Był dziesiąty lutego tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku. Maryna Banaszczyk siedziała na taborecie w kuchni, a jej mama, z zawodu fryzjerka, przycinała końcówki jej włosów.
Tamtego dnia większość uczniów warszawskiego liceum, do którego uczęszczała Maryna, nie szło do szkoły, a zamiast tego przygotowywało się na spóźniony bal zastępujący studniówkę.
Dyrektor ostatecznie nie zgodził się na oficjalny bal maturalny, więc tegoroczni maturzyści zdecydowali się samodzielnie zorganizować swoją alternatywę.
A Maryna Banaszczyk zdecydowała się w niej uczestniczyć.
Dziewczyna wpatrywała się w kafelki na ścianach, odbijające wpływające przez kuchenne okno słońce. Powietrze pachniało czarną herbatą i cukrowymi ciasteczkami, a pani Banaszczyk powolnymi ruchami rozczesywała kolejne pasma jej włosów.
Z radia stojącego na blacie ulatywały pierwsze nuty „Voulez-Vous”.
— Jest dopiero wtorek, a mnie już po nocach dręczą te piosenki ABBY — westchnęła pani Banaszczyk, zgrabnym ruchem pozbywając się wystających poza długość włosków.
— A tak się cieszyłaś na ten tydzień z ABBĄ w radiu. — Maryna nie spuszczała wzroku ze ściany.
— Cieszyłam się, ale ileż można. — Stanęła przed córką i ustawiła jej głowę na wprost swojej. — Za to naprawdę się cieszę, że zdecydowałaś się iść na bal.
Maryna uśmiechnęła się blado i poprawiła spadające na twarz włosy.
— Już skończyłaś? — zapytała, chwytając leżące na stole lusterko.
— Tak, możesz zobaczyć. — Uśmiechnęła się, a w jej błękitnych oczach, takich samych jak oczy jej córki, pojawiły się oznaki dumy.
Maryna dokładnie przyjrzała się nowej fryzurze, starając się omijać wzrokiem swoje podpuchnięte od nocnego płaczu powieki i spierzchnięte wargi. Uśmiechnęła się z widocznym wysiłkiem.
— Jest świetnie. Dziękuję. — Delikatnie uścisnęła kobietę. — Zaraz tu posprzątam.
— Ja to zrobię. Ty leć ubierać sukienkę. Leonia przyjdzie pomóc ci w makijażu?
— Mhm, powinna przyjść. Wpuść ją do mnie jak się pojawi. — Pocałowała mamę w policzek. — Dziękuję jeszcze raz.
W pokoju pozwoliła sobie na przyjrzenie się swojej zmęczonej, bladej twarzy. Błękitne oczy wyglądały jak niebo wiecznej zimy; niebo rozciągnięte nad martwym polem, na którym już dawno nie zbierano plonów. Usta automatycznie wyginały się podkówkę, gdy tylko do mózgu dotarła informacja, że Maryna jest sama w pomieszczeniu. Na policzkach łzy zalewały łzy; szloch zalewał szloch; drżenie zalewało drżenie.
Rozluźnienie relacji z Romeem dawało jej tylko cierpienie i choć tego nie okazywały, nawet jej mama i Leonia miały powoli dość jej smutku.
Od początku stycznia Maryna chciała tylko leżeć na łóżku i płakać. Wszystko spadało jej na głowę: związek z Romeem, przyjaźń z Leonią, a na końcu również oceny. Dopiero wraz z końcem stycznia odnalazła w sobie siłę na doprowadzenie siebie do stanu używalności i wzięcie się za to, co niegdyś było jej priorytetem: za naukę.
Jednak myśl o balu maturzystów, na który szła za namową mamy i przyjaciółki doprowadzała ją na skraj rozpaczy. Miała tańczyć, nie trzymając w dłoni jego dłoni. Miała pić, nie czując jego obecności i nie widząc jego troski w oczach. Miała wyglądać pięknie, nie widząc podziwu na jego twarzy. Czuła, jakby coś zaciskało się na jej gardle.
CZYTASZ
Goździk ✓
Teen FictionChcieli wtykać goździki w lufy karabinów. ❝ Żyjemy w świecie atomowych gigantów i moralnych dzieci. O wojnie wiemy więcej niż o pokoju, o zabijaniu więcej niż o życiu ❞ - Omar Bradley Praca bierze udział w konkursie literackim „Splątane Nici" organ...