3. Pożegnanie - trudna droga

88 22 3
                                    



Przeszli więc przez połączone cztery rodzinne stajnie i ostrożnie wyszli na drugą stronę. Wąska, podrzędna uliczka była ciemna i nieprzyjemna. W ciągu dnia nie sprawiała tak nieprzyjemnego wrażenia. Tam dołączył do nich Cysters, daleki kuzyn, który od dłuższego czasu obserwował teren i sprawdzał, czy jest bezpiecznie. Pożegnała z żalem pozostałą dwójkę i podziękowała im za pomoc. Wiedziała, że nieprędko ich spotka. Potem ruszyła za Cystersem. Stąpali ostrożnie wśród domostw pogrążonych we śnie. Musieli dotrzeć do palisady, aby skryć się w jej głębokim, mrocznym cieniu. Taurus, przykryty ciemnym kocem, stąpał za nią cicho. Wiedział, jak się zachować. Razem nasłuchiwali odgłosów nocy i poruszali się cicho krok po kroku. Zbliżali się do wieży. Tam miał na nią czekać ktoś z rodziny, kuzyn ojca. Miał otworzyć bramę, gdy będzie na tyle bezpiecznie, aby mogła wyjść na zewnątrz. Czekali. Czas uciekał. Nikogo nie było. Już miała wysłać na zwiady Cystersa, aby sprawdzić, co się dzieje w strażnicy wieży, gdy ze środka wyszedł mężczyzna w długim płaszczu. Był jej wujem, a zarazem ojcem Cystersa i strażnikiem na wieży. Tylko on mógł ją wyprowadzić na zewnątrz.
– Turia, szybko! Musimy się pośpieszyć – powiedział.
Nie ociągała się. Była gotowa do drogi. Szybko pożegnała się z kuzynem i od razu ruszyła do wrót. Zauważyła, że wuj niesie ze sobą miotłę.
– Za chwilę przychodzi mój zmiennik, a jeszcze będę musiał zamieść twoje ślady.
– Dziękuję – szepnęła i spojrzała na niego ciepło. Był jej przyjacielem i wspaniałym człowiekiem. Zawsze troszczył się o nią i wspierał ją w trudnych chwilach. Teraz też był przy niej. Otworzył drewnianą bramę tylko trochę.
– Bardziej nie mogę, bo skrzypi. Przeciśniesz się? – zapytał.
Skinęła głową i ruszyła przed siebie. Koń ledwo się zmieścił. Stanęła po zewnętrznej stronie i odwróciła się. Zobaczyła zatroskaną twarz wuja.
– Będę za tobą tęsknił, szalona bratanico – powiedział i zamknął bramę. Rygle zasunęły się. Została w ciemności sama. Przemknęło jej przez myśl, że ta część planu udała się tylko dlatego, że nigdy do tej pory nie zdarzyło się, aby ktoś uciekał z osady. Nigdy nikt nie uciekał, bo nie musiał. Spojrzała na drewnianą palisadę, wielką, potężną budowlę, i smutek ogarnął jej serce. Poklepała Taurusa i wsiadła na niego.
– Ruszamy – poleciła i spięła wodze. Przed nimi była daleka droga, a na jej końcu coś nieznanego. Musiała się spieszyć, bo jeżeli odkryją jej zniknięcie, pościg ruszy natychmiast. Noc zwalniała jej podróż, ale musiała brnąć przed siebie, prosto w kierunku gór. Prosto na Orapurę.

*

Drugi świt zastał Turię daleko od domu, ale nie tak daleko, aby mogła czuć się bezpiecznie. Za jej plecami wstawało słońce. Pierwsze jego promienie padały na Orapurę, oświetlając jej biały, śnieżny szczyt, który lśnił i mienił się w blasku promieni. Co chwilę budziły się nowe szczyty i rozbłyskiwały radośnie.Była zmęczona. Nie spała prawie od dwóch nocy, ale pogoniła Taurusa. Nie chciała robić postoju na otwartym terenie. Musiała dotrzeć do podnóża gór. Tam będzie mogła odpocząć i skryć się przed ewentualnym pościgiem. Ciągle kontrolowała sytuację. Znała tę drogę i sprawdzała, co dzieje się za jej plecami, za pomocą maski i mapy, które miała na wyposażeniu z kombinezonem. Już nawet wiedziała, gdzie się zatrzyma, aby odpocząć. Jak dotąd stawała tylko trzy razy na krótki odpoczynek, aby nie zajeździć Taurusa, i ruszała dalej.Koncentrowała się na tym, aby nie pobłądzić w ciemnościach. Nie było łatwo rozmyślać o tym, co ją spotkało. Była zła i przygnębiona. Załamana stratą domu i przerażona niewiadomym, które kryło się przed nią. Przed nią były nowe problemy. 

Wstąpiła w nią nowa nadzieja, gdy teren zaczął się zmieniać. Wznosił się lekko w górę, a z zielonych traw sterczały głazy. Im dalej jechała, tym były większe. Niektóre musiała nawet omijać. Z każdym krokiem zmieniało się tak wiele. Nim się zorientowała, pięła się z Taurusem w górę, już po skalnym podłożu. Omijała, jak najlepiej potrafiła, fragmenty, gdzie leżała ziemia, aby nie zostawić za sobą zbyt wielu śladów. Przyspieszyła, gdy zobaczyła miejsce, w którym zaplanowała postój. Ciężko było tam wjechać, dlatego zsiadła z konia, aby pomóc mu we wspinaczce.Dotarła tam zdyszana i usiadła na wystającym głazie. Koń parskał, stojąc luzem obok niej. Rozejrzała się dookoła. Byli wysoko. Z dołu nie było widać jej kryjówki, otoczonej dookoła skałami. Odpoczęła chwilę i postanowiła przecisnąć się przez szczelinę w skałach, aby spojrzeć na płaskowyż. Usadowiła się wygodnie i ogarnęła wzrokiem całą przestrzeń. Płaskowyż był ogromny. Można powiedzieć, że nie miał końca. Gdyby sama miała wybrać drogę ucieczki, pewnie pojechałaby w tamtą stronę. Góry kojarzyły jej się zawsze z końcem świata, były granicą, końcem i śmiercią. Otworzyła mapę i zawiesiła ją w powietrzu przed swoimi oczami, aby przez nią obserwować to, co ją interesowało. Przyglądała się uważnie wszystkiemu. Szukała ruchu, ale znalazła tylko zwierzęta. Przybliżała i oddalała szczegóły mapy, aby być pewną tego, co widzi. Przeczesywała więc olbrzymie połacie traw, a rzeka błyszczała, jakby jej dno usiane było skarbami całego świata. Jej brzegi były puste. Jednak nawet przy tak dużym zbliżeniu nie była w stanie wypatrzeć osady, którą opuściła. Dom był tak daleko. Horyzont płaski zaś i spokojny.Musiała wypocząć, a nie rozespać się. Przywiązała konia do siebie i włączyła opaski na głowie. Szczypały wystarczająco mocno, aby się obudzić. Zanim się położyła, naciągnęła kombinezon na tułów. Ubrała rękawy, mimo że były jeszcze zbyt krótkie. Nie sięgały jej nawet do nadgarstków. Szybko zasnęła na płaszczu ojca.

Świat rozdarty na dwoje. Nieokiełznane złoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz