7.

167 23 2
                                    

Barry pchnął drzwi od domu, wchodząc powoli do środka. Było już późno, dlatego starał się być cicho. Nie chciał w razie czego obudzić Joe. W końcu wciąż razem mieszkali. Zamknął za sobą i odetchnął. Czuł jakiś dziwny, dojmujący chłód, ale taki jakby od wewnątrz. Co prawda pogoda porządnie się popsuła i zaczął wiać zimny wiatr, ale czy naprawdę aż tak bardzo przemarzł? Nigdy wcześniej nie zwracał na to specjalnej uwagi... W końcu był meta-człowiekiem. Odczuwanie zimna, ciepła... Nie był normalny. Sam nie wiedział o co chodziło, ale postanowił to chwilowo zignorować.

Położył torbę przy drzwiach, zdjął kurtkę i powoli odwrócił się w stronę salonu. I wtedy go zobaczył.

- Witaj, Barry – odezwał się, spoglądając na niego swoimi niebieskimi oczami.

Allen miał wrażenie, że serce na moment mu stanęło, a po chwili zaczęło bić bardzo, bardzo szybko. To niemożliwe, że go widział. To przecież... Tak, to na pewno mu się śniło.

Postąpił kilka kroków do przodu, wchodząc głębiej do salonu.

- Leo... - zdążył wyszeptać, nie spuszczając wzroku ze Snarta, kiedy ten nagle do niego podszedł. Ich oddechy się ze sobą zmieszały. Na jeden moment... Na ten jeden moment przed długim, namiętnym i niecierpliwym wręcz pocałunkiem, który Cold złożył na ustach Flasha.

- Przepraszam, Barry... - szeptał pomiędzy gorączkowymi pocałunkami, które młody superbohater mu odwzajemniał. – Przepraszam, że tak odszedłem... Nie chciałem cię zostawiać. Wcale tego nie chciałem. Musiałem.

Barry czuł, jak po policzkach zaczynają lecieć mu łzy. Nieważne, co się stało. Nieistotne, co było wcześniej i co powiedział Snart. Teraz wrócił i był tutaj z nim. To się liczyło. To miało jakiekolwiek znaczenie. Nic poza nimi dwoma się teraz nie liczyło.

- Jesteś tu... To się dla mnie liczy – wyszeptał Barry, chociaż trudno było mu składać teraz jakiekolwiek zdania. Miał ochotę śmiać się i płakać jednocześnie. Chciał go całować, przytulać i już nigdy przenigdy nie puszczać.

- Snart! – zagrzmiał nagle głos z korytarza.

Barry prędko odwrócił głowę w tamtą stronę. To, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Joe stał na korytarzu z bronią wycelowaną prosto w ich dwójkę.

- Nie, Joe! - krzyknął Allen, gdy nagle broń Westa wypaliła.

Czas powinien zwolnić. Wszystko powinno zwolnić, a tak się nie stało. Flash nie zdążył nawet zareagować, kiedy kula z pistoletu trafiła Snarta w klatkę piersiową. Zdążył go jedynie chwycić, kiedy obaj upadli na podłogę.

- Leo... - szepnął, patrząc, jak ubranie Colda zabarwia się czerwienią. – Leo, spokojnie. Zaraz wezwę pomoc. Joe, wezwij karetkę! – krzyknął, odwracając się na moment w kierunku Westa. Ten stał już obok niego, zupełnie niewzruszony. Wciąż trzymał dymiący pistolet w dłoni i patrzył z góry na klęczącego Barry'ego, trzymającego w ramionach Colda.

- Joe, co z tobą?! Wezwij pomoc! – krzyknął na niego Barry, ale mężczyzna nie reagował. Allen spojrzał z powrotem na Snarta. – Zabiorę cię do szpitala. Wszystko będzie dobrze.

- Za późno, dzieciaku... - szepnął mężczyzna. – Za późno.

- Nie, nie... Nigdy nie jest za późno. – Barry kręcił głową, starając się wszystkiemu zaprzeczać, ale widział, co działo się z ciałem Colda.

- Teraz jest. Poza tym... Nie rozpaczaj tak. Tylko cię pieprzyłem.

- Co...?

Barry obudził się zlany potem i usiadł na łóżku. Dookoła było ciemno, cicho. Słyszał tylko swój szybki oddech i tykanie zegara, wiszącego na ścianie. Był w swoim pokoju, a więc to był tylko sen. Odetchnął głęboko i przymknął na chwilę oczy, żeby się uspokoić. Kolejny pokręcony sen, jakie miewał co jakiś czas od 5 miesięcy. Zaczynały się podobnie, kończyły się podobnie. Przechodził w nich od euforii do rozpaczy. Ze skrajności w skrajność. Był tym cholernie zmęczony. Potrzebował odpoczynku. Potrzebował spokoju i stabilizacji. Może terapii? Może miłości? Potrzebował Snarta, doskonale o tym wiedział, a był to jedyny lek, którego zażyć nie mógł. 

Treat you betterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz