14.1 List

143 27 40
                                    

Dankan się niecierpliwił. Po raz kolejny wyjrzał przez okno. Słońce znajdowało się już wysoko. Czyżby młodzieniec próbował się sprzeciwić? Najpewniej nie. Raczej strażnicy znowu nie popisali się kompetencją. Zdecydowanie będzie musiał uwzględnić to w raporcie.

Nie cierpiał bezczynności. Czekanie stanowiło naturalny element jego profesji, jednakże rzadko było spowodowane głupotą sojuszników. Gdyby posiadłość Wilhelmów znajdowała się w stolicy, już dawno wywróciłby ją do góry nogami. Niestety północ rządziła się swoimi prawami.

Postanowił zrobić małą przechadzkę po pokoju i przy okazji pozwolił oczom „nacieszyć się" otoczeniem. Wilhelmczycy zdawali się wprost uwielbiać chłodny i surowy wystrój. Prostacko kanciaste meble były pozbawione nawet najprostszych zdobień, a za stół służył mięsisty kawał drewna, którego nie dało się przesunąć w pojedynkę. Przynajmniej zasłony miały w sobie trochę więcej życia, ozdobiono je bowiem wzorami przebiśniegów, co nieco równoważyło ich ponurą szarość. Dankanowi podobało się również, że wystarczyłoby jedno pociągnięcie ręką, aby w pokoju zapanowała całkowita ciemność. Przydatne.

Udał się z powrotem do krzesła. Drewniana podłoga drażniła uszy, oznajmiając całej okolicy, że się przemieszcza. Spróbował przejść na palcach, jednakże wtedy też słyszał skrzypienie. Kto by pomyślał, że najlepszym zabezpieczeniem przeciwko szpiegom nie będzie kontrwywiad, tylko stare deski?

Stuk. No nareszcie! Drzwi otworzyły się (również ze zgrzytem), a zza nich ukazał się kapitan Oswald i jego wiecznie przepraszający wyraz twarzy.

– Orion herbu Niedźwiedź przybył na wezwanie!

Gdyby oblicza Dankana nie zasłaniała maska, zdradziłby swoje zaskoczenie zbyt wysoko uniesioną brwią. Spodziewał się kolejnej głupiej wymówki.

– Wprowadź go – rozkazał. Wrócił za stół i wyciągnął świeży rulon papieru, po czym zamoczył pióro w kałamarzu. Narysował na próbę linię. Nie spodobał mu się kolor atramentu. Miał przesadnie niebieskawy odcień.

Drzwi otworzyły się ponownie. Tym razem w progu stanął potężny mężczyzna w ocieplanej tunice, prostych spodniach i skórzanych butach. Wkroczył do środka z wysoko uniesioną głową, co miało zapewne sprawiać wrażenie pewności siebie, lecz palce jego prawej dłoni skubały wytarte miejsce przy pasie, gdzie zabrakło miecza, czym zdradził niepokój.

Dankan dopiero po chwili zauważył za przybyszem Oswalda. Przegonił go machnięciem dłoni. Nie chciał go już dzisiaj więcej oglądać. Wprost nie znosił niekompetencji, którą kapitan zdawał się uosabiać. Oswald pojął aluzję i zniknął za drzwiami. Wreszcie zostali sami.

– Nie spieszyłeś się – oznajmił szpieg z przekąsem.

– Proszę o wybaczenie. Byłem zajęty nieumieraniem po starciu z Czarnym Rycerzem.

Złośliwość? Interesujące. Młodzieniec faktycznie nie wyglądał najlepiej. Poruszał się topornie, a na policzkach zabrakło zdrowych rumieńców. Niemniej żył, a to wystarczało w zupełności.

– Jak ci się podoba w Wilhelm? – zapytał.

– Niespecjalnie.

– Mam podobne odczucia – westchnął. – Okoliczni strażnicy to dyletanci, którzy nie umieją wykonywać rozkazów. Dzięki ich nieudolności będę musiał polegać na twoich słowach zamiast na własnych obserwacjach.

– Chciałeś zobaczyć moją walkę z Czarnym Rycerzem?

– Oczywiście.

– Czemu mam wrażenie, że nie pomógłbyś mi w najmniejszym stopniu?

– Bo wreszcie wyleczyłeś się z naiwności. Trochę to zajęło.

Orion nie dał się sprowokować. Może nie miał sił, a może naprawdę czegoś się wreszcie nauczył? Usiadł naprzeciwko, nie pytając o pozwolenie, i zaczął się gapić.

– Znam twój głos – zawyrokował.

– I do kogo twoim zdaniem należy?

– Do parszywego południowca, który sprzedał ckliwą historyjkę, a później mnie okradł.

– Doskonale! Podoba mi się twoja nowa spostrzegawczość, najwyraźniej lekcja nie poszła na marne.

– Oddaj hełm!

– I zmarnować tym samym wszystko, czego się nauczyłeś?

– Uratowałem twoją zdradziecką rzyć przed opryszkami!

– A ja podziękowałem ci, zabierając wyłącznie kilka drobiazgów. – Dankan zastukał palcami o blat. – Musisz zrozumieć, chłopcze, że jestem wobec ciebie aż za miły. Każdy inny spędziłby z tobą trzy dni w lochach, gdzie wyśpiewałbyś wszystko.

– Nie mam nic do ukrycia.

– Czyżby? A co na to Romuald?

– Romuald? – Wyćwiczone zdziwienie zagościło na twarzy rycerza. Dankan widywał je tysiące razy. Zawsze ukrywało strach.

– Ma aż za dużo obowiązków. Sprzedaż domu, nadzorowanie nowych ziem, wizyty w pewnej bibliotece... – Dankan pozwolił ostatniemu zdaniu zawisnąć w powietrzu. Zrobiło dokładnie takie wrażenie, jakiego oczekiwał, bo rycerz już nie siedział nonszalancko na krześle, tylko napinał niemal wszystkie mięśnie. – Niech się tyle nie przepracowuje. Szkoda zdrowia.

– Romuald wie tyle, ile mogłem powiedzieć – wycedził Orion.

– A ja jestem na tyle wspaniałomyślny, że nie będę się w tym upewniał. Dopóki. Grasz. Ostrożnie. A grałeś bardzo ostrożnie w Wilhelm. To się chwali.

– Nie pojmuję.

– Czego nie pojmujesz?

– Narobiłem rabanu na całe miasto. Gdzie tu ostrożność?

– Nie wymagam od ciebie, żebyś zamiótł Czarnego Rycerza pod dywan – wytłumaczył Dankan. – To niemożliwe. Ta bestia jest jak kataklizm. Gdyby było inaczej Jego Wysokość uporałby się z nią już dawno temu. Ale uważaj! Uważaj nieustannie na to, co mówisz i piszesz! A skoro już przy tym jesteśmy, jak ci służył pobyt u Wilhelmów?

– Znośnie.

– Rozwiń.

– Podłatali mnie, a następnego dnia wykopali z posiadłości.

– Powód?

– Nie podzieliłem się informacjami. Sam już nie wiem, co mogę powiedzieć, a czego nie.

– Sądziłem, że to oczywiste. – Dankan oparł się łokciami o stół i złożył dłonie w zamek. – Nie bez powodu ukradłem ci hełm, a nie dziennik. – Ponownie pozwolił sobie na pauzę, lecz tym razem nie doczekał się właściwej reakcji. Widział irytację oraz niezrozumienie. – Dziel się informacjami tak, jak prowadzisz swój dziennik.

Orion, choć zachował ciszę, zdradził wszystkie myśli postawą. Mięśnie żuchwy się rozluźniły, barki opadły, a na ustach pojawił się cień uśmiechu. Wyglądał, jak gdyby wreszcie wyrwał się z objęć bezsensu.

– Przejdźmy wreszcie do konkretów. – Dankan zdjął skórzane rękawiczki i chwycił pióro. – Chcę, żebyś zrelacjonował starcie z Czarnym Rycerzem...

– Twoja skóra.

Dankan podniósł oczy. Rycerz wpatrywał się w jego dłonie jak zaczarowany.

– Jest blada jak u północników...

– Ach, to. Za bardzo się przywiązujesz do wyglądu, chłopcze. Zapamiętaj sobie jedno: mogę być każdym.

Przeklęty RycerzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz