13. II - Zielone ziemie Bassfy.

42 8 0
                                    


Rozdział II

Zielone ziemie Bassfy

Przerażająca potęga Bassfy nigdzie nie była tak widoczna jak tutaj, na skraju bujnego, liściastego lasu, ciągnącego się prawie w nieskończoność. Od horyzontu po horyzont, jak okiem sięgnąć, królowała tu głęboka zieleń. Stare potężne drzewa, szumiały swoją pieśń, zwierzęta poruszały się w ich cieniu i żyły we własnym rytmie. Wszystko to tworzyło tę krainę na północnym krańcu Bassfy, poprzecinaną licznymi wzniesieniami i pagórkami, które były cześcią Gór Pasiastych.

Zielony świat był przecięty ze wschodu na zachód, długą betonową drogą, wzdłuż której, w regularnych odstępach stały murowane wieże strażnicze. Były ustawione tak, aby widzieć z jednej wieży kolejną. 

 Wysoko na niebie przesuwały się leniwie niewielkie obłoczki, chociaż od zachodu niebo ciemniało groźnie. Powietrze było ciężkie i duszne. Olbrzymia tarcza słońca wisiała już wysoko i nie sposób było na nią spojrzeć.

Daleko, gdzieś na końcu betonowej drogi, był inny świat, gdzie docierali tylko jeńcy i strażnicy. W upale w zatęchłym powietrzu, wśród robactwa i brudu, pracowali ludzie. Kopali doły, utwardzali teren, nosili kamienie. Przygotowywali wszystko pod budowę następnego odcinka betonowej drogi. Myśleli tylko o tym, jak przeżyć kolejny dzień. Pot lał się z nich bez przerwy, a słońce przypalało i opalało zmordowane ciała. Nie było w nich życia. W oczach gościła tylko obojętność i zmęczenie, a zwierzęcy blask zapalał się tylko wtedy, gdy kobiety roznosiły wodę i jedzenie. Były skute w łańcuchy trójkami, przemierzały obóz pracy ciągnąc za sobą wóz z zapasami żywności i wody, a wszystko to pod nadzorem strażników.

Szansy na ucieczkę nie było, a przynajmniej oni jej nie widzieli. Żyli zbyt krótko. Wiedzieli natomiast jedno, a mianowicie, że należy pracować, nie zostawać w tyle i nie wyróżniać się w tłumie. Być może wtedy, żaden ze strażników cię nie zauważy i nie zaprzęgnie do ulubionej zabawy.

Nowych więźniów dostarczano prawie codziennie. Nikt nie pytał, co zrobili? Wszyscy wiedzieli, że w królestwie Basfy nie trzeba było robić nic szczególnego, aby się tu znaleźć. Jedno spojrzenie, jedno niewinne na pozór zdanie, powodowało, że niszczono życie jednostki lub nawet całej rodziny. Państwo od jakiegoś czasu narzucało wszystkim swoje zdanie, zdanie i sposób myślenia króla Ballora, a niszczyło wszelkie próby oporu. Bassfa, usilnie parła ku swym nowym celom i tłumiła wszelki opór.

Obozu na skraju lasu pilnowali strażnicy, gotowi do każdego poświęcenia. Pochodzili głównie z Puzry i tylko pion dowództwa był wyznaczony przez Bassfę. Nuda w ich życiu była czasami tak wielka, że z nadmiaru więźniów, pozwalali sobie na skrajne i przerażające zachowania. Tutaj to strażnicy byli panami swego losu i losu więźniów.

Jeden z nich zatrzymał trzy kobiety skute razem łańcuchami i roznoszące wodę. Ściągnął brzęczące łańcuchy i uśmiechnął się szyderczo. Widok ten przyprawił wszystkich o dreszcze. Zamarli w bezruchu, przerywając na chwile pracę. W oczach więźniów pojawiły się łzy bezsilności i nienawiści dla strażników. 

Popychając przed sobą kobiety, podprowadził je na skraj lasu, gdzie czekali na nich już inni jego kompani. 

– No już! Biegnijcie – zawołał poganiając je ręką w kierunku lasu. 

Nie chciały, ociągały się...

– Proszę... –  błagały o litość swych katów. Wiedziały, co się stanie. Chwytały się resztek nadziei, że może jeszcze się coś zmieni. 

Świat rozdarty na dwoje. Nieokiełznane złoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz