce publiczne, zdecydowanie mniej intymne, wydawało się neutralne i bezpieczne. Tego potrzebował teraz Allen – bezpieczeństwa.

Denerwował się. Miał w głowie tysiące myśli. Wielokrotnie układał zdania, próbował poskładać swoje przemyślenia, chciał jakoś racjonalnie przekazać Jamesowi to, co czuje. Nie potrafił. Wszystko wydawało się takie banalne.

Spuścił wzrok, wpatrując się w filiżankę kawy, której opuszkami palców dotykał. Jimmy miał pojawić się tutaj lada moment. Wszystko układało się nie tak, jak powinno. Był zmęczony. Tak bardzo tym wszystkim zmęczony.

- Barry?

Ocknął się z zamyślenia, słysząc nad sobą znajomy przecież głos. Podniósł wzrok na Riley'ego i posłał mu delikatny, ale dość smutny uśmiech.

- Przyszedłeś – skomentował tylko.

- Dlaczego miałbym tego nie robić? – zapytał mężczyzna, przysiadając naprzeciwko Barry'ego.

- Trochę się ostatnio wydarzyło. Niekoniecznie tych dobrych rzeczy – przyznał.

- Wiesz, Barry... Mówią, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Ja w to wierzę. Naprawdę. I chciałem cię przeprosić za moje ostatnie zachowanie. Byłem zbyt natarczywy.

- Nie musisz...

- Nie, proszę. Daj mi skończyć – przerwał mu James, na co Allen tylko skinął głową. – Byłem zbyt natarczywy – powtórzył. – Mogłem to wszystko rozegrać inaczej. Mogłem być delikatniejszy, subtelniejszy, bo chyba właśnie tak powinno to wyglądać. Wiem, że spieprzyłem sprawę. Co nie zmienia faktu, że starałbym się dalej. Jednak... wydaje mi się, że jakkolwiek nie rozwiązałbym tej sprawy, to i tak powiedziałbyś mi, że nie mam szans. Mam rację, Barry? – Wpatrzył się pytająco w Allena. Widział w jego oczach odpowiedź. Nie musiał nawet wypowiadać jej na głos.

- To by nie wyszło, Jimmy – odezwał się Flash, wzdychając cicho. – Nie udałoby się. Nie potrafię przestać kochać Lea... - urwał na moment, zdając sobie sprawę z tego, do czego właśnie przyznał się na głos. Pierwszy raz to zrobił. Pierwszy raz wyjawił swoje prawdziwe uczucia.

- Poznałem jego imię... - Riley pokiwał głową. – Kimkolwiek jest ten cały Leo, nie wie, co traci. Nie jest wart tak silnego uczucia. Barry, będziesz... - Westchnął. – Będziesz przez niego cierpiał. Już cierpisz, a to się będzie tylko pogłębiało.

- Nie umiem inaczej, James... - Allen wpatrzył się w niego z delikatnie już szklącymi się oczami. – Nie potrafię przestać. To rozpiera mnie od środka.

- To cię zabija, Barry – poprawił go towarzysz. – Zabija, a ty się temu poddajesz. Bez żadnego oporu. Wiesz, że źle robisz, ale brniesz w to dalej. Wiem, że ja ci nie pomogę, bo musisz dojrzeć sam do tej konkluzji, ale zapamiętaj jedno. Niech nie będzie za późno. Ocknij się, póki jest czas. On zdeptał twoje uczucia, a ty wciąż go nimi obsypujesz. Zastanów się, Barry, czy to wszystko naprawdę jest tego warte. I mam nadzieję, że gdy dojdziesz wreszcie do odpowiednich wniosków, staniesz się szczęśliwszy. – Wstał z krzesła. – Tylko na tym by mi zależało. – Położył dłoń na ramieniu Allena. – Trzymaj się, Barry – szepnął jeszcze, zaciskając palce na ramieniu przyjaciela, po czym odszedł, nie zatrzymywany. Wiedział, że Barry tego nie zrobi. Wiedział, że pozwoli mu odejść. Dlatego nie zamierzał dłużej go męczyć. Już wcześniej zorientował się, jak ta rozmowa się potoczy, znał jej finał, a jednak przyszedł. Miał nikłą nadzieję, że Barry mimo wszystko przemyśli całą sprawę. Naprawdę chciał dla niego dobrze.

~

Pogoda w Central City zmieniła się z godziny na godzinę. Z pięknego słońca, które raczyło mieszkańców miasta ciepłymi promieniami, zrobiła się burza z ulewnym deszczem. Ludzie chowali się przed nią gdzie mogli. Miasto podczas ulewy wydaje się takie inne. Życie znika, zostają tylko maszyny.

Barry siedział na parapecie okna swojego nowego, pustego jeszcze mieszkania. Wpatrzony w krajobraz za szybą wtórował aurze płynącym potokiem łez. To był kiepski dzień i musiał w jakiś sposób go odreagować.

Zranił przyjaciela. Tak do żywego. Jimmy chciał dobrze. Chciał mu pomóc. Zależało mu, był dobrym człowiekiem. Chciał mu pokazać jak to jest, kiedyś ktoś się o ciebie stara. Kiedy mu zależy. Kiedy chce ci pokazać, jak to jest być obdarzonym uczuciem. Jak to jest brać, a nie tylko dawać. A Barry to wszystko odrzucił. Odtrącił kogoś, kto naprawdę mógłby go dobrze traktować. Był głupcem.

Otarł policzki wierzchem dłoni i pociągnął nosem. Musiał się wreszcie uspokoić. Cichy dźwięk dobiegający z korytarza zwrócił jego uwagę. W pełnej gotowości odwrócił się w jego stronę i zamarł, widząc mężczyznę, wchodzącego do salonu. Niebieska kurtka, krótko przystrzyżone włosy i błąkający się po twarzy zawadiacki uśmiech.

- Potrzebuję Twojej pomocy, Barry – mruknął Snart.

Treat you betterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz