[IV] Nie moja.

2.8K 210 63
                                    


Męska cześć rodziny Manning przeszukała cały teren gospodarstwa
i kilkanaście kilometrów kwadratowych pobliskiego lasu.

Niczego ani nikogo nie znaleźli więc, gdy po poszukiwaniach wrócili na kolacje byli zmęczeni, głodni ale przede wszystkim źli.

Tamora właśnie zajmowała się zmywaniem naczyń po sobie, gdy mężczyźni rozsiedli się wygodnie na krzesłach i zaczęli zajadać przygotowane uprzednio tosty z szynką i serem.

- Zastanawiam się gdzie on zniknął. Przecież z kulą w ramieniu raczej nie mógł zbytnio się oddalić.- zastanawiał się na głos Luke.

- Może jacyś jego zwolennicy go zabrali? Zresztą kto go wie?- osiemnastolatka wzruszyła ramionami i zakręciła kran żeby następnie odłożyć kilka talerzy na suszarkę.

- A ja myślę... że to ty go wypuściłaś.- słowa Brendana skierowane do Tamory spowodowały, że brunetka od razu się zestresowała.

Musiała blefować.

- Ta, jasne. Bo nie mam nic lepszego do roboty niż wypuszczać na wolność jakiś przestępców...- prychnęła czarnowłosa.

- Skąd w ogóle taki pomysł?- spytał Paul.

- Wtedy w nocy, co przyłapałem ją niby na fajce. Nie czułem zapachu dymu. Poza tym przez lampy z zewnątrz widziałem dwa cienie. Ktoś musiał być w jej pokoju.- wyjaśnił starszy
z kuzynów i nastolatka już wiedziała, że sytuacja była patowa.

- No co ty synu?- ciotka spojrzała na Brendana z niedowierzaniem- Nasza Tammy?-

- Mi się też w to nie chce wierzyć...- stwierdził Luke.

- Tamora...- Paul wstał z krzesła i podszedł do córki- Zrobiłaś to?-

Jego głos był spokojny, ale nastolatka wiedziała, że to tylko cisza przed burzą. Dlatego właśnie zamarła, patrząc z przerażeniem prosto w oczy ojca.

- Zrobiłaś to?- ton mężczyzny stał się bardziej ostry, a brunetka wciąż nie mogła się ruszyć.

Serce waliło jej jak oszalałe, była przerażona.

Paul Manning uderzył ręką w ścianę, tuż obok głowy dziewczyny. Jego twarz stała się czerwona z wściekłości.
Wtedy dla osiemnastolatki już nie było ratunku.
Doskonale wiedziała jak to się skończy.

Po chwili poczuła piekący ból w lewym policzku, a siła ojcowskiej reki pchnęła ją w bok, tak że upadła na podłogę. Gdyby nie oparła się na przedramionach pewnie zaryła by nosem o panele.

- Pytam się czy to zrobiłaś?!- huknął Paul, kopiąc dziewczynę- No mów!-

Tamora wciąż milczała czując strach, który zupełnie ją sparaliżował.
W gardle miała ogromną gulę, tak wielką, że nawet nie krzyczała z bólu.

Ojciec złapał ją za ubranie i postawił do pionu po czym potrząsnął kilkukrotnie i chwycił za szyję. Dopiero wtedy, czarnowłosa złapała jego ręce po czym zaczęła miotać nogami aby trafić
w Paula.

- ZROBIŁAŚ TO?!- wrzasnął mężczyzna i dopiero wtedy Tamora kiwnęła głową.

Na tyle tylko ją było stać.

Ojciec puścił osiemnastolatkę, a ta osunęła się na podłogę czując piekący ból w klatce piersiowej.
Z jej oczu ciekły łzy, a ręce drżały jak oszalałe. Posłała Paulowi mordercze spojrzenie.

- Gdzie on teraz jest?- spytał mężczyzna.

- Daleko stąd...- syknęła nastolatka, podnosząc się do pionu.

- Poprosiłem cię o jedną rzecz i nie byłaś w stanie tego zrobić...- ton Manninga złagodniał- Co z ciebie za córka?-

- Nie jesteś moim ojcem.- stwierdziła brunetka, wściekle- Mój ojciec umarł osiem lat temu razem z matką.-

- Twoja prawdziwa matka pozbyła się ciebie jak śmiecia!- nagle Paul złapał dziewczynę za ramiona i popchnął
w kierunku schodów.

Tym razem jednak nie upadła ona,
a odbiła się rękoma od poręczy.

- Ja też powinnienem był to zrobić i to już dawno temu, ty niewdzięczna gówniaro! Przygarnąłem cię tylko dlatego, że moja żona tego chciała ale mimo to do dziś tego żałuję!- wydarł się Paul.

Tamora nie chciała więcej słuchać słów mężczyzny. Były przepełnione bezpodstawną nienawiścią i złością. Zdenerwowana, obolała i wystraszona pognała na górę, gdzie zamknęła się
w pokoju i usiadła na łóżku chowając twarz w dłoniach.

Coś za nią się poruszyło jednak brunetka zupełnie to zignorowała.
Pozostała bez ruchu dopóty dopóki nie usłyszała szeptu tuż przy swoim uchu.

- Dlaczego po prostu go nie zabijesz?-

Dziewczyna zerwała się z łóżka, przy okazji odskakując od boga kłamstw jak oparzona.

- Jak w ogóle możesz myśleć, że mogłabym go zabić?!- spytała, zszokowana.

- Tak o.- mężczyzna pstryknął palcami- Ale słuchaj, przecież to byłoby takie proste. Zabicie go rozwiązałoby wszystkie twoje problemy.-

- Raczej by mi ich przysporzyło aż potąd.- czarnowłosa przejechała ręką na wysokości swojego czoła po czym
z powrotem usiadła na łóżku, w obawie, że zaraz zemdleje z nerwów.

- Pokaż.- usłyszała i zwróciła się
w stronę Kłamcy.

- Pokaż "co"?- zapytała.

- To.- Loki delikatnie obrócił jej twarz, tak że policzek, w który została uderzona znajdował się centralnie przed nim.

Tamora zadrżała, bo ręka boga była lodowata, jednak jego dotyk był w jakiś sposób kojący.

||Mine god of mischief|| marvel ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz