Irin stała na tarasie i patrzyła jak słońce chyliło się ku zachodowi. Tyle różnych uczuć i emocji przewalało się przez jej głowę, gdy wpatrywała się w ten widok. Fiołkowo–czerwone niebo królowało nad ich głowami. Wiatr pędził na nim smugi chmur, rozciągniętych jak niewidzialne pasma. Blask zachodzącego, czerwonego słońca oświetlał stożkowe góry z zaokrąglonymi czubkami. To one miały ten piaskowy kolor, to one były mieszkaniem dla ludzi z Delgady.
Irin zastanawiała się, czy to twór natury czy architektura Delgady. Stożki ułożone jeden przy drugim, miały mniej lub bardziej regularne kształty i tworzyły wielki łuk obejmujący swymi ramionami z trzech stron miasto, które było pełne zieleni. Białe, strzeliste budowle wznosiły się między soczystymi połaciami zieleni. Wśród nich wyróżniał się jeden. Ozdobny, niewielki i otoczony ogrodami – pałac.
– Pięknie tutaj – szepnęła Salo wchodząc na taras i siadając z boku na wygodnej długiej kanapie. Irin usłyszała smutek w jej głosie i spojrzała na nią. Nie pomyliła się. Chciała zapytać, ale usłyszała jakieś dźwięki w spojrzała w głąb mieszkania.
Karen właśne weszła do środka i ostrożnie odłożyła bransoletę na wielkim stole. Coś w niej nacisnęła i podniosła na nią wzrok. Przez chwilę patrzyły na siebie, a Irin zrozumiała, że to jej bransoleta. Salo takiej nie miała, Karen swojej nie ściągała, a jedyna, którą mogła zabrać i teraz przynieść należała do niej.
Czego tam szukała?
– Tutaj jesteście! – ucieszyła się Karen na ich widok i podeszła do nich. – Podziwiacie krajobraz? Dobry pomysł. Chociaż – zastanowiła się przez chwilę, chcąc skupić uwagę dziewcząt na tym, co ma do powiedzenia. – Niewiele stąd widać. – widoki owszem, piękne, ale miasto jest ukryte. Nie widać go stąd zbyt dobrze.
– Jak to ukryte? – zapytała ospale Salo.
– Jest pod ziemią i w tych budowlach imitujących skały. Skoro tutaj jesteście, mam taką cichą nadzieję, że tu zamieszkacie. – Spojrzała uważnie na obie młode kobiety. – W takim razie może opowiem wam, co nieco, z czym macie do czynienia. – Skoro jej nie przerwały i uważnie słuchały mówiła dalej stając przy balustradzie. – Delgada to królestwo na tyle małe, że niektórzy traktują je, jak miasto – państwo. Salo, ty może nas znasz i słyszałaś o stolicy Delgady - Białym Mieście?
– Tak słyszałam – odparła spokojnie Salo.
– To my mamy armię zwaną armią duchów.
– Lub białą armię – Salo wyszeptała te słowa z fascynacją.
– Tak, ale to tajemnica. Mówię o tym, bo chociaż ty słyszałaś o nas, to nie wiedziałaś kim naprawdę jesteśmy, a Irin może nie pamiętać o tym fakcie. Delgada jest strażnikiem ładu i porządku, który ustanowiono na tym świecie. Reagujemy błyskawicznie na wszystkie sytuacje, które zagrażają nam oraz innym królestwom. Krótko mówiąc, pomagamy Monte Ro i Kantabrii w utrzymaniu pokoju.
– Ład i porządek?! – zapytała z wyrzutem Salo. – To, dlaczego istnieją te obozy pracy w Bassfie? Dlaczego pozwalacie na istnienie takich obozów, gdzie śmierć się panoszy na każdym kroku, a król Ballor robi wszystko co chce ze swoim poddanymi. Zniszczcie je! – uniosła się a głos jej się załamał.
Irin przysunęła się do niej i przytuliła ją do siebie. Gładziła jej ciemne, miękkie po umyciu włosy.
– Myślałam, że jeżeli stamtąd ucieknę – mówiła z trudem Salo – to całe moje życie się zmieni. Ale to jest we mnie... Tu w środku... – dodała kładąc rękę na piersi. – Moje lęki i te sny... Znów tam byłam... – urwała. Skuliła się i skryła w opiekuńczych ramionach Irin.
CZYTASZ
Świat rozdarty na dwoje. Nieokiełznane zło
FantasyNadprzyrodzone moce, nieziemska technologia i świat podzielony na dwoje. Miłość, fascynacja i rozterki. Córka księżyca, która nie na zamiaru poddać się woli ojca. Czy zgubisz się w tym świecie, czy przetrwasz? Zobaczymy... Turia właśnie straciła mę...