Rozdział szesnasty

244 26 53
                                    

Elise nie była pewna, jak długo wpatrywała się w Josefa z lekko uchylonymi wargami, próbując przetrawić to, co właśnie usłyszała. Mrugała powiekami, starając się wydobyć z siebie jakiś sensowny dźwięk, siedziała jednak zbyt skonfundowana, by zrobić coś więcej niż oddychanie i marna próba uspokojenia bijącego mocno serca.

To się nie działo naprawdę.

Znowu została postawiona w tak dziwacznej sytuacji. Już raz przez to przechodziła – półtora roku temu siedziała naprzeciwko Marcusa w ich ulubionej kawiarni i słuchała jego wyznania. Kilka tygodni później usłyszała magiczne „kocham cię" od Williama Larsena, a teraz historia zatoczyła koło i tym razem to Josef wyszedł z inicjatywą.

I po raz drugi wszystko działo się w Bergen, tym samozwańczym miastem miłości.

Mogłaby się nawet histerycznie zaśmiać, gdyby jej organizm na to pozwalał.

Jej mózg rejestrował tylko to, że wpadła w hiperwentylację. Podniosła się, wykonała nieokreślony ruch dłońmi, a potem się zapowietrzyła. Musiało to wyglądać zabawnie, jednak na twarzy Josefa nie drgnął nawet mięsień, nie pojawił się cień uśmiechu.

– Co? – wyrzuciła z siebie w końcu, a zaraz potem wszystkiego pożałowała.

Dlaczego w takich sytuacjach nie potrafiła się nawet wysłowić?!

Zaczęła chodzić w kółko, w tę i z powrotem, ale z powodu wielkości pomieszczenia zaraz zakręciło się jej w głowie, dlatego wzięła się pod boki i wbiła w Josefa sfrustrowane spojrzenie. On jednak wciąż miał tę samą ponurą minę i jeszcze bardziej ponure spojrzenie. W jego krystalicznie czystych szarych oczach szalała burza, patrzył na nią odważnie, z zaciętością, ale jak na złość milczał.

Może gdyby powiedział coś jeszcze, cokolwiek, nawet głupie „no przecież żartowałem", byłoby jej znacznie łatwiej dojść do siebie. Teraz stała bezradnie, pochylając się nad siedzącym przyjacielem, próbując zebrać myśli, otrząsnąć się i zareagować jakoś dojrzalej.

– Przecież się umawialiśmy – wykrztusiła w końcu podejrzanie piskliwym, łamiącym się głosem. – Obiecaliśmy coś sobie.

Doskonale pamiętała, jak radośnie ją przekonywał, że liczą się dla niego tylko studia. Mieli niepisaną umowę, że ich relacja pozostanie na przyjacielskiej płaszczyźnie. Josef nie dał nic po sobie poznać przez ostatnie miesiące, a przecież wiedziona doświadczeniem powinna cokolwiek wyczuć.

Owszem, czasami rzucił jakimś dwuznacznym żartem, może złapał ją kilka razy za rękę, ale niczego się w tych gestach nie dopatrywała. Ot, zwykła przyjaźń damsko-męska, w którą tak bardzo chciała wierzyć.

– Josef, do cholery, przestań milczeć! – poprosiła podniesionym głosem.

Na odpowiedź czekała nieznośnie długie trzy sekundy, po czym stwierdziła, że nie zniesie dłużej tego napięcia w atmosferze, dusznego powietrza i widoku przyjaciela wpatrującego się tępo w przestrzeń przed siebie. Narzuciła na siebie kurtkę, wsunęła buty i wyszła na zewnątrz, by zaczerpnąć zimnego, orzeźwiającego powietrza.

Josef cały czas ją okłamywał. Podczas gdy ona się przełamywała i stopniowo przed nim odkrywała, on wciąż chował w sobie własne sekrety. Ile jeszcze jej nie powiedział? Czego mogła się po nim spodziewać?

I nagle pojęła.

To była cholerna kara, zrządzenie losu, zemsta wszechświata za to, co zrobiła Willowi rok wcześniej. Czy te wszystkie wydarzenia nie były podobne? Kiedyś to William się jej zwierzał, a ona do końca ukrywała tajemnicę. Tym razem sytuacja odwróciła się – to ona zaufała za bardzo, straciła czujność i pozwoliła na zbyt wiele.

Miłość w OsloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz