Rozdział drugi

303 30 14
                                    

Elise obudziła się chwilę po szóstej. Mimo że czuła się wyczerpana, bo spała zaledwie cztery godziny, to wiedziała, że już nie uda jej się zmrużyć oka. Przeciągnęła się i tradycyjnie sięgnęła po swoją lustrzankę, uwiadamiając sobie, że to ostatni taki poranek w Sandefjord. Jutro pierwsze promienie słońca powitają ją w Oslo.

Stanęła na balkonie i spojrzała na piękny wschód słońca. Już zaczęła tęsknić za tym widokiem spokojnego morza, cichej plaży i szybujących na niebie mew. Nawet nie chciała myśleć, że następnego dnia spojrzy za okno i ujrzy jedynie wieżowce i szare chmury nad miastem.

Gdy skończyła, z przyzwyczajenia spojrzała na plażę. Jak zwykle o tej porze świeciła pustkami. Nawet nie łudziła się, że ujrzy biegnącego brzegiem Willa, bo nie stało się to ani razu w te wakacje. Zresztą niespecjalnie się temu dziwiła, chłopak pewnie nawet nie przyjechał do Sandefjord, bo nie miał po co.

Ubrała się ciepło i zeszła na śniadanie. Mama jak zawsze siedziała z gazetą i kubkiem mocnej kawy w dłoni. Dzisiaj miała wolne, ale z przyzwyczajenia wstała bardzo wcześnie.

– I jak, słońce? – spytała z uśmiechem. – Nerwy są?

– Są, ale umiarkowane. A jak wy? Zaczęliście już tęsknić?

– Trudno byłoby nie – przyznała Theresa. – W ciągu pół roku dwoje moich jedynych dzieci wyjeżdża do innego miasta. Będzie tu bez was pusto i smutno. Ten dom jest taki duży, a zostaniemy tylko ja i tata.

– Będziemy przyjeżdżać. Zresztą to tylko godzina drogi stąd.

– Łatwo tak mówić. Aaron jak do tej pory przyjechał jedynie dwa razy, na chrzest Espena i urodziny dziadka. Ty też jak zaczniesz poważną naukę, to nie wrócisz tak prędko, chociaż, jak mówiłaś, to tylko godzina. Nie będzie ci się chciało. Sama tak miałam, gdy się uczyłam, do domu wracałam jedynie na święta.

– Będzie dobrze, jakoś to ogarniemy – stwierdziła Elise, by zakończyć wreszcie tę dyskusję.

Wypiła zieloną herbatę, którą w międzyczasie sobie przygotowała, zjadając pośpiesznie dwie kanapki z szynką i pomidorem. Chciała przed przyjazdem Marcusa i Kerstin załatwić jedną rzecz.

– Wrócę za godzinę – poinformowała, wstawiając naczynia do zmywarki.

– Dokąd idziesz? – zaniepokoiła się Theresa.

– Na cmentarz.

Narzuciła na siebie płaszczyk i wyszła do ogrodu. Pochyliła się nad rosnącym przy kamiennej ścieżce wrzosem, który starannie pielęgnowała mama, i urwała trochę kwiatów. Ułożyła z nich wątpliwej jakości bukiet, poprawiła włosy, które uporczywie rozwiewał jej wiatr, i westchnęła.

Cmentarz znajdował się niedaleko centrum miasta. Elise wyciągnęła z garażu rower, włożyła do koszyka wrzosy i ruszyła przed siebie. Nie musiała tego robić, ale czuła nienaturalną potrzebę odwiedzenia tego miejsca. Starała się przyjeżdżać tutaj przynajmniej raz w tygodniu; zawsze miała ze sobą świeże kwiaty.

Za każdym razem łudziła się, że natknie się na Willa, ale nigdy się to nie stało.

Gdy wreszcie dotarła, postawiła rower przy wysokiej bramie i od razu zabezpieczyła go kłódką. Pociągając nosem, ruszyła powoli po wybrukowanym chodniku, mijając kolejne nagrobki. Zatrzymała się na moment przy grobie babci, której nie miała okazji poznać, bo zmarła jeszcze przed narodzinami Elise, a potem przeszła dalej, na część, w której znajdowały się najnowsze pomniki.

Westchnęła, składając bukiet wrzosów przy tabliczce, na której wyryto nazwisko Teodora Larsena.

Minęło dziewięć miesięcy, odkąd odszedł. Zmarł we śnie na początku grudnia, leżąc na szerokim łóżku przykrytym bordową pościelą w miejscowym domu starców, zostawiając pogrążonych w żałobie żonę, syna i jedynego wnuka.

Miłość w OsloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz