#16 July

873 24 0
                                    

    Słyszę niewyraźne głosy. Próbuję je zlokalizować, co wcale nie jest łatwe. Moje próby otworzenia oczu spełzają na niczym. W myślach robię rekonesans mojego ciała. Próbuję zmusić moje kończyny choćby do drgnięcia. Nie udaje mi się. Cholera co się dzieje? Pytam siebie w myślach. Ostatnie co pamiętam to, jak spadałam do zimnej wody. Znów próbuje otworzyć oczy, ale te próby są zbyt męczące i zapadam w sen.
Po jakim czasie znowu słyszę głosy to chyba moja mama. Rozmawia z kimś, głos brzmi znajomo, ta specyficzna chrypka, skądś to kojarzę, ale nie mogę sobie przypomnieć. Jest mi zimno, lecz na jednej dłoni czuje przyjemne ciepło. Chcę otworzyć oczy i zobaczyć skąd pochodzi, ale ono znika i już nie wraca. Cisza. Znów zasypiam.
Słyszę uciążliwe pikanie. Bip, bip, bip. Spokojny jednostajny rytm. Cholera, ale to jest irytujące. Próbuję otworzyć oczy i o dziwo udaje mi się. Od razu je mrużę, gdyż oślepia mnie białe światło lampy. Znów próbuje tym razem ostrożniej, daje się im przyzwyczaić do jasności i wyostrzyć. Rozglądam się w miarę moich możliwości. Widzę tylko sufit i kawałek ściany. Super. Próbuję się podnieść.

- July? July kochanie, leż spokojnie, nie ruszaj się. Już wzywam lekarza. - najpierw słyszę głos mamy, chwilę później widzę jej twarz nade mną.

Wyraża ona ogromną ulgę. Otwieram usta, by się odezwać.

- Nic nie mów kochanie - mówi ona, czule głaskając mnie po włosach.

- Tom, July się obudziła. - znów się odzywa.

Po chwili widzę nachylającą się nade mną uśmiechniętą twarz mojego brata.

- Hej siostrzyczko, ale napędziłaś nam stracha. Nigdy więcej tego nie rób - mówi on i całuję mnie w czoło.

Próbuje powiedzieć, że przepraszam, ale z mojego gardła wydobywa się jedynie niewyraźny charkot. Przy tym boli jak cholera.

- Cii, nic nie mów kochanie, lekarz już idzie - mówi mama.

Jestem zmęczona, zamykam oczy i sen bierze górę. Gdy budzę się po raz kolejny, zanim otworzę oczy przypominam sobie coś, co mi się śniło. Choć nie wiem, czy można to nazwać snem. Znów czułam przyjemne ciepło na dłoni. Chodź trwało to zaledwie chwilę. Było to bardzo dziwne i obce mi uczucie. Otwieram oczy, próbuję się podnieść.

- Poczekaj kochanie, podniosę oparcie, będzie Ci wygodniej - mówi mama, a ja czuję jak powoli unoszę się do pozycji siedzącej.

Mrugam, by wyostrzyć wzrok i rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym się znajduje. Białe gołe ściany, w lewym rogu przy oknie stoi szary fotel z funkcją rozkładania i mały okrągły stolik, na którym ustawione są kwiaty. Z prawej strony przy łóżku znajduje się krzesło, które właśnie zajmuje moja mama oraz niewielka szafka, na której również stoją kwiaty. Marszczę brwi. Po co tu tyle kwiatów, lepiej by ściany pomalowali na jakiś przyjemniejszy kolor.

- July, jak się czujesz? Możesz mówić? - pyta ona w chwili, gdy do pokoju wchodzi wysoki mężczyzna w białym kitlu a za nim Tom.

- Pić. - udaje mi się wychrypieć.

- Za chwilę pielęgniarka przyniesie dla ciebie wodę. Pij malutkim łyczkami - odzywa się lekarz. Po czym kontynuuje.

- July powiedz mi czy wiesz gdzie jesteś? - kiwam głową, że tak. Pyta dalej.

- Wiesz, dlaczego tu jesteś? - myślę przez chwilę nad tym.

- Spadłam do wody - odzywam się szeptem, tak mniej boli mnie gardło.

Lekarz przytakuje i coś sprawdza w mojej karcie, która wisi w nogach łóżka. Próbuję unieść lewą rękę, ale jest strasznie ciężka. Zerkam na nią i ze zdziwieniem zauważam, że jest w gipsie. Co jest grane? Podnoszę wzrok na mężczyznę.

- Co to jest? - pytam.

- Złamałaś rękę w dwóch miejscach spadając, odpowiednia rehabilitacja i wrócisz do pełnej sprawności - tłumaczy doktor, obojętnym tonem.

Przerażona patrzę na mojego brata, który unika mojego wzroku. Później na mamę, ona uśmiecha się do mnie smutno. Czuję łzy pod powiekami, gdyż wiem co to oznacza dla mnie. Zamykam oczy i próbuje wyrównać oddech. Wdech, wydech, wdech i wydech. Gdy otwieram oczy lekarza już nie ma, a Tom stoi przy mnie z kubkiem wody. Podnoszę głowę i pije. Pierwsze łyki sprawiają mi ból, ale jestem tak spragniona, że staram się nie zwracam na to uwagi.

- Jak się tu znalazłam? - pytam się rodziny.

- Gdy spadłaś do wody, ten chłopak skoczył za tobą. Nie mógł cię w pierwszej chwili zlokalizować. Gdy mu się w końcu udało byłaś już nieprzytomna. Wyciągnął cię z wody i zaczął reanimować aż do przybycia pogotowia. Zabrali Was helikopterem tu do szpitala. Został do czasu aż skończyli Cię operować. Później codziennie przyjeżdżał z kwiatami, by zobaczyć jak się czujesz - opowiada mama.

Podnoszę rękę by przestała. STOP. Za dużo informacji na raz.

- Po pierwsze jaka operacja? - pytam zdezorientowana.

- Musieli usunąć pokruszone kości, nie znam się na tych medycznych nazwach tego, co ci tam robili, ale w skrócie mówić naprawili Ci dłoń - mówi ona i uśmiecha się do mnie, już nie jest to smutny uśmiech.

Kręcę głową, przecież to niemożliwe by udało im się naprawić. Przecież mówili, że się nie da. Mam tyle pytań, ale nie mogę, teraz gdy mój brat jest z nami. Muszę się z tym wstrzymać. Biorę głęboki wdech.

- Ok, jak długo byłam nieprzytomna? - zadaje kolejne pytanie.

- Cztery dni. - tym razem odzywa się Tom.

Kiwam głową w za myśleniu.

- Dobrze to teraz powiedzcie mi, o jakim chłopaku w ogóle mówicie? - patrzę to na jedno to na drugie i czekam na odpowiedź.

- To był Ben, to on wskoczył zaraz za Tobą. Gdyby nie on nie byłoby Cię tu z nami - mówi brat a ja otwieram szeroko oczy.

Jestem w szoku. Cholera uratował mnie? Przecież to nie ma sensu. Kręcę głową niedowierzając.

- Niemożliwe - szepcze raczej sama do siebie niż do nich.

- Możliwe July, był tu codziennie sprawdzić co się z tobą dzieje. Siedział przez godzinę przy Tobie i wracał do domu. Bardzo miły z niego chłopiec - mówi czule moja mama.

Kręcę głową, nie przyjmując tego do wiadomości.

- Jestem zmęczona - mówię tylko.

Oboje całują mnie w czoło i życzą spokojnego snu. Ktoś opuszcza mi oparcie do pozycji leżącej. Zamykam oczy i nim zdążę przetrawić wszystkie nowości zasypiam.

***************************************
A.

Jedyny wyścig. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz