Magia i klątwy są tylko reliktami przeszłości! Tak uważał każdy szanujący się Agwyńczyk. Młody rycerz Orion herbu Niedźwiedź współdzielił ten pogląd. Nie przejmował się starymi dziejami, bowiem zawsze liczyło się tu i teraz, a kiedy skąpy los wyciąg...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
– No nareszcie! Gdzie ty się szlajałeś? Pewnie znowu włóczyłeś się z Lancelotem!
Orion chwiejnie zsiadł z konia. Spróbował otworzyć bramę, jednak palce nie wykonały polecenia wystarczająco precyzyjnie.
– Jesteś pijany?
Podniósł głowę. Romuald patrzył na niego podejrzliwie.
– Nie – odparł.
Brat odryglował wjazd, po czym wyciągnął z jego rąk uzdę. Chwilę kręcił się w pobliżu, wąchając jak rasowy pies.
– Jesteś trzeźwy – zdziwił się.
– Jestem.
Romuald stał wyczekująco, jakby spodziewał się po nim czegoś więcej. Wreszcie się obrócił, wprowadził konia na podwórko i ruszył do stajni. Orion bezwolnie udał się za nim. Był tylko pustą skorupą, z której ktoś wyjął całe nadzienie, rzucił na podłogę i wdeptał w szkarłatny dywan przed królewskim tronem.
– Co się stało? – Głos Romualda przeniknął przez barierę oszołomienia. – Czemu wróciłeś tak późno? – Brat zamknął drzwiczki zagródki i pogłaskał łeb gniadosza.
– Późno? – Orion zamrugał, dostrzegając, że jedynym źródłem światła była świeczka trzymana przez Romualda.
Co tak właściwie robił?
Kiedy już wyszedł z audiencji, udał się po konia. Pamiętał, jak wskoczył na wierzchowca, a chwilę później wyjechał z pałacu. A dalej? Uspokajające kołysanie gniadosza, mieszanina zapachów, obrazy miejsc i ludzi.
– Dużo się wydarzyło. – Wypowiadane słowa brzmiały dziwnie obco. – Jeszcze nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić.
– Nie zostałeś nagrodzony – stwierdził Romuald.
– Zostałem, ale zanim zaczniemy o tym rozprawiać, potrzebuję bezpiecznego miejsca.
– Chodźmy do pokoju...
– Nie! – zaprzeczył gwałtownie. – Drest nie może się dowiedzieć! Ellie też za bardzo lubi się kręcić po domu...
– Do Regnara, z każdym dniem coraz więcej sekretów – mruknął Romuald. – I co? Warto było konszachtować z Lancelotem?
– Nie. – Orion zwiesił głowę. – Proszę cię, nie wypominaj mi już tego. Zapewniam cię, że dosięgła mnie kara Bohaterów.
– Kara Bohaterów? O czym ty bredzisz?
– Sam nie wiem... Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć.
– Chodź.
– Dokąd?
– Pod dąb. – Brat zdmuchnął świeczkę.
Orion przytaknął. Wybór Romualda wydawał się właściwy. Nie istniało lepsze miejsce do opowiadania niepokojących historii, niż to, w którym bawili się razem w dzieciństwie z dala od oczu dorosłych.