07 | Flawia Miakisz

1K 153 56
                                    

Uczucia Flawii Miakisz były ciężkie.

Mogła to zrzucać na swój wiek, trudne dzieciństwo, nadopiekuńczego brata lub niezbyt przyjemny charakter, ale prawda była taka, że Flawia była jedną z tych dziewczyn, które umierają w środku z braku miłości.

Owszem, Maksym kochał ją ponad życie, ojciec i macocha też mieli w sobie choć trochę ciepłych uczuć, ale Flawia chciała miłości innego typu.

Była dynamitem gotowym wybuchnąć, samotną, różową plamą na cienkiej kartce, rozlanym na wykładzinie sokiem.

Chciała miłości słodkiej, delikatnej, puchnącej w dłoniach, rozłożonej w nieskończonym czasie, pełnej wszystkiego tego, czego nie mogła oczekiwać od Maksyma, ojca ani macochy.

Myślała, że to Ignacy Bachiński da jej miłość i być może o wiele więcej rzeczy, których nie będzie potrafiła nazwać. Wierzyła w jego opuszki palców pełne odcisków (tak, jak u Nastii), kręcone włosy w kolorze brudnego zboża, szeroki uśmiech, dzięki któremu był jasny jak nikt na świecie i niebieskie oczy. Był po prostu tym typem człowieka, który wyglądał, jakby życie było nim; jakby był idealnym umiarem i dobrobytem.

Ignacy miał twarz, którą zachwycały się panie w autobusach i nad którą płakały młode dziewczyny w sypialniach.

Nawet jego blizny po trądziku na brodzie i policzkach (a może były to zaczerwienione ślady po nieudanych próbach golenia?), górna warga węższa od dolnej i zbytni chaos w sposobie bycia nie potrafiły jej odtrącić.

Wydawało jej się, że potrafiłaby pokochać go z jego wadami i zaletami, graniem na pianinie o trzeciej nad ranem, z momentami, które nazywał „gorszymi chwilami” i z bagażem emocjonalnym, który dźwigał na plecach zupełnie sam.

Chciała, żeby jej pomógł i żeby ona mogła mu pomóc. Chciała pogodzić się ze sobą, trzymając swoją głowę na jego poduszce i przestać myśleć o nieskończonych opowieściach wpatrując się w ciemność głębszą niż jego oczy. Chciała przestać być samotna, a była samotna nawet wtedy, kiedy obok był Maksym albo Beatrycze.

Beatrycze Stasiak była inna. Nie znała tego wszystkiego; nie znała poranków pełnych muzyki Cher, półmroku, bosych stóp na lodowatej podłodze i łez wylanych nad kubkiem słabej herbaty. Świat Beatrycze był zielony, spokojny, łagodny i szczęśliwy. Żyła w swojej bajce, choć był rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty, a wokół nich było cierpienie, walka i niepokój.

Flawia też miała swoją bajkę, którą pokazywała w szkole. Jej bajka miała kochającą rodzinę i przyrodniego brata, który w jej opowieściach wcale nie kochał Nastii Różewicz bardziej od Flawii Miakisz. W jej bajce łzy ciekły tylko z radości, a jej nazwisko mówiło się z podmuchami wiatru na ustach.

Być może Beatrycze Stasiak też miała swoje miejsce, gdzie była zagubiona, nie potrafiła kochać i być kochaną, odnajdywać wyjść z długich tunelów i pytać o drogę.

Ale skoro wszyscy mieli swoje bajki, to dlaczego miała pytać Beatrycze o treść jej historii?

Flawia była pewna, że nikt nie chce zdradzać swoich tajemnic, ale, co jak co, Warszawa pełna była tajemnic i obietnic rzuconych na wiatr.

W poniedziałek go spotkała.

Widziała go na korytarzu liceum Maksyma, kiedy wpadła dosłownie na chwilę. A jednak ta chwila wystarczyła na ponowne złamanie serca.

Miał podkrążone oczy i wymiętą koszulę w granatowe kropki i wyglądał tak jak zwykle, ale jednak zupełnie inaczej.

Czasami tak jest, że patrzysz na (niegdyś) znaną sobie osobę i wydaje ci się inna niż była kiedyś, mimo że ma tak samo rozczochrane włosy, zmęczoną twarz, załzawione oczy i dokładnie ten sam uśmiech przyczepiony do tych samych ust.

Goździk ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz