Uczucia Flawii Miakisz były ciężkie.
Mogła to zrzucać na swój wiek, trudne dzieciństwo, nadopiekuńczego brata lub niezbyt przyjemny charakter, ale prawda była taka, że Flawia była jedną z tych dziewczyn, które umierają w środku z braku miłości.
Owszem, Maksym kochał ją ponad życie, ojciec i macocha też mieli w sobie choć trochę ciepłych uczuć, ale Flawia chciała miłości innego typu.
Była dynamitem gotowym wybuchnąć, samotną, różową plamą na cienkiej kartce, rozlanym na wykładzinie sokiem.
Chciała miłości słodkiej, delikatnej, puchnącej w dłoniach, rozłożonej w nieskończonym czasie, pełnej wszystkiego tego, czego nie mogła oczekiwać od Maksyma, ojca ani macochy.
Myślała, że to Ignacy Bachiński da jej miłość i być może o wiele więcej rzeczy, których nie będzie potrafiła nazwać. Wierzyła w jego opuszki palców pełne odcisków (tak, jak u Nastii), kręcone włosy w kolorze brudnego zboża, szeroki uśmiech, dzięki któremu był jasny jak nikt na świecie i niebieskie oczy. Był po prostu tym typem człowieka, który wyglądał, jakby życie było nim; jakby był idealnym umiarem i dobrobytem.
Ignacy miał twarz, którą zachwycały się panie w autobusach i nad którą płakały młode dziewczyny w sypialniach.
Nawet jego blizny po trądziku na brodzie i policzkach (a może były to zaczerwienione ślady po nieudanych próbach golenia?), górna warga węższa od dolnej i zbytni chaos w sposobie bycia nie potrafiły jej odtrącić.
Wydawało jej się, że potrafiłaby pokochać go z jego wadami i zaletami, graniem na pianinie o trzeciej nad ranem, z momentami, które nazywał „gorszymi chwilami” i z bagażem emocjonalnym, który dźwigał na plecach zupełnie sam.
Chciała, żeby jej pomógł i żeby ona mogła mu pomóc. Chciała pogodzić się ze sobą, trzymając swoją głowę na jego poduszce i przestać myśleć o nieskończonych opowieściach wpatrując się w ciemność głębszą niż jego oczy. Chciała przestać być samotna, a była samotna nawet wtedy, kiedy obok był Maksym albo Beatrycze.
Beatrycze Stasiak była inna. Nie znała tego wszystkiego; nie znała poranków pełnych muzyki Cher, półmroku, bosych stóp na lodowatej podłodze i łez wylanych nad kubkiem słabej herbaty. Świat Beatrycze był zielony, spokojny, łagodny i szczęśliwy. Żyła w swojej bajce, choć był rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty, a wokół nich było cierpienie, walka i niepokój.
Flawia też miała swoją bajkę, którą pokazywała w szkole. Jej bajka miała kochającą rodzinę i przyrodniego brata, który w jej opowieściach wcale nie kochał Nastii Różewicz bardziej od Flawii Miakisz. W jej bajce łzy ciekły tylko z radości, a jej nazwisko mówiło się z podmuchami wiatru na ustach.
Być może Beatrycze Stasiak też miała swoje miejsce, gdzie była zagubiona, nie potrafiła kochać i być kochaną, odnajdywać wyjść z długich tunelów i pytać o drogę.
Ale skoro wszyscy mieli swoje bajki, to dlaczego miała pytać Beatrycze o treść jej historii?
Flawia była pewna, że nikt nie chce zdradzać swoich tajemnic, ale, co jak co, Warszawa pełna była tajemnic i obietnic rzuconych na wiatr.
W poniedziałek go spotkała.
Widziała go na korytarzu liceum Maksyma, kiedy wpadła dosłownie na chwilę. A jednak ta chwila wystarczyła na ponowne złamanie serca.
Miał podkrążone oczy i wymiętą koszulę w granatowe kropki i wyglądał tak jak zwykle, ale jednak zupełnie inaczej.
Czasami tak jest, że patrzysz na (niegdyś) znaną sobie osobę i wydaje ci się inna niż była kiedyś, mimo że ma tak samo rozczochrane włosy, zmęczoną twarz, załzawione oczy i dokładnie ten sam uśmiech przyczepiony do tych samych ust.
CZYTASZ
Goździk ✓
Novela JuvenilChcieli wtykać goździki w lufy karabinów. ❝ Żyjemy w świecie atomowych gigantów i moralnych dzieci. O wojnie wiemy więcej niż o pokoju, o zabijaniu więcej niż o życiu ❞ - Omar Bradley Praca bierze udział w konkursie literackim „Splątane Nici" organ...