Tobias Barellos znajdował się tuż przy strzelistym oknie oszklonym dziesiątkami równych kwadratów. Zasiadał za szerokim urzędniczym biurkiem o skomplikowanych zdobieniach, które miało dwie drewniane nogi przypominające bardziej kolumienki, gdyż ciągnęły się na całą szerokość blatu. Burmistrz otworzył szufladę w prawej „kolumnie" i skwapliwie wrzucił do środka stos papierów. Na wierzchu zostały pieczątka, zakręcony kałamarz oraz suche pióro.
– Kto pozwolił wam wejść? – Burmistrz wgramolił się na nogi, prezentując w całej okazałości modny bufiasty kaftan z kwadratowym dekoltem, spod którego wystawała ozdobna, sfałdowana koszula. Ubranie opinało się na jego pokaźnym brzuchu, który już częściowo spoczął na blacie.
– Nikt nie pilnował drzwi – odparł Orion.
Burmistrz zmielił w ustach przekleństwo.
– I za co ja płacę tym darmozjadom – wycedził. – No już! Wynocha! Na wizytę trzeba umówić się wcześniej.
– Chcemy zostać wysłuchani. – Elein uniosła hardo głowę.
– Słowo daję, jeśli to są kolejne zażalenia dotyczące reperacji areny...
– Nie zdążyliśmy się przedstawić – przerwał mu Orion. – Jestem lord Orion herbu Niedźwiedź, a to Elein. Głowa rodu Wilhelmów.
Burmistrz zmierzył dziewczynę wzrokiem spod przymrużonych powiek.
– Wilhelmowie... – wymamrotał. – Te same rysy... zieleń oczu... wzrost... zdecydowanie wzrost... – Zamilkł, ale jego usta ciągle się poruszały, aż wreszcie oznajmił: – A więc mam przed oczami kolejnego Wilhelma? Istotnie przypomina mi panienka Edwarda. Bohaterowie hojnie obdarowali was tężyzną.
Elein pojaśniała na twarzy. Orion rozumiał jej radość. Skoro burmistrz znał jej ojca, choćby i z widzenia, być może będzie w stanie pomóc?
– Pańskie imię też mi się gdzieś obiło o uszy, tylko w jakim kontekście... – Tobias się zastanowił. – Już mam! To pan przegrał w finale turnieju najjaśniejszego króla Artura Trzeciego z niezrównanym Lancelotem herbu Wrona!
Orion sposępniał. Powinien być zadowolony. Burmistrz już dłużej się nie krzywił, a nawet prowadził przyjazną konwersację. Tylko czemu musiał ją rozpocząć właśnie TYM?
– Nie ma czego się wstydzić, lordzie Orionie – zapewnił Tobias. – Sankt Lancelot jest wyjątkowym rycerzem. Walka z nim to najwyższy zaszczyt.
– On przecież nie ma tytułu Sankt – wymamrotał rycerz.
– Słucham? – zdziwił się burmistrz.
– Interesują nas archiwa turniejowe – wtrąciła się Elein. – Chcemy się dowiedzieć, z kim walczył mój ojciec trzy lata temu.
Burmistrz zmarszczył czoło. Powoli usiadł.
– Zbliżcie się – polecił.
Orion podszedł do rządku drewnianych krzeseł ustawionych oparciem do ściany i chwycił dwa. Spróbował postawić je po drugiej stronie biurka, lecz burmistrz zaprotesował:
– Nie tu! Zniszczycie nóżkami dywan!
Rycerz zerknął w dół. Istotnie stał na szkarłatnym dywanie ozdobionym symetrycznymi wzorami czarnych słoneczników. Jeśli dobrze pamiętał, rosły wyłącznie na pustkowiach Desercji. Elein rozwiązała jego dylemat, podwijając dywan stopą. Burmistrz się skrzywił, ale tym razem nie skomentował, więc rycerz postawił krzesła i usiadł.
– Archiwa turniejowe – przypomniała się panna Wilhelm, przerywając tym samym dłużącą się ciszę.
– Zawsze były przechowywane w posiadłości rodu Janeve – odparł Tobias. Jego wielkie policzki pokrywał niezdrowy szkarłat. Czyżby się denerwował?
CZYTASZ
Przeklęty Rycerz
FantasíaMagia i klątwy są tylko reliktami przeszłości! Tak uważał każdy szanujący się Agwyńczyk. Młody rycerz Orion herbu Niedźwiedź współdzielił ten pogląd. Nie przejmował się starymi dziejami, bowiem zawsze liczyło się tu i teraz, a kiedy skąpy los wyciąg...