Rozdział dwudziesty

263 29 52
                                    

W nocy z piątku na sobotę Elise prawie nie zmrużyła oka. Przekręcała się z boku na bok, starając nie obudzić Josefa, który twardo spał tuż obok. Nawet jego obecność nie potrafiła przynieść spokoju; tak naprawdę przerażało ją to, co miała dzisiaj zrobić. To już nie był jedynie szalony plan, który zaproponowała w przypływie chwili i pod wpływem emocji.

To się działo naprawdę.

Naprawdę mieli dzisiaj wziąć ślub o dwunastej w południe, naprawdę zarezerwowali stolik w restauracji, by zjeść rodzinny obiad, naprawdę umówili się z urzędnikiem i zaprosili gości.

Rodzice Elise spali w drugim pokoju, Kerstin na kanapie w salonie, a Aaron z rodziną i dziadkiem Edvardem zatrzymali się w pobliskim hotelu. To oni mieli być świadkami tej całej tragikomicznej maskarady.

W końcu podniosła się o świcie, od razu idąc do łazienki. Przestraszyła się własnego odbicia – pod oczami malowały się sine worki, cała skóra miała niezdrowy szary odcień, a włosy kompletnie się nie układały na głowie. Wyglądała jak strach na wróble; nawet nie chciała myśleć o tym, że w takim stanie będzie dzisiaj mówić magiczne „tak", patrząc w oczy Josefa.

Stwierdziła, że nie usiedzi w tym domu nawet chwili, tak bardzo skręcało jej żołądek ze stresu. Niewiele się zastanawiając, ubrała się pośpiesznie, chwyciła za kluczyki do samochodu Josefa (wiele razy jej powtarzał, że jeśli będzie go potrzebować, niech się nie krępuje) i wyszła na zewnątrz.

Chwilę zajęło jej nastawienie nawigacji na odpowiednie miejsce, drugą chwilę umocowanie telefonu na zawieszce, a trzecią odpalenie auta. Nie znosiła prowadzić, unikała tego jak ognia, ale wiedziała, że inaczej nie da rady dostać się tam, gdzie planowała.

Zaciskając zmarznięte dłonie na kierownicy i podkręcając ogrzewanie na najwyższy poziom, ruszyła z nieprzyjemnym szarpnięciem. Musiała uważać, bo drogę pokrywał śnieg i było ślisko, a ona wcale nie czuła się zbyt pewnie w nieswoim samochodzie.

Serce tłukło się nierówno w jej piersi. Mogło się zdawać, że właśnie uciekała sprzed ołtarza, ale nie o to tu chodziło.

Musiała zrobić coś jeszcze.

Całą drogę – a o tak wczesnej porze zajęło jej to niecałe pół godziny – zastanawiała się, w co najlepszego się wpakowała. Czy to naprawdę musiało zabrnąć tak daleko? Była gotowa do poświęceń, była gotowa to zrobić dla Josefa, ale wciąż się wahała. Może to byłoby prostsze, gdyby nie wiedziała, że William rozstał się z Katią, bo wtedy nie robiłaby sobie nadziei, że może zrobił do właśnie dla niej.

Tylko skoro tak bardzo się kłócili, to dlaczego miałby rozstawać się z dziewczyną z myślą o Elise? Może poznał kogoś nowego, lepszego od niej i Katii, i dlatego też chciał porozmawiać z Elise, żeby wreszcie nie było tajemnic?

To jednak nie trzymało się kupy, bo jeśli na horyzoncie pojawiłaby się zupełnie nowa dziewczyna, to dlaczego by robił z tego taką tajemnicę?

Przełknęła głośno ślinę, nieudolnie parkując pod niewielkim drewnianym domkiem. Była tu tylko raz w życiu, ale doskonale pamiętała to miejsce tuż nad jeziorem Svardetiket. W zimie wyglądało ono zupełnie inaczej – jezioro zostało skute lodem, a sam budynek otaczały nagie drzewa pozbawione liści. Wszystko przykrywała gruba warstwa śniegu i dlatego mogło się wydawać, że to nie nadmorska miejscowość, a jakieś ustronie w środku gór.

Z bólem serca zrozumiała, że nie został tu zaparkowany żaden samochód, co oznaczało, że domek stał właśnie zupełnie pusty. Westchnęła, bo po cichu liczyła jednak na to, że William tu przyjedzie.

Miłość w OsloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz