02 | Maksym Szewczuk

2.2K 228 48
                                    

Maksyma Szewczuka nie dało się opisać w kilku słowach. Był dosłownie wszystkim, czego można by od niego oczekiwać. Wysokim, dobrze zbudowanym osiemnastolatkiem. Troskliwym starszym bratem i opiekunem dla swojej przyrodniej siostry. Perfekcyjnym chłopakiem Nastii Różewicz. I kimś zgoła innym od pozostałych.

I to właśnie ta jego „inność” nie mieściła się w słowach.

Swoją drogą Nastia Różewicz również była wszystkim, czego można by od niej oczekiwać. Śliczną osiemnastolatką. Przykładną córką i siostrą. Świetną pianistką. Perfekcyjną dziewczyną Maksyma Szewczuka. I kimś zupełnie dalekim od bycia zwykłą.

Maksym był przekonany, że to, co stworzył, było trwałe. Lubił trwałość chyba od momentu, kiedy jego rodzice się rozwiedli, jego tata zerwał z nim kontakt, a mama znalazła sobie nowego męża i nowe dziecko. Flawia Miakisz zdecydowanie nie była niczym, czego od niej oczekiwano. A mimo wszystko każdy kochał Flawię. Może dlatego, że była śliczną dziewczynką, a może dlatego, że miała piętnaście lat i słuchała Cher. Była jedną z t y c h nastolatek, a to sprawiało, że Maksym musiał być jeszcze lepszym bratem niż przewidywał. Ktoś w końcu musiał wychować tę dziewczynę.

Kiedy inni nastolatkowie chodzili na dyskoteki i upijali się wódką kupioną na mecie, on próbował trzymać na wodzy szalejące hormony Flawii i swoje.

A z tymi drugimi była taka trudność, że kiedy Nastia, tak jak tamtego sierpniowego dnia, miała na sobie cienką bluzkę i spódnico-spodnie przed kolano wyglądała jak gwiazda. I miał ochotę patrzeć w jej piwne oczy i cytować Różewicza:

„moja dziewczyna w zielonej bluzce
wyssała z nieba księżyc”.

Chciał to mówić tak długo, aż te słowa nie stałyby się czymś tak prawdziwym jak to, że był ostatni tydzień sierpnia, a on wkrótce miał zacząć ostatnią, czwartą klasę liceum.

Maksym Szewczuk nie chciał o tym myśleć. Wolał patrzeć na malinowe usta swojej dziewczyny, brudne od śmietany i cukru i wyobrażać sobie jak biorą ślub, a na weselu goście jedzą pomarańcze zamiast wszechobecnej wodzionki, schabu bez schabu i zup mlecznych.

— A gdybyś miał wybrać jedną amerykańską rzecz, którą chciałbyś mieć tutaj, to co by to było?

— Chyba... Chyba wolność.

— Nie umiesz się w to bawić. — Nastia ze śmiechem szturchnęła chłopaka w żebra. — Ja to bym chciała amerykańskie ubrania. Dżinsy bym chciała z Ameryki.

— Jak skończymy szkołę i się pobierzemy, to na prezent ślubny kupię ci trzy pary takich dżinsów — wymruczał Maksym między jednym muśnięciem szyi Nastii a drugim.

Dziewczyna przymknęła oczy i oddała się pocałunkom chłopaka.

Byli ze sobą dwa lata, a wśród nastolatków dwa lata były wiecznością, czymś w rodzaju nieskończonego czasu. Dla ludzi ze szkoły Nastia i Maksym byli jednością, czymś nierozerwalnym. Wszyscy wiedzieli, że oni są razem i była to pewnego rodzaju świętość. Nikt nie mógłby stanąć pomiędzy nimi. Oni „byli razem tak naprawdę”.

Nastia miała brązowe włosy, jedynie odrobinkę wystające poza płatek uszu. Ścinała je sama, przez co były postrzępione i rozdwojone na końcach. Zresztą, Flawia za każdym razem, gdy ją zobaczyła, z radością raczyła jej o tym przypomnieć.

Dodatkowo Nastia Różewicz była po prostu Nastią Różewicz i nikt nie był w stanie wyobrazić sobie innej dziewczyny u boku Maksyma Szewczuka.

Sam Maksym był w niej na zabój zakochany. Uwielbiał ją całą, od kościstych kolan po zabawnie marszczący się nos. Uwielbiał jej krótkie włosy i pełne odcisków opuszki palców.

Nastia była pianistką i to sprawiało, że każdy chciał znać Nastię Różewicz. Ona była po prostu nastolatką, za którą oglądali się chłopcy, a dziewczyny chciały być takie jak ona. Piękna bez powodu, niezależna, utalentowana. A do tego była po prostu miła. Nie było osoby, która nie lubiłaby Nastii. Czasami ludzie mówili: „jak taka niezwykła dziewczyna jak ona może być z kimś tak zwykłym jak Maksym?”.

Jednak życie Maksyma Szewczuka nie było całkiem zwykłe. Miał w końcu młodszą siostrę, która nosiła inne nazwisko i zupełnie inne wartości. Była wściekłym różem w z grubsza uporządkowanym świecie Maksyma. Jednak Maksymowi po prostu na niej zależało. Flawia, ze swoim nieuporządkowaniem porządkowała jego świat. Nie wyobrażał sobie życia bez niej.

Gdyby się głębiej zastanowić, to świat Maksyma składał się z wielu rzeczy, bez których nie wyobrażał sobie życia. Na pierwszym miejscu były Flawia i Nastia. Gdzieś potem były kanapki ze śmietaną i cukrem, makaron z owocami, siedzenie na chodniku i nawet jego warszawskie liceum. Maksym Szewczuk po prostu zbyt szybko przywiązywał się do rzeczy.

I być może zbyt prędko zapominał, że wszystko mija z czasem, a ludzie i rzeczy po prostu znikają.

Siedział w zadymionym pokoju u znajomego, z którym zamienił może z kilka słów od początku szkoły. Ale miało być piwo, więc oto był. Oczy szczypały go od ostrej woni mocnych papierosów sprowadzanych nie wiadomo skąd, a głowa pękała od nacierających na siebie głosów. Wszyscy krzyczeli, a on chciał tylko napić się darmowego piwa i odpocząć od zapętlonych piosenek Cher. Teraz zamiast Cher wsłuchiwał się cierpliwie w głos Bona Scotta wyrzucającego z siebie kolejne słowa piosenki „Highway to Hell”. Starał się wyłączyć swój zmęczony mózg i skupić na czymś innym niż hałas i gęsty smród, ale nie potrafił.

— Ej, Mariusz, tak? — zagadnął.

— Marcin.

„Cholera, nie udało się”.

— Dobra, Marcin. Czy mógłbym skorzystać z telefonu?

— No... — Marcin podrapał się nerwowo po karku. — Ale krótko. Rodzice mówili, że mam dzwonić tylko w pilnych wypadkach.

— To jest pilny wypadek. Dzięki, kumplu. — Maksym klepnął Marcina w ramię i wyszedł na korytarz jego całkiem sporego mieszkanka.

Od razu było widać, że dobrze mu się powodziło. Winyle i słodycze sprowadzane z Ameryki, droga kurtka z ćwiekami, a nawet telefon. Czego chcieć więcej?

— Halo, Flawia? Tu Maksym. Mam nadzieję, że nie sprowadziłaś sobie żadnego chłopaka do mieszkania. Nie...? Słyszę, że ktoś jest. Coś ta Karola ma potężny głos. Nie okłamuj mnie, młoda. Jadę do ciebie, więc lepiej szybko się go pozbądź, bo zrobię to za ciebie. — Rozłączył się z uśmiechem na ustach.

Jednak zanim wszedł do salonu nałożył na twarz wyraz złości i zawodu.

— Muszę jechać do mieszkania. Sami słyszeliście, Flawia znów sprowadziła jakiegoś fagasa.

— Musisz?

— Muszę. Ale świetnie się bawiłem. Dobrze było się napić w dobrym towarzystwie i... No, posłuchać AC/DC — powiedział z uśmiechem na twarzy Maksym.

Chwilę potem był już przed blokiem i miał ochotę śmiać się w głos.

Razem z Flawią wymyślili, że jeśli kiedyś będą na męczącym spotkaniu to zadzwonią do siebie i będą udawać, że jakaś pilna sprawa każe im wracać do domu. A skoro Maksym wlał już w siebie dostateczną ilość piwa, czuł się usprawiedliwiony przed tą nagłą ucieczką.

Jeszcze nie wiedział, że jego telefon w rzeczywistości przerwał romantyczny wieczór jego siostry i pewnego całkiem miłego chłopca.

Goździk ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz