Rozdział dwudziesty pierwszy

304 28 34
                                    

– Powinnaś wrócić do Oslo, tracisz zajęcia, a potem będziesz miała problem, żeby nadrobić materiał.

Elise wywróciła oczami, ale Josef nie mógł tego zauważyć, bo opierała się policzkiem o jego klatkę piersiową i uważnie wsłuchiwała w równe uderzenia serca. Było jej ciepło, bo leżeli pod grubą kołdrą; mimo tego chłopak jak zwykle miał przeraźliwie zimne dłonie.

– Wiesz, że na mnie to gadanie nie działa? – mruknęła, przekręcając się, żeby lepiej widzieć jego twarz. – Już ci coś powiedziałam. Nigdzie się nie wybieram.

Dwa dni temu skończyły się ferie, ale ona wciąż nie wyjechała z Bergen. Nie chciała wracać do Oslo na uczelnię, gdzie nikt jeszcze nie wiedział, co działo się z Josefem. Bała się samotnej nauki, bała się pytań, które mogli jej zadawać ludzie ze studiów, bała się, że nie wytrzyma w tym mieście nawet sekundy bez ukochanej Josephine.

Tutaj było prościej. Zwłaszcza gdy dzień po niedoszłym ślubie wszyscy wrócili do swoich codziennych obowiązków, a ona wreszcie mogła zostać z Josefem sam na sam. Teraz do woli mogła napawać się jego obecnością.

Dwa tygodnie ferii minęły jednak niebezpiecznie szybko. Elise z niepokojem obserwowała pogarszanie się stanu zdrowia przyjaciela. Była z nim na trzech wizytach u lekarza i ani razu nie usłyszała na nich nic pokrzepiającego. Może sprawa nie byłaby przegrana, gdyby chłopak podjął się leczenia, ale ponieważ przyjmował na razie jedynie leki przeciwbólowe, to nic nie zmierzało w dobrym kierunku.

Spędzała z nim każdą wolną chwilę. Czytali razem książki, oglądali filmy, rozmawiali o wszystkim, zasypiali obok siebie i obok siebie się budzili. Elise chłonęła jego obecność, starała się zapamiętywać jak najwięcej, czerpać z tej relacji garściami. Każdy uśmiech, każde zmrużenie powiek, każdy żart, każdy gest, każde muśnięcie dłoni, każdy dźwięk głosu – to wszystko było na wagę złota.

Nie rozmawiali o śmierci. Nie rozmawiali o kolorze trumny czy mowie pożegnalnej. Tak było łatwiej i tak było lepiej dla obojga. Wspominali, planowali, przeżywali po swojemu.

– Chcesz mnie spławić? – spytała, mrużąc oczy.

– Dobrze wiesz, że nie. Wolałbym, żebyś jednak nie musiała powtarzać roku przeze mnie.

Patrzyła długo w jego szare oczy, błyszczące mimo mroku. Zapamiętywała każdy szczegół jego twarzy, z bólem myśląc o tym, że któregoś dnia jej nie zobaczy. Tak trudno było żyć z myślą, że może go zabraknąć. Josef stał się nieodłączną częścią jej życia, kimś stałym i przynoszącym wyłącznie poczucie bezpieczeństwa.

Teraz wszystko się sypało i zmieniało.

Była tym zmęczona i przerażona jednocześnie. Z jednej strony jej życie zwolniło, skupiała się jedynie na Josefie i jego potrzebach; z drugiej czas pędził nieubłaganie, zabierając bezlitośnie chwile spędzane w towarzystwie przyjaciela.

– Kocham cię, wiesz? – powiedziała poważnie.

Wiedział, dostrzegła to w jego oczach.

Wiedział też, że nie w taki sposób, w jaki on by tego chciał.

Westchnęła w duchu, bijąc się z myślami.

– Ja ciebie też, Issy.

Wcale nie planowała go pocałować. Tak naprawdę nigdy nie pomyślała, że ich usta się zetkną, jakby spragnione siebie nawzajem. To ona to wszystko zainicjowała – pochyliła się, łagodnie odgarnęła włosy z jego czoła i pozwoliła sobie na chwilę przyjemności.

Czekała na cokolwiek – na to, by niebo runęło jej na głowę. Na to, by zatrząsnęła się ziemia. Na to, by poczuć, że frunie, że unosi się wysoko nad ziemią, że traci oddech i zmysły. A jednak nic takiego się nie stało, co przyjęła z bólem serca.

Miłość w OsloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz