Rozdział III
Anielski człowiek
Anielski człowiek wiedział, że go zauważyli, a właściwie wyczuli. Przymrużył swoje ogromne oczy i analizował przez chwilę najbezpieczniejszą drogę ucieczki. Puki się nie ruszał był bezpieczny, ale gdy dziwne małe stworzenia zaczną węszyć znajdzie się w nieciekawej sytuacji.
Wisiał na drzewie głową w dół, bez problemu utrzymując tą pozycję. Obserwował od paru godzin niewielką polanę nad brzegiem rwącej rzeki. Zbudowano tu murowane baraki z kratami w oknach i żelaznymi drzwiami. Wybieg między barakami też był zabezpieczony ze wszystkich stron grubymi prętami i polem siłowym. Właśnie na nim przechadzały się dziwne stworzenia. To ich zapach sprowadził tu anielskiego człowieka. Śmierdziała nimi cała okolica. Najpierw wyczuł go w powietrzu, potem wśród ludzi, którzy pili ciemne piwo w barze. Okazali się strażnikami na tej polanie, a on przyszedł tu za nimi. Drażnił go ten zapach i gdy odkrył, co go wydziela, był zaintrygowany. Podświadomie wiedział, że coś tak śmierdzącego to nic dobrego. Przypatrywał się stworzeniom.
Nie były to świnie, ani psy. To coś inteligentnego. Miały futro i chodziły na czterech szponiastych łapach, ale potrafiło przyjmować pozycję pionową i sprawnie się w niej poruszać. Wyglądały jak postawione, owłosione jajka. Zauważył, że sięgały wtedy strażnikom zaledwie do bioder, ale oni trzymali się od nich z daleka i tylko na wysięgnikach podawali im jedzenie. Stworzenia słuchały tylko z pełną ufnością i oddaniem ludzi ubranych na czarno, którzy mieli na głowach turbany w tym samym kolorze. Anielski Człowiek wiedział, do kogo należą ci ludzie. Znał ich aż za dobrze i dlatego postanowił wisieć tu dalej i dowiedzieć się jak najwięcej o tym, do czego chcą wykorzystać te dziwne stworzenia. Gdyby była to zwykła hodowla, nie byłoby tu ludzi w czarnych ubraniach, klatek i strażników. Nie było w tej okolicy bardziej niebezpiecznego stworzenia jak galpa i on - anielski człowiek. Teraz jednak pojawiło się TO!
Od pewnego czasu stworzenia węszyły intensywnie, stając znów na dwóch łapach. Chyba go wyczuły. On też miał swój specyficzny zapach. Ludzie tego nie czuli, ale on i te stworzenia tak. Jednak miał szczęście, gdyż podane do klatek jedzenie odwróciło ich uwagę od niego i zamaskowało jego zapach. Widział, jak stworzenia dzielą między siebie kawałki surowego mięsa i owoce. Zachowywały się wtedy, jak ludzie. Zaniepokoił się i przekonał się ostatecznie o ich inteligencji większej, niż można się było spodziewać. Chwilę później zobaczył już tylko żarłoczne bestie o szerokich uzębionych pyskach, które jak szalone, z furią pożerały swoje porcje.
Gdy były najedzone i ospałe doczekał się najciekawszego. Ludzie ubrani na czarno wypuścili z klatki sześć stworzeń po jednym na każdego czarnego tresera. Teraz dowiedział się, do czego służą paliki wystające z polany i chochoły ubrane w ludzkie ubrania. Ludzie w czarnych strojach tresowali stworzenia. Atak na napastnika i reakcja na wydawane polecenia. Miał wszystko, czego potrzebował. Teraz musiał tylko bezpiecznie dotrzeć do swoich i przekazać wiadomość o stadzie tresowanych niebezpiecznych stworzeń.
Wtedy lekki podmuch powietrza musnął jego policzki i Anielski Człowiek zamarł.
– Szerrr... – warknął przeklinając to co się stało. Wiedział, że wiatr zaniesie jego zapach w stronę trenującej szóstki. Wiedział, że ludzie nic nie zauważą, ale to dziwne coś już tak. Nie pomylił się.
Najpierw podniosły się na dwie łapy dwa, potem trzy i już wiedział, że musi uciekać. Puścił zwisającą gałąź, której przytrzymywał się stopami i przywarł płynnie i delikatnie do ziemi. Przez chwile nawiązał kontakt wzrokowy z stworzeniami, odwrócił się szybko i zaczął uciekać w stronę ludzkich siedzib. Uważał, że to najbezpieczniejsza droga. Może nie będą chcieli pokazywać tych stworzeń ludziom i powstrzymają je, a on ucieknie. Biegał doskonale. Przeskakiwał doły, czepiał się gałęzi i kory drzew. Uciekał idealnie nie zostawiając śladów na ziemi, ale stworzenia podążały za jego zapachem. Nie bał się ludzi. Nie mieli z nim szans, ale stworzenia były niebezpieczne i szybkie. Postanowił nie sprawdzać, jak daleko jest pościg, tylko wskoczył w korony drzew i swymi zwinnymi dłońmi i stopami bezbłędnie przemierzał drogę w obranym kierunku.
Najpierw podążył na południe, aby ich zmylić i oddalić się od ludzkich siedzib, a dopiero, gdy nie słyszał już żadnych odgłosów przykucnął na gałęzi, w koronie wysokiego drzewa i nasłuchiwał. W ciągu całego swojego życia kilka razy spotkał na swojej drodze galpę, a dwa razy w życiu musiał z nim stanąć do walki. Nie bał się ani odrobinę o swoje życie, bo był tak samo zwinnym i niebezpiecznym stworzeniem jak on. Jednak dzisiaj poczuł niepokój. Nie o siebie, a o tych wszystkich, którzy mieliby się spotkać kiedykolwiek z tymi stworzeniami. On by sobie z nimi poradził. Nie chodziły przecież po drzewach.
Oddalił od siebie te myśli i ruszył tym razem bardzie na zachód przemieszczając się tym razem w niższych partiach drzew, aby przyspieszyć swój powrót do zajazdu. Po jakimś czasie zeskoczył na drogę wiodącą w dół do miasteczka. Rozejrzał się po znajomej okolicy i już wiedział, gdzie ukrył buty. Podbiegł tam w kilku susach. Ubrał je, aby ludzie nie domyślili się, kim jest. Wystarczyło tak niewiele, aby się do nich upodobnić, do tej prostej, nieskomplikowanej rasy. Dobrze, że on był inny, doskonały, jak każdy Tangata Malaki.
Przed zajazdem właśnie zmieniano konie w jakimś powozie i wiedział, że zajazd będzie pełny ludzi. Poprosił stajennego, aby przygotował do drogi i jego konia. Gdy wszedł do środka stwierdził, że wcale nie pomylił się, bo tłum był naprawdę wielki. Na dodatek główne pomieszczenie było zadymiona i pełna różnych zapachów.
Wmieszał się w ten tłum i z uporem przedzierał się miedzy ludźmi do baru. Buty usztywniały jego giętkie stopy, a okulary, które założył optycznie pomniejszały jego nadprzyrodzenie wielkie, zachwycające oczy. Przyćmiewały ich koloryt delikatną szarością. Wszystko po to, aby nie wyróżniać się z otoczenia. Podszedł do kontuaru za którym stał właściciel i już wiedział, że nie do końca wygląda, jak zwyczajny człowiek.
Syn barmana aż wstrzymał oddech na jego widok. On i dwie kobiety z zaplecza tak reagowali na niego odkąd się pojawił tu parę dni temu. Nawet wczorajszej nocy pokłócili się, kto ma zanieść mu do pokoju posiłek. On jednak nie miał czasu na ludzkie gierki.
– Przygotujcie mi prowiant na drogę. Za chwilę wyjeżdżam – oznajmił i położył na kontuarze kilka monet. Nie czekając na odpowiedź wbiegł lekko i bez wysiłku na górę, zabrał swój nierozpakowany plecak i był na dole nim chłopak zdążył skończyć pakowanie jedzenia.
– Wróci pan do nas niebawem? – zapytał z nadzieją ten ludzki byt, który nie potrafił oderwać od niego wzroku.
– Już nie – odparł. Na razie nie, chyba, że jego plemię postanowi inaczej, gdy dowiedzą się o tym co zobaczył.
Wrzucił przygotowany prowiant do plecaka i wyszedł do stajni po konia, nie słysząc słów pożegnania wypowiedzianych przez młodego chłopaka.
Na zewnątrz rozejrzał się, nasłuchiwał chwilę, ale pościgu nie było widać na drodze. Wciągnął głęboko powietrze i stwierdził, że nie ma ich w okolicy. Dlatego nie miał, na co czekać. Wskoczył na konia i popędził tylko w sobie znanym kierunku, zostawiając wszystko za plecami.
Był trzecim elementem wielkiej układanki.
--------------------
Co myślisz o anielskim człowieku?
Jak podobał ci się rozdział?
CZYTASZ
Świat rozdarty na dwoje. Nieokiełznane zło
FantasyNadprzyrodzone moce, nieziemska technologia i świat podzielony na dwoje. Miłość, fascynacja i rozterki. Córka księżyca, która nie na zamiaru poddać się woli ojca. Czy zgubisz się w tym świecie, czy przetrwasz? Zobaczymy... Turia właśnie straciła mę...