[II] Podjęte ryzyko.

3.5K 211 61
                                    


Minęły trzy dni odkąd Loki „zawitał" do gospodarstwa Manning i trzy dni odkąd Tamora ostatni raz go widziała.

Przez cały ten czas zastanawiała się nad tym, co musi czuć więzień jej ojca o ile jeszcze żył.
To nie było normalne, tacy jak on nie krwawili i tyle. Kłamca musiał w jakiś sposób zostać pozbawiony swojej „ boskości".

I przez to brunetka nie potrafiła przestać o nim myśleć jak o ofierze całej tej sytuacji.

Gdyby sama miała zadecydować,
w przeciwieństwie do swojego ojca, nie strzeliła by do intruza, a wezwałaby policję.

Ale to nie ona podejmowała tu decyzje... chociaż...

Im bardziej dziewczyna próbowała odrzucić od siebie myśli o Lokim tym bardziej one wracały, niczym jakaś wyjątkowo natrętna mucha.
I w końcu stały się bodźcem do działania.

Brunetka uprzątnęła swoje łóżko
i położyła na nim wszystkie potrzebne rzeczy.
Następnie narzuciła na siebie kurtkę, ubrała buty, a w dłoń chwyciła latarkę. Cichaczem, uważając żeby spod jej nóg nie wyszło nawet jedno skrzypnięcie drewnianej podłogi, wyszła na zewnątrz tylnymi drzwiami i podążyła do szopy.

Musiała uważać by nie wejść w kałużę i nie zostawić potem w domu mokrych śladów oraz żeby nie znaleźć się w świetle żadnej z zamontowanych przez ojca lamp.

Ostatecznie dotarła do szopy i weszła do środka przez pozostałości drzwi. Ręce jej drżały, a nogi miała jak z waty. Bała się ruszyć. Obawiała się także przesunąć latarkę nieco dalej w obawie, że zobaczy zwłoki.

- Przyszłaś mnie dobić?- kiedy do jej uszu dotarł głos Kłamcy, prawie upuściła trzymany w ręce przedmiot.

Opanowała się jednak, bo musiała zachować pełną czujność. Nastolatka skierowała wąski snop światła na boga. Wyglądał... źle o ile można tak było powiedzieć.

Brunetka nie odezwała się ani słowem dopóki własnoręcznie nie pozbyła się metalowych obręczy z nadgarstków więźnia jej ojca.

- Zabieram cię stąd...- szepnęła, po uwolnieniu mężczyzny- Dasz radę sam wstać?-

Loki spróbował się podnieść ale nie był w stanie. Ku jego niezadowoleniu, śmiertelniczka musiała mu pomóc utrzymać się w pionie, przejść przez cały jej dom po czym wreszcie spocząć w jednym z pokoi.
Bogowi wyjątkowo nie podobał się taki stan rzeczy.
Nie lubił być od kogoś zależny, a już zwłaszcza nie od mieszkanki Midgardu. Jednak czuł się zbyt słabo by zrobić cokolwiek innego niż poddać się „ dobrej woli" tej kobiety.

Wtem, śmiertelniczka zamarła.

Za drzwiami rozległy się kroki, powodujące skrzypienie podłogi. Brunetka przyłożyła palec do ust
w geście nakazującym Lokiemu być cicho i przykryła go kocem. Potem podeszła do drzwi i uchyliła je.

- Co się szlajasz po nocach?- po drugiej stronie stał starszy z jej kuzynów, Brendan- Mam powiedzieć wujkowi?-

Tamora westchnęła ciężko i wyciągnęła z kieszeni zwinięte w rulon sto dolarów.

- Byłam na fajce. Masz i ani słowa.- powiedziała, wręczając chłopakowi pieniądze.

- Niech ci będzie ale następnym razem będę chciał więcej.- Brendan wskazał na banknot i oddalił się.

Dopiero po jakiejś minucie, czarnowłosa zamknęła drzwi od wewnątrz na klucz i włączyła górne światło i odkryła swojego towarzysza.

- Ta rana wygląda paskudnie.- stwierdziła- Mogę się tym zająć jeśli pozwolisz...-

Loki nic nie odpowiedział więc nastolatka zabrała się do roboty. Po rozcięciu koszuli rannego, wyjęciu kuli z rany i pozszywaniu wszystkiego opatrywanie było zakończone. Osiemnastolatka cieszyła się w duchu, że jej towarzysz nie zapytał skąd wie jak wyjąć kulę i zszyć ranę. Wtedy musiałaby mu się przyznać, iż kiedyś musiała usuwać pocisk z ciała dzika, którego postrzelił jej ojciec.

- Jak się czujesz?- spytała czarnowłosa zanim zdołała ugryźć się w język.

- Po co mnie tu zabrałaś?- odparł brunet pytaniem na pytanie.

- Bo miałam wybór. Albo cię tam zostawić albo ci pomóc. Podjęłam taki wybór jaki podjęłam i poniosę wszelkie konsekwencje.- wyjaśniła dziewczyna i podniosła się z łóżka.

- Te szwy musisz nosić przez tydzień.- stwierdziła.

- Ja nic nie muszę.- rzekł Loki.

- Faceci...- westchnęła Tamora- Wszyscy uparci jak osły... Jeszcze jedno, jak opuścisz ten pokój, a mój ojciec strzeli ci w głowę.-

Kłamca nie chciał przyznać śmiertelniczce racji choć był świadom tego, że ona ją ma.
Coś pozbawiło go „ boskości" zatem stał się śmiertelny.

Domyślał się dlaczego tak było.

W końcu jego matka strzeliła w niego z jakiegoś zaklęcia. To na pewno jej sprawka, tylko po co to zrobiła? Setki pytań krążyły po jego głowie dopóty dopóki nie zmógł go sen.

||Mine god of mischief|| marvel ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz