Luke Ryan namieszał.
Luke Ryan stał się problemem.
Luke Ryan zepsuł moją przyjaźń.
Te myśli wypełniały mój umysł w pierwszym tygodniu grudnia. Mike mówił, że chce abym bardziej skupiła się na swoim egzaminie. Mike mówił, że to nie ma nic wspólnego z Luke'iem.
Mówił, że to chwilowe.
Ale ile ta chwila może trwać?
Wyjechał z rodziną do swoich dziadków, nie było go dzień, a ja już wariowałam. Stałam się bardzo podenerwowana, zirytowana i bardziej chora na punkcie czystości, wystarczyło, że nie było go cholerne dwanaście godzin.
Wyjechał bez uprzedzenia, bez pożegnania. Wszystko dlatego, że Luke rozmawiał ze mną w piątek po południu. Nie rozumiałam jego zachowania, ale nie byłam głupia, wiedziałam, że chodzi o Brytyjczyka, który próbował wejść w moje łaski.
Dobrze. Nawet go lubiłam, ale go znałam zbyt dobrze. To on wpadł wtedy na ten genialny pomysł z skokiem nad studzienką kanalizacyjną, a zadawał się ze mną, bo czuł cholerne wyrzuty sumienia. Przy nim jednak świetnie udawałam, że nie miałam żadnych ataków, było mi po ludzku go szkoda.
Jak wspominałam znałam go za dobrze, zawsze lubił grać tego lepszego, więc taki stosunek przyjął do Henderson'a, który nie był mu dłużny. Jednak zbyt często odpuszczał, coś działo się z moim przyjacielem, a ja nie wiedziałam co mam zrobić.
Moja mama, jak i Lily zaczęły planować "mój" wielki dzień, zwany balem noworocznym, czy jakoś tak. Jak już wcześniej wspominałam, nie rozumiałam tej idei, ale byłam zmuszona chodzić do centrum handlowego w poszukiwaniu jakiegoś skrawku materiału, zwanego sukienką.
Już mniej wkurzajac a była Veronica, która zaczęła ostatnio mnie przepraszać, że zgodziła się przyjąć zaproszenie na bal. Po raz kolejny nie widziałam sensu.
Zdecydowanie szał kobiet w moim domu, natarczywe przeprosiny Morgan, były mniej wykurzające od gadania Ryan'a.
Ciągłe narzekanie na system... w zasadzie każdy. Obrzydliwe komentarze na temat dziewczyn, a nawet młodej nauczycielki wychowania fizycznego.
- Luke! - warknęłam, gdy ten zaczął sobie żartować z pana Sang'a. - Ogarnij się.
- Ale jesteś sztywna. - mruknął opierając się o szafki. - Zawsze mogę to zmienić.
Moje oburzenie i niesmak do chłopaka się zwiększyły, gdy ten dotknął mojego ramienia, poczułam nagły wstrząs obrzydzenia, a do moich nozdrzy dotarł smród ścieków. Natychmiast się wyrwałam i pobiegłam w stronę gabinetu Snag'a. Właśnie to miejsce wydawało mi się najbardziej bezpieczne. Spojrzałam na swoje dłonie były zupełnie czarne i lepkie, z obrzydzeniem schowałam je w rękawy żółtego swetra.
- Imelda? - otworzył zaskoczony pedagog, gdy głośno i z dużą częstotliwością uderzyłam pięścią o drewnianą powłokę drzwi. - Wszystko w porządku?
Nie odpowiedziałam jednak i bez słowa weszłam do środka gabinetu. Nigdy nie pomyślałabym, że dobrowolnie tam wejdę. Od razu pognałam na "zaplecze" gabinetu, gdzie była mała umywalka. Nalałam ogromną ilość mydła na dłonie i z dużą zaciekłością je szorowałam. Jednak one nadal były brudne.
- Imelda, co się stało? - uniosłam wzrok i zobaczyłam zmęczoną sylwetkę starszego mężczyzny, który opierał się o framugę drzwi. - Kto tym razem? - zapytał znowu, ale nie doczekał się odpowiedzi. - Jeśli chcesz mogę zwolnić cię do domu.
- Nie. - odezwałam się głosem, który nie był mój, był obcy. Odchrząknęłam i odezwałam się już dość pewnym głosem, gdy zobaczyłam, że moje dłonie zaczynają robić się czyste. - Po prostu się wystraszyłam.
- Wystraszyłaś czego? - był wyraźnie pewny siebie. Chciał wiedzieć, bo tego wymagała jego praca.
- Nie pamiętam. - wyminęłam go i usiadłam na wygniecionym fotelu, mogłam wyjść bez słowa, ale coś mnie zatrzymywało. Spojrzałam na starszego mężczyznę, który milczał i nawet na mnie nie patrzył. - Może pan coś powiedzieć! - mimo że chciałam aby to było brzmiało jak pytanie, mój głos zmienił się w krzyk.
- Co powoduje twoje roztrzęsienie?
- Nie wiem. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie wiedziałam co powoduje we mnie te dziwne emocje, których nie rozumiałam.
- Wróć do domu. - odparł w końcu. - Zadzwonię do twojej mamy.
- Nie. Poradzę sobie. - odetchnęłam głęboko i podniosłam się z fotela. Nie patrząc na pedagoga wyszłam z gabinetu, który nawet mnie nie zatrzymał.
Teraz to chyba na pewno jestem Fou.
***
Siedziałam na kanapie w salonie, trzymając gorący kubek z herbatą wpatrywałam się w zmartwioną twarz brata.
Brata, który nie uważał mnie za siostrę.
Jego włosy znacznie urosły, w zasadzie można było bez problemu zrobić małe warkoczyki, jednak ten pozostawił je luźno, przez co na jego głowie powstało znaczne afro. Siedział sztywno i choć jego niezmiernie chude, pozbawione mięśni nogi nie dawały poznać, że są spięte, jego dłonie, które mocno zaciskały się na podłokietnikach wózka, dały łatwo się rozgryźć.
W domu byli wszyscy członkowie rodziny, oczywiście oprócz mojego ojca, który nie wiadomo kiedy wróci do domu. O moim "wypadku" wiedziała tylko mama, ale wiedziałam, że i inni domyślają się tego co dzisiaj mi się przytrafiło. Wiedział to na pewno Frank, który znał mnie doskonale, zupełnie jak Mike.
Moja mama wraz z trzema siostrami wyszły do sklepu, więc zostałam ze swoim bratem. Zupełnie sama z kimś, kto mnie nienawidził. Mimo wszystko, nie umiałam się na niego gniewać i zupełnie wyprzeć jego istnienie. Robiłam to czego oczekiwał, ale ostatnio jego oczekiwania kompletnie się zmieniły.
Zauważyłam to dopiero po rozmowie z panią Florens, a może dopiero wtedy się zmieniły, podobnie było ze wszystkimi, których znałam.
- Mel...ja... - był zdenerwowany i zestresowany, ale nie rozumiałam dlaczego. - Przepraszam... ale oni mówili... a ja byłem...
- Kto cię skrzywdził, Frank? - odezwałam się po dłuższej chwili ciszy, powoli zbierając swoje myśli do kupy. Wstałam z sofy i podeszłam do niego, ukucnęłam przed nim i chwyciłam prawą dłonią jego lewego policzka.
- To nie...
- Kto pozwolił sobie na przemoc?
- To nie przemoc! - zaczął się bronić, ale nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.
- Przemoc psychiczna i fizyczna, wyrządza te same krzywdy. Nie bądź głupi, Frank. - byłam zdziwiona, że po tym wszystkim nadal byłam pewna swojego i nabrałam siły do przeciwstawieniu się każdemu. - Kto?
Milczał. Ja tasakowałam go spojrzeniem, gdy ten patrzył wszędzie tylko nie na mnie. Wiedziałam, że to może być ciężkie, ale im dłużej milczał tym dłużej się dusił.
- Vincent Jones. - powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszałam. - I jego paczka.
Zerwałam się na równe nogi, prawie wylewając herbatę. Wyminęłam bez słowa swojego brata i poszłam do swojego pokoju. Szybko odnalazłam telefon i wybrałam numer do najbardziej odpowiedniej osoby w moim życiu.
Chciałam zemsty. Doskonale wiedziałam, że chodziło tu o rasistowskie zachowania ludzi, jednak nie wiedziałam kogo konkretnie. Już wiele razy widziałam jak mój brat zachowywał się w takich sytuacjach, często milczał, w nocy, gdy wszyscy spali płakał. Jednak teraz szala goryczy przeważyła i mój mały braciszek wybuchł, celując w najbardziej bliską mu osobę. Może moje nazwisko nie było przypadkowe, chciałam łez, błagań tych, którzy skrzywdzili moją rodzinę.
Nie powiem na głos, że chciałam ich krwi, ale w najcenniejszych zakątkach moich myśli, pragnęłam tego, jak moje płuca tlenu.
Odebrał po trzech sygnałach.
- Imi? - jego głos był wesoły, a rozmowy w tle i śmiechy, tylko potwierdzały jego dobry humor. - Wiedziałem, że się za mną stęsknisz, ale nie sądziłem, że tak szybko.
- Potrzebuje twojej reputacji.
- Co masz na myśli? - jego głos spoważniał, a ja byłam pewna, że zmarszczył brwi, kompletnie nie rozumiejąc mojego przekazu.
- Po prostu, potrzebuje cię.
- Wiesz, że będę za dwa dni? Wytrzymasz?
Jego spokojny ton, podziałał na mnie kojąco, moja chęć mordu zmniejszyła się, ale nie zniknęła całkowicie.
- Tak. - odparłam cicho.
- Jak będę w miasteczku to od razu do ciebie pojadę i... - nagle przerwał, bo ktoś po drugiej stronie słuchawki coś do niego mówił. - Pisz do mnie, kiedy będziesz chciała i nie rób nic głupiego.
- Ja... dobrze.
- Muszę kończyć. - nawet nie poczekał na pożegnanie z mojej strony.
Nie miałam mu to za złe, bo w końcu spędzał czas ze swoją rodziną. Należało mu się, tak samo jak mnie należała się sprawiedliwość. Zacisnęłam dłonie w pięść, a mój oddech znacznie przyspieszył. Nie byłam zła na przyjaciela, byłam wściekła na głupich nastolatków, którzy nie rozumieli jaką wielką krzywdę mogą wyrządzić słowa.
Nie miałam żadnych obiekcji, żeby to mnie obrażali, ale jeśli ktoś robił to mojej rodzinie, dopiero w takich chwilach czułam czym są tak zwane złe uczucia.
- Imelda? - niepewny głos mojego brata, sprawił, że trochę się uspokoiłam.
- Przepraszam, nie wiem czy zdołam coś zrobić.
Odwróciłam się w jego stronę, jak się okazało stał obok mnie, że gdybym zrobiła krok to bym na niego wpadła. Wyciągnął ręce w moim kierunku, cicho westchnęłam i po raz kolejny ukucrnłam przed nim. Przytulaliśmy się dość długo, na pewno ten gest sprawił, że przynajmniej wybaczyłam mu to co powiedział.
***
- Żartujesz sobie ze mnie? - zdenerwowany głos Henderson'a sprawił, że się skrzywiłam. - Nie będę bić dzieci.
- Masz swoją reputację jaką masz, więc nie dziw się, że chce to wykorzystać. - zupełnie nie rozumiałam jego sprzeciwu.
- To są dzieci. Rozumiesz? Dzieci, na miłość boską! - chodził w tę i z powrotem.
Faktycznie, gdy wrócił do tego cholernego miasteczka, zadzwonił do mnie i po dwudziestu minutach przyjechał swoim samochodem. Doskonale było widać, że był zmęczony po długiej podróży, ale jak widać chciał przyjechać i to exe nie było tak, że mu kazałam.
- Nie wiem, dlaczego wzywasz swojego Boga, który nie ma tu nic do rzeczy. - zaplotłam swoje ręce na piersi i patrzyłam na niego ze zmrużonymi powiekami.
Chciałam wyglądać na złą.
- Może i nie ma, ale tego nie zrobię. Nie wiem, jaki pajac jest w stanie pobić dzieci.
- Dobrze, nie pobijesz ich, ale coś wymyśl.
Spojrzał na mnie uważnie, nawet chyba zbyt uważnie. Próbowałam wyglądać na taką którą nie rusza to dziwne spojrzenie, choć w swojej głowie, miałam ochotę wrócić do domu, uprzednio informując go, aby o tym zapomniał.
Może miał rację. Jaki normalny nastolatek, poszedłby i pobił dwunastolatka? Rzeczywiście zbyt agresywnie podeszłam do tej sprawy, a miałam się szanować. Nie po to ma wysokie IQ, aby ponosić się jakimiś emocjami. Przecież było od groma innych sposobów na rozwiązanie tego problemu.
- Chodź. - w zasadzie bez pytania chłopak złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę swojego samochodu.
Postanowiłam się nie odzywać i tylko patrzeć co on zamierza zrobić.
Wiedziałam gdzie jedzie, bo sama chciałam go tam zabrać tylko z innym planem na tych chłopaków. Skatepark, wybudowany... dość dawno, ale zdominowany przez takich smarkaczy, jak ci, którzy dokuczyli mojemu bratu. Każdy wiedział co robią w tamtym miejscu, ale nikt nie przyznawał się, że może tam być członek jego rodziny.
Zupełnie tego nie rozumiałam.
Ludzie gadali, jakie tam rzeczy się dzieją i co ta "młodzież" wyprawia, ale gdy wspomniał się o kimś z rodziny tych ludzi, to od razu milkli i jak najszybciej odchodzili.
Skoro to było takie złe, to dlaczego nikt, kto pilnował prawa tym się nie zajęło?
Mike zatrzymał samochód na wolnym miejscu parkingowym, który był naprzeciwko tej wylęgarni patologii, jak to mówili ludzie. Spojrzałam na niego podejrzliwie i czekałam aż coś powie.
- Słuchaj, pogadam z nimi, a jak to nie poskutkuje to poinformujemy ich rodziców o tym incydencie. - nie patrzył na mnie, ale za to był zajęty pisaniem wiadomości na telefonie.
- Incydent? To nie był incydent.
- Uspokój się, kobieto. - poderwał wzrok od ekranu i spojrzał na mnie poważnie. - Jak masz się tak zachowywać, to lepiej zostać.
Obdarowałam go najbardziej złowrogim spojrzeniem i bez słowa wyszłam z jego samochodu. Poczekałam jednak na niego, bo tak naprawdę w tamtej chwili bałam się tych dzieciaków.
Usłyszałam zamykające się drzwi, a po chwili i sygnał zamknięcia samochodu. Mike stanął przy moim lewym boku i bez zastanowienia ruszył w kierunku skateparku. Poczekałam sekundę, aby wziąć głęboki oddech i dogoniłam bruneta. Czułam się zdenerwowana i już nie byłam tak bojowo nastawiona, zaczynałam się tym wszystkim stresować.
Nagle poczułam ciepłą i lekko szorstką dłoń na swojej, na początku się spięłam, ale gdy zorientowałam się kto naruszył moją przestrzeń osobistą, natychmiast się rozluźniłam i mocniej uścisnęłam jego dłoń.
- Jest tu jakiś Jones? - krzyk Henderson'a sprawił, że się skrzywiłam.
Nie weszliśmy do środka, staliśmy przy furtce, która była tak naprawdę jedynym wyjściem z tej klatki.
Siatka tego parku była pokryta rdzą i sięgała mi do pasa, za to wyposażenie było jak najbardziej nowoczesne. Różne rampy, jakieś metalowe poręcze i inne obiekty, które zdziwiły mnie, że w ogóle tam są, były popisane markerami, gdzie oprócz podpisów znajdowały się różne wyznania i wulgaryzmy. Było tu co najmniej dwudziestu łebków, którzy na pewno nie zrobili prac domowych. Nie zdziwiłam się, że Mike postanowił tam nie wchodzić.
Narazić się tej bandzie i to na ich terenie, przecież to samobójstwo!
A ja głupa kazałam się mu bić!
Chwilę po zawołaniu chłopaka moim, a nawet naszym oczom ukazał się niski, rudy chłopak, który był okropnie chudy. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, ale zachowałam powagę.
- Vincent? - znowu zabrał głos mój przyjaciel. Byłam pod dużym wrażeniem, że zapamiętał to imię i nazwisko, a mówiłam mu o nim tylko raz, w dodatku strasznie chaotycznie przekazywałam mu te wszystkie informacje.
- Tak. - pod pachą trzymał deskorolkę. Wyglądał na takiego typowego cwaniaczka. Na głowie miał czapkę z daszkiem, która starała się schować jego pomarańczowe włosy, jak i strach w oczach. Ubrany był w czarny golf i czarne spodnie typu rurki, brakowało mu jedynie jakiegoś ciężkiego, złotego łańcuch na szyi, aby wyglądać jak jakiś Casanova albo jakiś młodzieniec z Rosji. Gdy podszedł bliżej zauważyłam dużą ilość pieców na jego policzkach.
Nie mogłam uwierzyć, że taki dzieciak zniszczył czasowo psychikę mojego brata, przecież to absurdalne.
Zmierzył nas dość przenikliwym spojrzeniem, ale aby to zrobić dobrze, musiał podnieść głowę. Dość długo przyglądał się naszym splecionym dłonią, jakby uważał to za niestosowne.
Kolejny absurd.
- Chcemy pogadać. - jego głos był strasznie poważny, przecież on nie brzmiał jak mój Mike!
- To mówicie. - uśmiechnął się złośliwie. - Tylko szybko, bo nie mam czasu. - bezczelnie nadmuchał balona z gumy, którą żuł.
Tego to za wiele!
- Słuchaj ty szczylu... - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, jeśli miał zamiar mnie sprowokować to mu się udało.
- Znasz Franka Corleone? - "zły" chłopiec przerwał mi i udawał jakby nie słyszał tego co powiedziałam, za to ten młody amant doskonale to usłyszał i nawet udało mi się zauważyć, że się przestraszył.
- No-o znam. - zająkał się.
- A znasz może ludzi, którzy mu dołączają? No wiesz... przezywają, szykanują, mówią jakieś rasistowskie żarty albo stereotypy.
- Ja... ja.. - podniosłam wzrok z tego chłopaka i zauważyłam, że wszyscy w tym parku patrzą się na nas, nie powiem, ale to mi się nawet spodobało.
- Znasz czy nie? - znowu warknęłam, bo nie mogłam znaleźć jego jąkania. Za to Mike mocniej mnie ścisnął za dłoń, włożyłam wiele wysiłku aby nie skrzywił się z bólu. Najzabawniejsze było to, że nadal nie puściłam jego dłoni, mimo że prawie mi ją zgniótł.
- Znam... - jego głos był okropnie cichy. - To... my... ale to nie tak!
- Ach to ty! - brunet udawał zaskoczonego. - A powiedz mi dlaczego?
- Nie wiem. - odpowiedział od razu takim piskiem.
- Jak to nie wiesz?
- Bo on... - wziął głęboki oddech. - Jest jedynym czarnym w naszej budzie. - gdy miałam skomentować jego określenie mojego brata, od razu moja dłoń została mocno ściśnięta. - Zrozumcie w szkole trzeba mieć reputację, a wszyscy najbardziej szanują tych aroganckich. Frank... jest spoko, ale jest zbyt miły, ja osobiście nic do niego nie mam i raczej nikt ze szkoły.
- To dlaczego go obrażasz ze swoimi przyjaciółmi?
- Jest zbyt miły, dziewczyny go lubią. A takiemu jednemu spodobała się jedną taka, ale ona woli tego ofe... Franka i z nim się zadaje, więc musieliśmy się zemścić.
- Zemścić? - tym razem to ja się odezwałam, swoim zdziwiłbym głosem.
- Dokładnie. - uśmiechnął się, jakby był z tego dumny.
- To teraz ja coś powiem, nawet wolę, żeby twoi koledzy to też usłyszeli. Jutro ty i twoja żałosna banda ma przeprowadzić Farnka, nawet niech przez myśl ci nie przyjdzie oddawanie się teraz. - warknęłam, gdy zauważyłam, że zamierza skomentować moją wypowiedź. - I nie myśl sobie cwaniaczku, że przy tym nie będę. Będę dokładnie obserwować co zrobisz ty i twoja paczka. Jeśli tego nie zrobisz cóż... będę zmuszona porozmawiać z twoimi rodzicami, a chyba nie chcesz ich denerwować. Myślę się?
- Nie-e.
- Świetnie, więc zrobisz dokładnie to co powiedziałam. Uwierz mi, ten tu. - wskazałam ruchem głowy na przyjaciela. - Jest jedyny, który może mnie powstrzymać od wydłubania ci swoimi paznokciami oczu i wyrwania twoich rudych kłaków. - pochyliłam się w jego kierunku. - Do zobaczenia jutro, słoneczko.
Posłałam mu najbardziej złośliwy uśmiech na jaki było mnie stać. Pociągnęłam Mike'a w stronę jego samochodu. Dopiero gdy przeszliśmy do czarnego Chevroleta puściłam jego dłoń. Wsiedliśmy do środka i gdy spojrzałam w okno zauważyłam, że Vincent nadal stoi w tym samym miejscu i nawet się nie ruszał.
- Brawo Imi, zastraszyłaś dwunastolatka. - mruknął Mike. - Jesteś zadowolona?
- Nawet nie wiesz jak. - tym razem szczerze się uśmiechnęłam w stronę "złego" chłopca. - Dziękuję.
- W prawdzie zmieniłaś mój plan, ale poszło szybciej niż myślałem. - odwzajemnił mój uśmiech i znowu spojrzal na drogę.
- Nie będziesz robić mi kazań, że nie powinnam tego mówić dziecku?
- A będziesz słuchać? Zresztą, robiłem gorsze rzeczy, niż grożenie dziesięciolatkowi.
- Masz ochotę na tajskie jedzenie? - spojrzał na mnie zaskoczony, ale tylko się uśmiechnął, a tym niej i odpowiedział na moje pytanie.
Jedząc naprawdę ostre i za razem pyszne jedzenie, rozmawialiśmy o tak naprawdę wszystkim, choć najwięcej mówił Mike, który opowiadał o sytuacji na rodzinnym obiedzie, gdzie ze śmiechu jego dziadkowi wypadła sztuczna szczęka. Mimo że to brzmiało obrzydliwie, naprawdę szczerze się śmiałam.
Mike'a nie było tylko cztery dni, a ja czułam się jakbym go nie widziała z pół roku, jednak spędzone wspólnie dwie godziny w tajskiej restauracji i słuchanie dziwnych opowiadań sprawiło, że to zrekompensowało mi wszystko.
Choć wiedziałam, że Mike tak samo jak ja, nie jest już w stanie wiele dać w naszej znajomości to i tak nigdy nie czułam znudzenia, a co najważniejsze zawodu przyjaźni z nim.
___________
Mamma mia! Co się stało z Imledą?
Ktoś się bawi w bad guy (duh) TAK MUSIAŁAM.
Sprawa z zachowaniem Franka wyjaśniona, ale zostało jeszcze trochę... spraw.
Omg, Mike i Imelda trzymali się za ręce!Chciałam opublikować kolejny rozdział na święta, ale nawet nie mam napisane 50% tekstu, może mi się uda to zrobić, ale nic nie obiecuje.
Do następnego!
CZYTASZ
Bad Reputation
Teen FictionZnacie tę opowieść gdzie jest bad boy i kujonka? Świetnie. Teraz poznacie lekko zmieniają wersję. Ta opowieść jest o próbie znalezienia prawdziwego siebie. Nie ważne, że jesteś dobry czy zły, bo wątpliwości z pytaniem "kim naprawdę jestem?" zawsze z...