#12 Ben

953 27 0
                                    

 
   Wróciłem do namiotu z szerokim uśmiechem na twarzy, po drodze zrywając źdźbło trawy. Wprawdzie mógłbym dłużej posiedzieć z July, ale muszę podchodzić do tego tematu stopniowo. Usłyszałam jak mruknęła, że chce mi zaufać. Więc zapracuje sobie na jej zaufanie. Na niczym innym mi tak nie zależy. Gdy podała mi niepewnie swoją dłoń, taką malutka w stosunku do mojej. Miałem ochotę jej już nie puścić. To było cholernie przyjemne. - Źle z tobą stary. - mruknąłem pod nosem. Pokręciłem głową, by oprzytomnieć.
  Po cichu, by nie obudzić Mike'a wyciągnąłem piankę do golenia. Wiem, wiem może to i banalne, ale koleś przegiął w nocy. Gdy położyłem się spać coś wilgotnego zaczęło się ruszać wokół moich nóg. Okazało się, że ten idiota wsadził mi żabę do śpiwora dla hecy. Miałem ochotę go walnąć, ale oczywiście nie było go w pobliżu. Więc teraz właśnie nakładam mu piankę na dłoń. Przygotowuje aparat w telefonie i delikatnie łaskocze trawą twarz Mike'a. Ten jak było do przewidzenia odruchowo ociera buzię ubrudzoną ręką i gwałtownie się budzi.

— Co jest do cholery? — woła i zrywa się gwałtownie do pozycji siedzącej.

— Niespodzianka pajacu — odpowiadam pstrykając mu fotkę.

  Szybko chowam telefon do kieszeni i pogwizdując wychodzę z namiotu. Gdy jestem już na zewnątrz wtykam jeszcze głowę przez zamek i dodaje. 

— Jesteśmy kwita — informuje go, uśmiechając się.

  Zerkam w stronę namiotu July, siedzi koło niego i patrzy na mnie z uśmiechem na twarzy? Na chwilę zbiło mnie to z pantałyku. Szybko jednak odwzajemniłem się tym samym i puściłem jej oczko. Nim odwróciłem się, by zadzwonić, zauważyłem, że jej uśmiech się poszerza. Dziwne, ale czuję się w tej chwili dumny, sam z siebie. Wyciągam komórkę z kieszeni. Wybieram numer, przykładami telefon do ucha i odchodzę, by zadzwonić. Jest już po 8, trzy sygnały i odbiera.

— Cześć mamo, jak sobie radzisz? — pytam, gdyż zdaje sobie sprawę z tego, że od śmieci mojego brata nie najlepiej znosi brak odzewu z mojej strony, jak i to, że nie ma mnie w domu.

— Cześć Ben, u mnie jak zwykle, zbieram się właśnie na dyżur, lepiej opowiadaj jak tam biwak? — pyta mnie a ja pokrótce zdaje jej relacje z wczorajszego dnia.

Mówię jej o tym, jak pięknie Judy grała na skrzypcach. Na samo wspomnienie tego dźwięku, przebiegają mnie ciarki po plecach.

— Bardzo się cieszę, że dobrze się bawisz — mówi mama, słyszę w jej głosie smutek i wiem, że nie chodzi o to, że się bawię, ale o to, że nie ma mnie w domu.

Wzdycham ciężko.

— Mamo proszę Cię, jutro będę już w domu. Wszystko jest w porządku. — Uspokajam ją.

— Wiem, wiem synku. Cieszę się, że odnalazłem się w tej szkole i masz przyjaciół. Jak wrócisz to opowiesz mi więcej, teraz muszę już wychodzić do pracy. Ben uważaj na siebie proszę.

— Zawsze uważam mamo — zapewniam.

  Obiecuję jej, że odezwę się do niej wieczorem, żegnam się i kończę połączenie. Chowam telefon do kieszeni.

— Ben? — Słyszę swoje imię i odwracam się w stronę naszej wychowawczyni Jean, która zmierza w moją stronę.

Wysoka brunetka, po trzydziestce. Nie raz miałem już u niej na pieńku, ale jakoś obyło się bez dywanika u dyrektora.

— Tak Pani Profesor? — pytam uprzejmie.

— Trzeba obudzić wszystkich, o 9 robimy śniadanie a o 10 ruszamy w drogę. Był byś tak miły i pomógł mi wszystkich postawić na nogi? — pyta, uśmiechając się.

— Z przyjemnością — zaczynam. — Czy jakiś sposób jest zabroniony? — pytam szczerząc się głupkowato.

  Nauczycielka stuka palcem w brodę, zastanawiając się.

— Bez wody i rozlewu krwi. Tak to masz wolną rękę — informuję mnie, po czym odchodzi w stronę swojego namiotu.

  Wracam do namiotu i przekazuje Mike'owi jakie mamy zadanie. Ten zrywa się zachwycony, zdarzył się już ubrać i wytrzeć usmarowaną twarz. Wychodzimy bierzemy od naszej wychowawczyni patelnię i garnki, robiąc tyle hałasu ile się tylko da podchodzimy od namiotu do namiotu. Po 2 minutach wszyscy stoją zdezorientowaną na zewnątrz. informuje wszystkich, że mają czas do 9, by się ogarnąć i stawić przy naszej polowej kuchni. Wzrokiem odnajduję July, która zawzięcie gestykuluje rękoma. Alies robi to samo.  
  Obie mają bardzo skonsternowane miny. Cała ich wymiana zdań jest jedną wielką szeptaniną. Czyżby się kłóciły? Coś musiało się wydarzyć. Może Mike będzie coś wiedział. Gdy spoglądam na niego widzę, że podchodzi do swojej dziewczyny, obejmuje ją w pasie i cmoka w usta. July odwraca się od nich i kieruje do naszej wychowawczyni. Podchodzę do Mike i Alies.

— Hej Alies, jak tam? — pytam próbując wybadać sytuację.

— Cześć. Wszystko ok, jak widać — burczy ona i spogląda za swoją przyjaciółką.

— Chyba ktoś się tu nie wyspał. — Próbuje zażartować.

Ona piorunuje mnie wzrokiem a mi aż głupio. Podnoszę ręce w geście pojednania.

— Ok, ok, nie wiem, o co tu chodzi, ale niech będzie. Nie wnikam — mówię i chce odejść, gdy nagle dziewczyna się odzywa.

— Nie mam już do niej siły. Jest uparta jak osioł. Mogę jej tłumaczyć a ona dalej swoje — mówi cicho wtulając się w swojego chłopaka.

  Zerkam na niego a on nie rozumiejąc, o co chodzi wzrusza tylko ramionami. Ciekawi mnie, o co poszło, ale postanawiam, że nie będę drążył tego tematu.

— Będzie dobrze — mówię tylko i wracam do namiotu przygotować plecak.

Mamy dziś pójść nad jezioro popływać. Po spakowaniu potrzebnych rzeczy wychodzę na zewnątrz. Udaje się w kierunku naszej tymczasowej stołówki. Strasznie mi się nudzi, więc może będę mógł w czymś pomóc.

***************************************
A.

Jedyny wyścig. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz