Orion otworzył oczy i natychmiast poczuł, że ma ciało. Mięśnie ramion pulsowały bólem, szwy piekły i ciągnęły, a nogi ciążyły, jak gdyby ktoś zalał je ołowiem. Jedynie umysł wykazywał ostrość, dzięki czemu rycerz w mig zauważył, że nie jest sam – na ścianie widział człekokształtny cień. Jednak zanim zdecydował, co zrobić, kroki oddaliły się, drzwi skrzypnęły, a w pokoju z powrotem zapanowała ciemność.
Usiadł na łóżku. Miękka tkanina koszuli przyjemnie opinała tors. Koszuli? Upewnił się, dotykając wiązań. Czemu miał na sobie koszulę? Spodnie też układały się jakoś inaczej. Z trudem przypomniał sobie pachołka, który pomógł mu dotrzeć do pokoju, zdjąć zbroję i się położyć. Najpewniej musiał go też przebrać.
– Jestem w posiadłości Wilhelmów – powiedział do siebie. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek uda mu się tu trafić, a zwłaszcza w sposób praworządny. Wcześniej prawie dokonał włamania, lecz od tego momentu zdążyło wydarzyć się tak wiele... Pokonał Czarnego Rycerza, niemal stoczył pojedynek z Elein Wilhelm, no i na koniec znowu zainteresował sobą wywiad. Nie najlepszy obrót wydarzeń, lecz mogło być gorzej. Na przykład mógł być martwy.
Podniósł się i ruszył po omacku do drzwi. Wyjrzał na zewnątrz. Niski sufit oraz grube jak pień kwadratowe kolumny uświadomiły mu, że ciągle znajduje się w lochach. Po chwili wypatrzył też na górze malutkie zakratowane okienko przypominające zmrużone oko. Nie wpadało przez nie światło, co oznaczało, że spał aż do wieczora albo i nocy. Wyjął ze świecznika świecę i wrócił z powrotem do pokoju, gdzie znalazł swoją zbroję i miecz ułożone w stosik obok łóżka. To go uspokoiło. Nikt nie próbował go rozbroić. Całe szczęście.
Znowu wychynął na korytarz i przeszedł się wzdłuż, sprawdzając po kolei wszystkie drzwi. Tu znalazła się pracownia Percivala, w której, sądząc po zapachu, ktoś niedawno pędził bimber. Tu zbrojownia. A tu pokój wypełniony pryczami.
Zakończył zwiedzanie. Zdążył się już upewnić, że lochy posiadłości Wilhelmów służyły im za miejsce do życia, a nie jako więzienie. Chwilę gramolił się na schodach. Nogi poruszały się topornie, jak gdyby przebiegł dwie mile w pełnej zbroi, co właściwie nie mijało się z prawdą. Postawił stopę na ostatnim stopniu i zgasił świeczkę, ponieważ hol posiadłości był wystarczająco oświetlony. Skorzystał z okazji i się rozejrzał. Matowe okno pomieszczenia było zamknięte od zewnątrz okiennicą. Ściany ozdabiały miecze, tarcze i topory, zupełnie jakby znowu zajrzał do zbrojowni, zwłaszcza że znalazły się tu nawet stojące zbroje rycerskie. Przy drzwiach wejściowych ktoś przysunął pod samo okno samotne, drewniane krzesełko. Orion natychmiast wyobraził sobie na nim Larisa wypatrującego gości.
– Obudziłeś się!
Prawie podskoczył. Szwy zaprotestowały rwącym bólem, który musiał się uwidocznić na twarzy, gdyż przybysz przestraszył się i podbiegł, by się upewnić, że wszystko w porządku.
– Starczy tych oględzin, Olafie – mruknął rycerz. – Nic mi nie jest.
– Polemizowałbym – odparł brodacz. – Ale przynajmniej wiem, że niczego nie pogorszyłem. Dołączysz do kolacji?
– Chętnie. Prowadź.
Jadalnia znajdowała się dwa pomieszczenia dalej. Przy stole siedział sam Percival, który na widok Oriona podniósł się i zbliżył. Z wcześniejszych oględzin rycerz zapamiętał medyka jako podstarzałego mężczyznę w białym fartuchu o spiczastej, siwej brodzie, poważnej minie oraz okrągłych okularach na nosie. Teraz zauważył, że Percival dorównywał mu wzrostem, a jego oczy niemal świeciły zielenią.
– Jesteś pierwszym pacjentem, który zasnął, kiedy zakładałem szwy – stwierdził, oglądając go od każdej strony.
– Szwy? – zdziwił się Orion.
![](https://img.wattpad.com/cover/185398554-288-k439419.jpg)
CZYTASZ
Przeklęty Rycerz
FantasyMagia i klątwy są tylko reliktami przeszłości! Tak uważał każdy szanujący się Agwyńczyk. Młody rycerz Orion herbu Niedźwiedź współdzielił ten pogląd. Nie przejmował się starymi dziejami, bowiem zawsze liczyło się tu i teraz, a kiedy skąpy los wyciąg...