Rozdział dwudziesty czwarty

367 27 16
                                    

Elise rzeczywiście niewiele spała tej nocy, wciąż wymyślając w głowie różne scenariusze przebiegu rozmowy z Willem.

Tak naprawdę starała się nie liczyć na coś więcej niż wyproszenie jej z mieszkania. Przeczuwała podskórnie, że po tym, co ostatnio zrobiła, William nie będzie chciał jej widzieć na oczy. Istniał jakiś limit błędów, które można popełnić, a ona raczej już dawno go przekroczyła.

Długo nie mogła się zebrać. Pocieszała się tym, że była sobota i przez to miała sporo czasu. Niemal godzinę stała przed szafą, zbyt rozkojarzona, by wybrać odpowiedni strój. W końcu postawiła na dopasowane dżinsowe spodnie, cienki różowy sweterek i jasnoniebieską kurtkę. Umalowała się delikatnie i przeczesała palcami włosy, decydując się zostawić je rozpuszczone.

Kris siedziała w kuchni i przeglądała jakieś notatki. Na widok przyjaciółki automatycznie się wyprostowała.

– Gotowa? – spytała, gdy Elise przeżuwała niechętnie kanapkę; z nerwów wcale nie była głodna, ale jakoś zmuszała się do jedzenia, bo nie chciała, by potem burczało jej w brzuchu.

– Nie.

– Dasz sobie radę, jestem pewna. A w razie czego kupię pudełko lodów, co ty na to?

– Jeszcze kilka rozstań w naszym życiu i przestaniemy się mieścić w drzwiach.

Nie napisała mu żadnej wiadomości ani nie zadzwoniła. Stwierdziła, że pojedzie na chybił trafił, a znając własne szczęście, to go tam zastanie. A jeśli nie, będzie na niego czekać aż do skutku.

Wybrała się tam około południa, mocno zaciskając palce na torbie przewieszonej przez ramię. Stojąc w autobusie, myślała o obietnicy złożonej Josefowi, o tym, jak bardzo chciałaby choć trochę stłumić wstyd pojawiający się na samą myśl o tym, co najlepszego zrobiła, o Williamie, o którym tak bardzo chciała wcześniej zapomnieć, a teraz przynajmniej z nim porozmawiać.

Była już taka zmęczona tymi kłamstwami, ukrywaniem prawdy, tajemnicami... Obiecała sobie, że powie mu wszystko, że tym razem nie popełni tych samych błędów.

O dziwo, im bliżej jego mieszkania się znajdowała, tym rosła jej pewność siebie. Nie przeszkadzał jej w tym nawet ulewny deszcz, który nieoczekiwanie spadł z nieba zaraz po tym, jak wysiadła z autobusu na odpowiednim przystanku. Woda skapywała jej w włosów i brody, gdy jechała windą na odpowiednie piętro.

Musiała wyglądać żałośnie z rozmazanym makijażem, ale mimo to odważnie zadzwoniła do drzwi.

Z mocno bijącym sercem nasłuchiwała, co się działo po drugiej stronie. Gdy po nieznośnie długiej chwili rozległy się jakieś kroki, niemal odetchnęła z ulgą.

Drzwi się otworzyły i ujrzała twarz Williama.

Chyba zapomniała, jak się oddycha. Chociaż Will nie zmienił się szczególnie – wciąż miał bursztynowy kolor oczu, wyraźnie zarysowaną szczękę, pieprzyk na szyi i kręcone włosy śmiesznie sterczące na wszystkie strony – to i tak ugięły się pod nią kolana, zupełnie tak jak kiedyś. Serce, do tej pory w miarę spokojne, przyspieszyło niebezpiecznie rytm, a z ust wydobyło się ciche westchnienie.

Wyraźnie zaskoczył go jej widok. Przez moment w oczach kryło się zmieszanie, zaraz potem jednak się wyprostował i uśmiechnął krzywo.

Gdy otwierał usta, Elise była pewna, że zaraz każe jej się stąd wynosić.

– Słyszałem, co się stało.

Wypuściła głośno powietrze z ust.

– Skąd? – wydukała.

Miłość w OsloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz