22. Padoma

37 7 0
                                    


Osiem miesięcy póżniej

Padoma

Czas biegł nieubłaganie. Delgada pochłaniała Irin, a może to ona pochłaniała wszystko, czym była Delgada? Pracowała intensywnie, aby nadrobić stracony czas i dorównać swoim koleżankom. Cieszyła się z każdego, nawet drobnego sukcesu. Nie dawała wytchnienia swoim nauczycielom, wykorzystując ich wiedzę do granic możliwości. Nie mieli z nią łatwego życia.

Salo była cały czas przy niej. Udawało jej się to tylko dlatego, że potrafiła za nią nadążyć, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim za jej tokiem myślenia. Porozumiewały się w lot tak, jakby znały swoje myśli, albo jakby miały wspólny język. Gdy inni próbowali zadawać pytania, one już działały. Spojrzały tylko na siebie, albo wymieniły między sobą parę słów i już wszystko wiedziały.

Karen uwielbiała te iskry w ich oczach i ciągłe parcie do przodu, bez oglądania się na przeszkody. Miała wrażenie, że Irin wśród wielu trudności i alternatywnych wyborów widzi szybciej niż inni tę właściwą drogę. Była momentami zszokowana i przerażona pomysłami córki. Musiała jednak przyznać, że były to doskonałe pomysły. Dlaczego tak wiele rozwiązań, prostych i logicznych, musiała zauważyć dopiero jej córka? Tak wiele się ostatnio działo wokół nich i Karen wiedziała, że oderwanie się od stolicy i obowiązków dobrze wpłynie na ich psychikę. Miała wiele spraw do załatwienia w swoich majątkach i stwierdziła, że nie może odkładać tego wyjazdu już dłużej. Przecież planowała, że dużo wcześniej pokaże Irin to wszystko, co do nich należy, ale nic z tego nie wyszło. Teraz nadarzyła się okazja i postanowiła z niej skorzystać. Zabrała Irin i Salo na krótkie, pożyteczne wakacje.

Padoma była przepiękną wioską. Jedną z tych należących do Karen. Wspaniała okolica z licznymi pagórkami, mieszany las dookoła i bliskość szlaku handlowego powodowały, że choć spokojnie, żyło się tutaj ciekawie. Przede wszystkim Padoma była miejscem, gdzie hodowano konie, i właśnie po to tu przyjechały. Karen zabrała Irin i Salo na objazd wszystkich posiadłości. Teraz przyszedł czas na ostatni i najważniejszy przystanek. Salo miała wybrać sobie konia, więc oglądały, wybierały i testowały, który będzie najlepszy.

W wiosce rządziła Tamara, znajoma Karen, która swego czasu zrezygnowała z życia w Białym Mieście i z czynnej służby. Zabrała swoje córki i osiadła tutaj, aby żyć spokojnie i przy okazji doglądać majątku Karen. Tamara była mądrą i rozważną kobietą oraz dobrym gospodarzem. Przyjęła gości w swoim domu i od trzech dni zajmowała się nimi troskliwie. Jednak najbardziej zadowolone z tej wizyty były jej córki.

Łucja i Blanka były bliźniaczkami i trudno było je odróżnić. Falowane brązowe włosy i duże brązowe oczy, w których była ufność i radość życia, sprawiały, że wyglądały jakby czekały na to, co ciekawego mogą jeszcze zrobić. Znalazły w Irin i w Salo kogoś, z kim mogły rywalizować prawie we wszystkich swoich ulubionych dziedzinach. W terenie, szczególnie w lesie, poruszały się bezbłędnie i tak rozruszały dziewczyny, że te wprost padały z nóg.

– Co się tak wleczecie jak ślimaki! – wołała za nimi Blanka, gdy jakimś cudem wyprzedzały Irin i Salo. Bliźniaczki za wszelką cenę chciały pokazać, że we wszystkim są najlepsze.

Na koniach jeździli tu wszyscy, więc Irin i Salo były przeszczęśliwe. Doskonale jeździły i strzelały do celu. Szczególnie Irin dobrze radziła sobie w siodle i z łukiem w dłoni trafiała każdy cel. Łuk był przedłużeniem jej ręki. Karen po raz pierwszy, na własne oczy widziała, jak dobrze sobie radziła. Tylko w jednym Irin nie potrafiła dorównać bliźniaczkom. Niedaleko wioski wznosiły się ostre, drapieżne skałki. Łucja i Blanka wdrapywały się na nie błyskawicznie. Bez zabezpieczenia, bez zbędnego gadania. Nawet na płaskiej powierzchni potrafiły znaleźć punkt oparcia i piąć się w górę. Aż przyjemnie było patrzeć, jak to robiły. Irin wdrapała się na może 2–3 metry, Salo podobnie, a bliźniaczki stały już na szczycie i śmiały się głośno. Jak się potem okazało, płoty, drzewa i budynki nie stanowiły dla nich żadnego problemu. Były bezbłędne w swojej wspinaczce, ale trochę samotne na co dzień. Nie nawiązywały relacji z mieszkańcami wioski. Ich lotny umysł, spryt i sprawność fizyczna raczej odstraszały niż przyciągały tutejszych mieszkańców. Wychowane w wiosce, a jednak obce. Pokutowały również za to, że były bliźniaczkami. Ludzie raczej bali się ich. Teraz w końcu miały z kim spędzać czas.

Świat rozdarty na dwoje. Nieokiełznane złoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz