#11 July

994 33 1
                                        


  Szybko weszłam do namiotu i położyłam się na swoim śpiworze. Okłamałam Bena a co najgorsze okłamałam swoją przyjaciółkę. Wyrzuty sumienia zjedzą mnie w końcu, ale nie potrafiłam powiedzieć prawdy. Jeszcze nie teraz.

— July? – usłyszałam szept i gwałtownie usiadłam.

  Krzywiąc się z bólu, gdyż odruchowo podparłam się na ręce, która nie do końca przestała jeszcze boleć.

— Czego chcesz? – odezwałam się szorstko, wpatrując się w głowę, która tkwiła w zamku od namiotu.

— Przyszedłem zobaczyć jak się czujesz.

— To chyba nie twoja sprawa Ben – prychnęłam.

  Bolało mnie cholernie, a od tego aż mnie mdliło.

— Chciałem tylko... – Nie dałam mu jednak dokończyć zdania i się wcięłam.

— Chcę zostać sama, proszę daj mi spokój i wyjdź – powiedziawszy to położyłam się z powrotem i odwróciłam plecami do wejścia.

  Naprawdę nie miałam teraz ochoty na pogawędki. Usłyszałam jeszcze głośne westchniecie, potem chwilą szmeru i cisza. Odetchnęłam z ulgą. Lekko zamroczona po środkach przeciwbólowych zasnęłam.

***

   Następnego dnia zbudził mnie śpiew ptaków. Alies smacznie sobie spała. Nawet nie wiem, o której wróciła tak mnie zmorzyło. Pozwalam sobie poleżeć jeszcze chwilę. Nachodzą mnie wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Wszystko było tak cudownie. Choć przez chwilę mogłam czuć się tak jak kiedyś. Mimo że wiedziałam jakie konsekwencje poniosę, w tamtym momencie wygrała moja miłość do muzyki. Zastanawia mnie również zachowanie Bena. Nie spodziewałam się go na polanie. Widać było po nim, że naprawdę się przejął tym, jak mnie zobaczył w takim stanie. Naprawdę dziwne zachowanie, że strony kogoś, kto cię nie toleruje i na każdym kroku próbuje uprzykrzyć Ci życie.
   Po cichutku wygrzebałam kosmetyczkę i ciuchy na zmianę, na palcach wydostałam się z namiotu. Słońce dopiero wstało. Rozprostowałam się i ruszyłam w stronę pryszniców. Które znajdują się na skraju polany. Mały budyneczek z dwoma łazienkami. Po 30 minutach doprowadziłam się do względnego ładu. Wróciłam odłożyć swoje rzeczy a moja współlokatora cichutko pochrapywała. Uśmiechnęłam się na ten widok. Nie jednokrotnie już nocowałyśmy razie u mnie, bądź u niej. Jednak pod namiotem to jakoś nam się jeszcze nie zdarzyło. By jej nie zbudzić łapie za bluzę oraz książkę i wychodzę. Siadam przy namiocie i zaczynam czytać. Wkoło panuje taka przyjemna cisza. W powietrzu unosi się zapach porannej rosy. W sumie nawet nie spojrzałam na godzinę, ale sądząc po tym, że wszyscy jeszcze śpią, musi być wcześnie.
  Nie wiem ile czasu tak spędziłam. Nagle usłyszałam jakiś szmer, gwałtownie odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Zobaczyłam, że przy sąsiednim namiocie siedzi Ben i patrzy się na mnie. Speszona szybko wróciłam do czytanie lecz teraz już nie mogłam się w ogóle skupić. Czułam na sobie jego spojrzenie.

— Wszystko już dobrze z twoją ręką? – zapytał po chwili i gdy spojrzałam w jego stronę, zobaczyłam, że idzie ku mnie i przysiada się. 

  Poczułam się naprawdę niezręcznie, automatycznie spięłam wszystkie mieście przygotowując się na jakiś atak złośliwości z jego strony.

— Tak, dziś już jest w porządku – odpowiedziałam niepewnie, starając się by mój głos brzmiał w miarę normalnie.

— To się cieszę – powiedział i zamilkł na chwilę, po czym dodał – Często Ci się to zdarza? To znaczy z tym bólem w dłoni? – zapytał uważnie mnie obserwując.

  Speszyłam się, do czego on zmierza? Odpuściłam wzrok na swoje dłonie.

— Tylko gdy za dużo gram – wyszeptałam i niepewnie spojrzałam na niego.

  Kiwnął głową na znak, że rozumie, lecz nie skomentował tego. To i lepiej dla mnie, nie chce zagłębić się na ten temat i tak powiedziałam już za dużo. Przez moment panowała niezręczna cisza. Z oddali dochodził tylko przyjemny śpiew ptaków i szum strumyka. Starałam się skupić na czymś innym niż to, że ten chłopak siedzi koło mnie. Mimo że nie dotykaliśmy się czułam bijące od niego ciepło.

— Judy, chciałem Cię przeprosić – odezwał się nagle Ben.

  Spojrzałam na niego zdziwiona nie do końca rozumiejąc co ma na myśli.

— Ehh, za to, że zachowywałem się względem Ciebie jak dupek – wyjaśnił.

  Zrobiłam wielkie oczy i chyba nawet rozdziawiłam usta.

— A tobie co się stało? – wypaliłam, bo już całkiem zgłupiałam.

  Ten chłopak nagle mnie przeprasza a do tej pory traktował mnie jak największego wroga. Wpatrywałam się w niego, on tylko uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

— Zgoda? – zapytał i wyciągnął do mnie prawa dłoń.

Zerkałam przez chwilę to na jego twarz to na rękę. Nie wiedząc co o tym sądzić. Stwierdziłam, że później się tym zajmę i niepewnie ją ujęłam. Jego dłoń była, tak przyjemnie ciepła, przez moment miałam wrażenie, że to ciepło rozlewa się po moim ciele.

— A czy to nie jest przypadkiem jakiś podstęp? – zapytałam niepewnie, gdy już opuściliśmy swoje dłonie.

  Ben wywrócił oczami.

— Judy trochę więcej wiary – powiedział i uśmiechnął się przy tym tak szczerze i uroczo jak jeszcze nigdy nie widziałam, przynajmniej w jego wykonaniu.

Zatkało mnie na moment.

— Chciałabym Ci wierzyć, ale to czasem nie wystarczy – szepnęłam bardziej do siebie, niż do niego.

Jeśli jednak to usłyszał, nie skomentował tego.

— Ok to czytaj sobie dalej, ja Ci nie będę przeszkadzał. Idę wykręcić jakiś numer Mikeowi w rewanżu za tą żabę w śpiworze – powiedział wstając i zacierając dłonie.

  Wybuchłam śmiechem po chwili jednak zorientowałam się, że jest jeszcze wcześnie i zapewne większość jeszcze śpi i zakryłam dłonią usta. Ben popatrzył na mnie jeszcze przez chwilę i miałam wrażenie, że chce coś dodać jednak nie zrobił tego. Odwrócił się i poszedł w stronę swojego namiotu, zostawiając mnie z mieszanym uczuciami. Przez chwilę patrzyłam za oddalająca się postacią. Wróciłam do książki, lecz moje myśli co chwile uciekał do mojego sąsiada. Gdy udało mi się doczytać wreszcie rozdział, usłyszałam podniesiony głos z sąsiedniego namiotu. Zdezorientowaną spojrzałam w tamtą stronę. Po chwili zobaczyłam wychodzącą postać Bena, nie rozumiejąc co się dzieje, zmarszczyłam brwi.

— Jesteśmy kwita. — Usłyszałam i domyśliłam się, że widocznie chłopak odegrał się na swoim przyjacielu.

  Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ben przypal mnie na gapieniu, puścił mi oczko z szerokim uśmiechem na twarzy i odszedł od namiotu z telefonem przy uchu. A jak ostatnia idiota zaczęłam się szczerzyć sama do siebie.

— Jezu, July co się z tobą dzieje? – mruknęłam sama do siebie.

***************************************
A. 

Jedyny wyścig. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz