W niedzielę rano pozwalam sobie poleżeć dłużej w łóżku. Wspomnienia poprzedniego dnia, wywołują jedynie uśmiech na mojej twarzy. Wyścig był cudowny ta adrenalina, którą poczułam, gdy tylko ustawiłam się na linii. Ryk silnika, ten dreszczyk, który towarzyszył mi przez całą trasę. To nerwowe wyczekiwanie aż w końcu rozbłyśnie zielone światło. Później już tylko ja i droga przede mną. Na początku, gdy szliśmy łeb w łeb, było spokojnie. Przy ostatnim okrążeniu musiałam jakoś wysunąć się na prowadzenie. Miałam dosłownie ułamek sekundy na podjęcie decyzji. Chodź zamierzony manewr był bardzo ryzykowny, uwierzyłam w siebie, że dam radę.
Zrobiłam to, łyknęłam Lucasa na ostatnim zakręcie. Nie powiem, zarzuciło mną trochę na wyjściu z zakrętu, lecz szybko odzyskałam panowanie nad kierownicą. Jak to mówi mój brat – ręczny i jechane. Tak też było. Gdy tylko wysiadłam z wozu tłum wiwatował i bił mi brawa. Cudowne uczucie, gdy się zwycięża. Tomas od razu zgniótł mnie w niedźwiedzim uścisku.— Gratulację siostrzyczko, jestem z ciebie dumny, ale ten numer, cholera July nie rób tak więcej, myślałam, że dostanę zawału – odezwał się Tom, jak tylko oderwał się ode mnie i trzymał na wyciągnięcie rąk.
— Nie miałam wyboru — odparłam, zgodnie z prawdą.
Spojrzał na mnie karcąco. Westchnęłam ciężko.
— Dobrze, już dobrze, postaram się, aby to więcej się nie powtórzyło. — Dodałam skruszona i wtuliłam się w niego mocno.
— July, July, co ja z tobą mam — szepce mi we włosy, tak bym tylko ja to słyszała.
Gdyż wkoło nas zebrała się już spora grupa ludzi.
— I tak mnie kochasz — odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
Wszystko, wczorajszego wieczoru szło idealnie. Dopóki nie podszedł do nas Ben, z tym swoim wściekłym grymasem na twarzy. Automatycznie spięłam się i przygotowałam na ewentualny atak z jego strony. Ku mojemu zdziwieniu pochwalił moją jazdę, przy czym uśmiechnął się tak słodko, jak jeszcze nigdy u niego nie widziałam. W tamtym momencie po moim ciele przeszły przyjemne dreszcze.
W drodze z wyścigu do domu porównywałam to uczucie do tego, co czuję, gdy tylko ustawiam się do startu. Dziwne to zjawisko. Obserwowałam jak Ben oddalał się od nas, a później odjeżdża w pośpiechu. Tom na moje nieszczęście zauważył moje dziwne zachowanie, gdy ten dupek pojawił się tylko na horyzoncie. Mruknął mi tylko, że wrócimy do tego tematu. Chyba zacznę go unikać od dzisiaj, jak on się uprze to nie ma mocnych na niego. Wierci dziurę w brzuchu aż dopnie swego. Cóż jeszcze niecałe dwa miesiące i mam nadzieję, że będę mogła odetchnąć, a Ben zniknie mi z oczu raz na zawsze.****
Dziś mamy dzień filmowy z Alies. Która wpada właśnie do mojej sypialni jak burza. Zapewne mama ją wpuściła, gdyż nie słyszałam dzwonka. Przewracam oczami na widok mojej przyjaciółki, teraz wiem, że sobie dziś już sobie nie poleżę.
- Hej mała, zbieraj tyłek — mówi wskakując na łóżko i zaczyna podskakiwać jak pięcioletnie dziecko.
— Alies, błagam Cię. Jest niedziela ty wariatko — marudzę, próbując zrzucić ją na podłogę.
Ta tylko zanosi się dźwięcznym śmiechem.
—Czas na serial kochana, twoja mama robi nam właśnie karmelowy popcorn. Mamy cały sezon do nadrobienia — mówiąc to podchodzi do mojego biurka po laptopa.
Wraca i kładzie się na łóżku obok mnie, włączając swój ulubiony serial Shadow hunter. Szczerze to nie moje klimaty, ale czego nie robi się dla przyjaciółki. Wole coś spokojnego, a najlepiej, żeby były w tym konie. Już jako dziecko zakochałam się w filmach i serialach z udziałem tych zwierząt. Najlepiej, żeby było o ranczach i przystojnych kowbojach. Uwielbiam. Cóż jakoś zniosę te cztery sezony o podziemnych, przyziemnych, runach i tych ich różdżkach.
— A właśnie jak tam wczorajszy wyścig? Słyszałam, że dałaś czadu a Benowi opadła szczęka. Żałuję, że nie mogłam tego zobaczyć – odzywa się skruszona.
Też żałuję, że jej nie było, ale cóż poradzić na rodzinny zjazd. To był mój pierwszy wyścig, kiedy nie było jej przy mnie.
— Wyścig był po prostu cudowny, a co do Bena to nie interesuje mnie jego zdanie, zwłaszcza w tej kwestii. — Kwituję i lekko poirytowana zwlekam się z łóżka, by pójść do toalety.
Po drodze łapię za ciuchy, żeby nie paradować przez cały dzień w piżamie z myszką Minnie. Tak, tak, to moja ulubiona, brat wiecznie mi dogryza z tego powodu. Mówi, że jestem za stara na takie bajki. Jednak i tak kocham moją szarą piżamę z różową myszką. Biorę ekspresowy prysznic, włosy wiążę na czubku głowy i jestem gotowa. Po zjedzeniu na szybko kanapki z kurczakiem, którą oczywiście mamusia przygotowała specjalnie dla mnie. Zasiadamy z wielką miską popcornu i zaczynamy oglądać. Nie ukrywam tak mnie to wciągnęło, że parę razy udało mi się przysnąć. Tak więc niedzielę mam z głowy.
****
Następnego dnia w szkole otrzymuje gratulację od osób, które dzięki mojej wygranej zarobili. Tak, po kątach robili zakłady. Osobiście nie popieram czegoś takiego, ale także mi to nie przeszkadza. Uśmiech nie schodzi mi z ust. Dopóki na horyzoncie nie pojawia się Ben z tym swoim irytującym uśmieszkiem. Staram się go całkowicie ignorować. Co jest cholernie trudne, gdyż gdzie nie spojrzę tam widzę jego twarz. Szału można dostać. Gdy zajmujemy już swoje miejsca w Sali, profesor Jean prosi nas o chwilę uwagi. Klasa milknie.
— Postanowiliśmy wraz z waszymi rodzicami, zorganizować dla Was trzydniową wycieczkę pod namioty. Oczywiście z okazji zakończenia szkoły – oznajmiła nam.
Klasa wpadła w taką euforię, że nie dali już dojść nauczycielce do słowa. Biedna będzie musiała poczekać chwile aż pierwsze emocje opadną. Inni profesorowie nie pozwoliliby na takie coś. Ale akurat ta pani jest naprawdę w porządku, więc nie można na nią złego słowa powiedzieć. Rozgarnęłam się po sali, wodząc wzrokiem po twarzach rówieśników. Zatrzymałam się o sekundę za długo na Benie i to był mój błąd. Zauważył mnie i puścił mi perskie oko. Ja pieprzę, przełknęłam ciężko ślinę, tego nie przewidziałam. Przecież ten idiota nie odpuści. A mamy być na jednej łące przez trzy dni. Przecież to się skończy jakąś masakrą. Jak o tym pomyślałam to aż się wzdrygnęłam. Jeśli nie pojadę to będzie wiadomo, że stchórzyłam. Tak źle i tak nie dobrze. Czym ja sobie na to zasłużyłam?
Po skończonych zajęciach udałam się do domu wraz z Tomasem, który zgarnął mnie po drodze. Na stole czekało na nas już pyszne spaghetti. Uwielbiam je, zwłaszcza gdy mama robi swój słynny sos. Ale jest jedna rzecz, której nienawidzę w tym daniu. Długi ciągnąc się makaron, dla mnie to jest po prostu ohydne. Moja rodzicielka specjalnie musi gotować takie małe śmieszne rurki. Cóż tak mam od dziecka. Wieczorem zaczęło mi się nudzić. Z racji, że nie mieliśmy dziś nic zadanie, nie musiałam ślęczeć w książkach. Zaczęłam kręcić się po salonie bez konkretnego celu. Jednak w pewnej chwili mój wzrok spoczął na pianinie, westchnęłam tęsknie.— Tomas, gdzie jest mama? – zapytałam brata, który schodził właśnie do kuchni.
Zapewne po to, by poszperać za jakimiś słodyczami.
— Mówiła, że jedzie na zakupy, powinna być za jakąś godzinę. Coś się stało?
— Nie, nic tak tylko zapytałam — odpowiadam a mój wzrok znowu pada na instrument.
Strasznie brakuje mi muzyki. Zasiadam na ławie i podnoszę wieko. Przejeżdżam delikatnie palcami po zimnych klawiszach. Białe i czarne. Chcę choć na chwilę znów to poczuć. Zamykam oczy i zaczynam grać. W pierwszej kolejności decyduję się na Prelude in C Major – Bacha. Dźwięk rozbrzmiewa wokół mnie czystą barwą. Czuję w tej chwili przyjemne dreszcze. Moje palce same wiedzą, na który klawisz nacisnąć. Gdy skończyłam, od razu przeszłam do Canon i D – Pachelbell. Jednak nie udało mi się już dokończyć tego utworu.
Zamknęłam z hukiem wieko i biegiem udałam się do swojego pokoju. Tam rzuciłam się na swoje łóżko i po dłuższej chwili zasnęłam przy akompaniamencie własnego szlochu.***************************************
A. ⭐⭐⭐
![](https://img.wattpad.com/cover/187736091-288-k894502.jpg)
CZYTASZ
Jedyny wyścig.
RomanceJuly. - Uczennica ostatniej klasy, szkoły średniej. Na co dzień spokojna dziewczyna, lecz to się zmienia, gdy tylko wjeżdża na tor. Ben- nowy uczeń w szkole, który przez przypadkowe zdarzenie wziął sobie na cel dręczenie July. Czy tych dwoje w końcu...