22 | Maryna Banaszczyk

618 99 44
                                    

Był dziesiąty lutego tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku. Maryna Banaszczyk siedziała na taborecie w kuchni, a jej mama, z zawodu fryzjerka, przycinała końcówki jej włosów.

Tamtego dnia większość uczniów warszawskiego liceum, do którego uczęszczała Maryna, nie szło do szkoły, a zamiast tego przygotowywało się na spóźniony bal zastępujący studniówkę.

Dyrektor ostatecznie nie zgodził się na oficjalny bal maturalny, więc tegoroczni maturzyści zdecydowali się samodzielnie zorganizować swoją alternatywę.

A Maryna Banaszczyk zdecydowała się w niej uczestniczyć.

Dziewczyna wpatrywała się w kafelki na ścianach, odbijające wpływające przez kuchenne okno słońce. Powietrze pachniało czarną herbatą i cukrowymi ciasteczkami, a pani Banaszczyk powolnymi ruchami rozczesywała kolejne pasma jej włosów.

Z radia stojącego na blacie ulatywały pierwsze nuty „Voulez-Vous”.

— Jest dopiero wtorek, a mnie już po nocach dręczą te piosenki ABBY — westchnęła pani Banaszczyk, zgrabnym ruchem pozbywając się wystających poza długość włosków.

— A tak się cieszyłaś na ten tydzień z ABBĄ w radiu. — Maryna nie spuszczała wzroku ze ściany.

— Cieszyłam się, ale ileż można. — Stanęła przed córką i ustawiła jej głowę na wprost swojej. — Za to naprawdę się cieszę, że zdecydowałaś się iść na bal.

Maryna uśmiechnęła się blado i poprawiła spadające na twarz włosy.

— Już skończyłaś? — zapytała, chwytając leżące na stole lusterko.

— Tak, możesz zobaczyć. — Uśmiechnęła się, a w jej błękitnych oczach, takich samych jak oczy jej córki, pojawiły się oznaki dumy.

Maryna dokładnie przyjrzała się nowej fryzurze, starając się omijać wzrokiem swoje podpuchnięte od nocnego płaczu powieki i spierzchnięte wargi. Uśmiechnęła się z widocznym wysiłkiem.

— Jest świetnie. Dziękuję. — Delikatnie uścisnęła kobietę. — Zaraz tu posprzątam.

— Ja to zrobię. Ty leć ubierać sukienkę. Leonia przyjdzie pomóc ci w makijażu?

— Mhm, powinna przyjść. Wpuść ją do mnie jak się pojawi. — Pocałowała mamę w policzek. — Dziękuję jeszcze raz.

W pokoju pozwoliła sobie na przyjrzenie się swojej zmęczonej, bladej twarzy. Błękitne oczy wyglądały jak niebo wiecznej zimy; niebo rozciągnięte nad martwym polem, na którym już dawno nie zbierano plonów. Usta automatycznie wyginały się podkówkę, gdy tylko do mózgu dotarła informacja, że Maryna jest sama w pomieszczeniu. Na policzkach łzy zalewały łzy; szloch zalewał szloch; drżenie zalewało drżenie.

Rozluźnienie relacji z Romeem dawało jej tylko cierpienie i choć tego nie okazywały, nawet jej mama i Leonia miały powoli dość jej smutku.

Od początku stycznia Maryna chciała tylko leżeć na łóżku i płakać. Wszystko spadało jej na głowę: związek z Romeem, przyjaźń z Leonią, a na końcu również oceny. Dopiero wraz z końcem stycznia odnalazła w sobie siłę na doprowadzenie siebie do stanu używalności i wzięcie się za to, co niegdyś było jej priorytetem: za naukę.

Jednak myśl o balu maturzystów, na który szła za namową mamy i przyjaciółki doprowadzała ją na skraj rozpaczy. Miała tańczyć, nie trzymając w dłoni jego dłoni. Miała pić, nie czując jego obecności i nie widząc jego troski w oczach. Miała wyglądać pięknie, nie widząc podziwu na jego twarzy. Czuła, jakby coś zaciskało się na jej gardle.

Goździk ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz