05 | Leonia Aleksiewicz

1.4K 158 43
                                    

Tamtego wrześniowego poranka świat był dokładnie taki sam jak zawsze.

Leonia Aleksiewicz wstała o świcie, żeby zdążyć kupić mąkę na chleb i być może masło. Jej tata poprosił ją również o paczkę papierosów, ale sprawa była dla niego z góry przegrana. W końcu jego córka była największym wrogiem tytoniu.

Nie było nic zaskakującego w tym, że przed jeszcze zamkniętym sklepem wyczekiwało kilku emerytów i garstka ziewających uczniów ubranych w krzywo zapięte koszule.

Leonia natomiast jak zwykle wzięła na siebie ciężar bycia płomieniem radości w długiej kolejce i zagadywała znużonych mieszkańców Warszawy.

Dobrze było czuć poranek dookoła. Promienie słońca przetykały kosmyki kasztanowych włosów, delikatny, chłodny wiatr unosił nieznacznie falbanki sukienki, a obcasy szybko i sprawnie uderzały o chodniki.

Warszawa się budziła. Leonia kojarzyła to z potężnym ziewnięciem, otwarciem zaspanych oczu i szerokim uśmiechem. Pobudka jej najkochańszego miasta była piękna i dziewczyna marzyła o tym, by inni również zachwycali się drobinkami kurzu lśniącymi w blasku słońca, śpiewem ptaków i powoli złocącymi się liśćmi.

Gdy kontemplacja przyrody stawała się dla niej z lekka nużąca, wtedy przerzucała uwagę na ludzi. Wpatrywała się w podstawówkowiczów przebierających nerwowo nogami, starsze panie fukające pod bulwiastymi nosami, młode mężatki patrzące na świat spod wpółprzymkniętych powiek i licealistki uczące się na kolejne egzaminy.

Z zawodem zauważała, że sytuacja nadal pozostawała bez zmian — mężczyzn w kolejce było jak na lekarstwo. Zanotowała w głowie tę cenną informację i zajęła się cichym nuceniem piosenki z „Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków", czyli swojej ukochanej „Tam przez cienisty bór".

Księżniczki nigdy nie nauczyły jej niczego cennego. I być może powinna zostać wrogiem treści przekazywanych przez bajki Disneya, ale po prostu uwielbiała niemal wszystkie utwory z ich produkcji. Sama wstydziła się swojej niekonsekwencji, ale taka właśnie była. Dla niej uczucia, emocje i wrażenia, jakie wywoływała w niej popkultura, były dominujące.

Sama Leonia była zlepkiem krótkich informacji, wykrzyknień, czerwonych szminek i obfitej gestykulacji. Zresztą wszystko, czego dotknęła się ta dziewiętnastolatka było pełne obfitości.

Obfite były jej przyjaźnie wypełnione prostolinijnością, jasnymi emocjami i wyraźną wymową. Obfita była również jej wyobraźnia z zawijasami, kolorami, kropkami i odwagą.

Jedyne, czego póki co Leonia Aleksiewicz nie była w stanie nazwać obfitym, była jej znajomość z Florianem Stępnickim.

Florian był dziwnym, piegowatym brunetem z rozbieganym wzrokiem i wzorzystą koszulą na piersi. Bez przerwy to rysował tajemnicze szkice w notatnikach, to kłapał wielkimi butami o podłogę, kiedy leciał z klasy do klasy. Ludzie ze szkoły uważali, że jest „dziwny". Być może właśnie taki był, kiedy miał na sobie bakłażanowe spodnie i zieloną marynarkę, a co jakiś czas nad jego czołem zwisał smętnie kolejny krzywy kosmyk.

Jednak Leonia chciała poznać Floriana jako kogoś więcej, niż nastolatka z kosmosu, który jest jednocześnie piękny i brzydki, wyrzucony poza margines; sam, ale nie samotny.

Pamiętała, jak pewnego deszczowego popołudnia siedział na przystanku tramwajowym i kreślił swoje szybkie, zamaszyste linie.

„Co robisz?", zapytała wtedy, próbując zajrzeć mu przez ramię.

Wystraszony prawie podskoczył w miejscu. Jednak po chwili uśmiechnął się szeroko, ukazując rzędy ślicznych zębów jak z reklamy pasty wybielającej, schował notatnik do pomarańczowego plecaka i odpowiedział:

Goździk ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz