*Epilog*

1K 107 202
                                    

Słowem wstępu:
Dziękuję, że jesteście, bo bez was pisanie nie miałoby sensu.
Kocham xxx

Miłej lektury

*

30 kwietnia 2020

Wszedłem do wielkiego budynku znajdującego się na obrzeżach miasta. Byłem ubrany w pomarańczowy kombinezon, a w rękach trzymałem podstawowe rzeczy do higieny oraz dwa komplety kombinezonu.

Strażnik wprowadził mnie do segmentu oznaczonego jako "BLOK G", a następnie przeprowadził przez kraty. Znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu przypominającym stołówkę. Na środku stały stoły, przy których siedzieli mężczyźni ubrani w kombinezony khaki, czyli takie, jakie sam trzymałem właśnie w dłoniach.

Pokój miał wiele ponumerowanych drzwi, więc domyśliłem się, że są to cele.

- Cela 285 - powiedział beznamiętnie strażnik, notując coś w zeszycie - Powodzenia, świeżaku.

Zmrużyłem lekko oczy ze zdziwienia, spowodowanego tym jak mnie nazwał, jednak mężczyzna nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Skończył skrobać długopisem na kartce, po czym wyszedł, uważnie zamykając za sobą kraty.

Westchnąłem cicho, po czym się odwróciłem. Wzrok kilkudziesięciu lub nawet kilkuset mężczyzn, którzy jeszcze przed chwilą byli zajęci rozmowami, teraz spoczywał na mnie.

Przełknąłem cicho ślinę. Czułem jak moja prawa noga drży lekko przez stres i strach spowodowany utkwionymi we mnie spojrzeniami.

Po kilku sekundach, które były dla mnie jak wieczność, rozejrzałem się w poszukiwaniu drzwi z numerem 285. Oczywiście nie udało mi się takowych dostrzec, co oznaczało, że znajdowały się one w dalszej części bloku.

Przeleciałem wzrokiem po mężczyznach, którzy patrzyli na mnie jak na swoją ofiarę, po czym niepewnie ruszyłem w głąb pomieszczenia. Szedłem wzdłuż ściany, aby nie musieć przechodzić między stolikami, a tym samym między napakowanymi facetami.

Gdy znalazłem się po drugiej stronie pomieszczenia, ruszyłem wzdłuż szerokiego korytarza obok. Czułem na swoich plecach wypalajacy wzrok innych, ale starałem się to ignorować.

Po dłuższej chwili udało mi się znaleźć celę z numerem 286. Bez zastanowienia do niej wszedłem.

I to był błąd.

Moim oczom ukazało się dwóch łysych, napakowanych typków. Siedzieli na dolnym posłaniu łóżka piętrowego i szeptali coś między sobą.

Jeden z nich prawie natychmiast mnie zobaczył i szybko schował za sobą to, co miał w dłoni. Drugi także na mnie spojrzał. W ustach miał skręta, którego szybko wyjął.

Faceci robili fajki, co było zabronione, a ja nie powinienem tego widzieć.

Mam przejebane.

- Zgubiłeś się, kurwa?! - Ten pierwszy wstał z łóżka, po czym podszedł do mnie, ściskając dłonie w pięści.

- Ja, nie - powiedziałem cicho, po czym zrobiłem krok w tył, w celu wycofania się. W oczy rzucił mi się jego indetyfikator z nazwiskiem Berg.

- Nie tak szybko! - Wyciągnął rękę, złapał za mój kombinezon i przyciągnął mnie do siebie. Uderzyłem swoim ciałem w to jego, a rzeczy, które trzymałem w dłoniach wylądowały z cichym hukiem na podłodze - Chyba nie znasz zasad tu panujących.

Patrzyłem przerażony na mężczyznę przede mną.

- Nazwisko? - zapytał sucho, patrząc mi w oczy.

Kiedy jesteśmy sami | Randy 2 ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz