01 | Romeo Gmaj

6.6K 331 148
                                    

Romeo Gmaj znał tę historię. Czuł, jakby to wszystko zostało mu przeznaczone z chwilą nadania mu tego przeklętego imienia. Romeo, czyli „idący do Rzymu”. Romeo, czyli przeklęty kochanek.

Był rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty. W lutym podwyższono cenę gazet, a w marcu ceny chleba, kasz, mleka, masła, cukru i alkoholu. W maju działacz „Solidarności” został skazany za wzywanie do bojkotu wyborów.

A w sierpniu Romeo Gmaj się zakochał.

Romeo nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej zwrócił uwagę na Marynę Banaszczyk. Widział już zbyt wiele blond czupryn, zbyt wiele razy kwieciste, plisowane spódniczki odsłaniały przed nim dziewczęce uda, by przejął się pijaną dziewczyną zarzucającą mu ramiona na szyję.

Pachniała „Panią Walewską” i zwietrzałym piwem. Była zupełnie zwyczajna; dokładnie tak zwyczajna jak każda z dziewczyn na tamtej imprezie. Romeo Gmaj miał kilka opcji: mógł odepchnąć natrętną nastolatkę i wrócić do słuchania słabej muzyki ryczącej z głośników. Mógł też nawrzeszczeć na nią i zadbać o to, żeby nie wpadła już na żadnego faceta ze swoimi lepiącymi się z nieznanych powodów dłońmi. Jednak Romeo nie zrobił żadnej z tych rzeczy i zamiast tego objął ledwo trzymającą się na nogach dziewczynę i wyprowadził z dusznego, głośnego budynku.

Na zewnątrz trwało lato. Zabawne było to, jak pory roku odcinały się od emocji jednostki. Było cicho, a powietrze wydawało się martwe. Miało się wrażenie, że czas w tamtym miejscu spowolnił w oczekiwaniu na kolejny ruch pary podpitych nastolatków.

Jak się okazało, następnym ruchem Maryny Banaszczyk było zwymiotowanie za śmietnik.

— Mogłaś zrzygać się do środka. Kto to teraz posprząta? — jęknął Romeo, obserwując drgającą od kolejnych spazmów dziewczynę.

— Mógłbyś potrzymać mi włosy — wybełkotała, zanim kolejna porcja jedzenia zmieszanego z wódką wylądowała na chodniku.

To chyba właśnie była ta chwila zwątpienia. Chwila decydująca. Gdyby w tamtej chwili odszedł, być może nigdy by się nie zakochał i jego kalekie przeznaczenie by się nie dopełniło. Być może wciąż żyłby w swojej Warszawie z przekleństwem na ustach i oczekiwaniem na lepsze życie. Być może nigdy nie miałby okazji cierpieć przez złamane serce.

Romeo Gmaj tamtej nocy podjął bardzo wiele bardzo ważnych decyzji. Jedną z nich było trzymanie długich, posklejanych włosów nieznanej mu dziewczyny.

Była blondynką i mógł to stwierdzić nawet przy bladym świetle latarni. Nigdy nie lubił blondynek. Mogło to wynikać z ogromu żartów o tychże, których nasłuchał się na korytarzach swojego liceum. A może po prostu nie lubił tego koloru włosów. Tak czy inaczej Romeo wiedział, że nic dobrego nie może wyniknąć ze znajomości z pijaną blondynką.

— Skończyłaś?

Odpowiedziało mu milczenie, co było dobrym znakiem po ostatnich kilku minutach nieprzerwanego charczenia, plucia, bulgotania i kaszlenia.

— Mogę już iść? — zapytał, wciąż trzymając włosy nieznajomej na wypadek, gdyby miała zamiar kontynuować swoje dzieło.

— Dlaczego mnie tu zaprowadziłeś? — Jej głos przypominał głos bajkowych czarownic; łamliwy, skrzekliwy i jakby schorowany.

Romeo wzruszył ramionami.

— Sam nie wiem. Wyglądałaś na kogoś, kto potrzebuje świeżego powietrza.

Dziewczyna wyprostowała się powoli, tym samym sprawiając, że Gmaj poczuł się w obowiązku puścić jej długie kosmyki i podtrzymać ją za szczupłe, drżące ramię.

Goździk ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz