Noc miałem nie łatwą, odwykłem już od zajmowania się niemowlęciem. Misha był małym głodomorkiem. Domagał się jedzenia, co dwie godziny. Regularnie brudząc pieluchę. W końcu o piątej nad ranem poddałem się, nie było sensu się kłaść ponownie. Zrobiłem wielki kubek kawy, myśląc o wczorajszym popołudniu. Tata nie odpuścił, zabrał się ze mną po zakupy, wydając kupę kasy na rzeczy dla dziecka. Po powrocie do mojego domu, odszukał stare łóżeczko po Angel i wyszorował je dokładnie. Misha szybko miał zaaranżowany pokój. Tuż obok mojej sypialni, a moja słodka córeczka zachwycała się maluszkiem, jak nową lalką. Lubiłem ten wiek u niemowlaków, zaczynały być wtedy świadome otaczającego je świata. Misha po między rundami snu, jedzenia i brudzenia pieluch, gaworzył radośnie. Pojawiał się też cudowny chociaż lekko zaśliniony uśmiech, a jego wargi lubiły wydawać zabawne bulgoty. Wszyscy dorośli chociaż na chwilę przystawali, żeby się do niego uśmiechnąć lub zagadać.
- Słodziak. - Stwierdziła moja macocha.
- Cukiereczek. - Oznajmiła Angel. Tata się roześmiał i dodał coś od siebie.
- Dobry materiał na wnuka. - Na prawdę zacząłem się śmiać, w głos. Moja szalona rodzina. Nic mnie nie łączyło z tą kobietą, po za oczywistą samotnością. Oboje ją mieliśmy w oczach. Ona mimo związku, sama szarpała się z codziennością. Ja wybrałem samotność, bo uważałem, że tak powinienem zrobić. Jaki sens miało wprowadzanie kogokolwiek nowego, do życia mojej córki jeżeli to nie byłby trwały związek. A takich nie miewałem, owszem jak każdy facet miałem swoje potrzeby, czasem je zaspokajałem, gdy pojawiała się chętna kobieta. Zazwyczaj chętne były tylko na moje ciało, żadna jak dotąd nie wyraziła chęci, bycia matką mojej córki. Owszem wokół mnie było wiele dobrych, oddanych kobiet, ale należały do mojej przyszywanej rodziny. To by było jak pójście do łóżka z siostrą. Chore wręcz. A ja zapędów kazirodczych nie miałem. Były dla mnie przyjaciółkami, powierniczkami, wsparciem moralnym, niańkami mojego dziecka, ale nie tym czego tak naprawdę potrzebowałem. Potrzebowałem żony, kobiety która pokocha moje dziecko. Gdyby kochała przy okazji i mnie, było by cudownie. Po tylu latach samotności, samodzielnego wycierania zakatarzonego nosa, opatrywania ran na obdartych kolanach, po tysiącach zaplecionych warkoczyków, miło by było mieć kogoś, kto będzie dobrym wzorem dla Angeli. Za chwilę zacznie dorastać, czy mi się to podoba czy nie, wejdzie w fazę podpasek, tamponów i szczenięcych miłości. Nie przerażała mnie higiena, przerażało mnie jej złamane serce. Może gdybym był bogatszy, miał większy dom, byłbym dobrym kandydatem na męża. Niestety wszystko co miałem, zawdzięczałem sobie. Dom kupiłem za grosze, lata temu gdy matka Angel powiedziała mi, że jest w ciąży. Nie obciążałem tym swojego ojca, chociaż chciał mi dać kasę na dobry dom. Ten był rozpadającą się ruderą. Materiały dostawałem od rodziny, często stare pozostałości po ich remontach. Włożyłem w niego dużo pracy, zarwanych nocek pomiędzy dyżurami. A mężczyźni z mojej rodziny mi w tym towarzyszyli, od wujka Gavina po najmłodszego członka rodziny, syna wujka Nico. Miał ledwie piętnaście lat, a dzielnie mi towarzyszył przy rozbiórce ścian, czy też sprzątaniu. Dzisiaj dom był przyjemny, urządzony przytulnie odnowionymi meblami z drewna, pluszowe sofy łatwo dawały się czyścić, a ściany gdzieniegdzie zdobiła cegła, lub stare deski wyszlifowane i pobejcowane w delikatne kolory. Widać na nich było ich lata, żadna taka ściana nie była jednolita. Nie lubiłem tego. Wziąłem do ręki termiczny kubek, elektroniczną nianię i poszedłem na tylną werandę czyścić komodę. Była wiekowa, lubiłem bielony dąb i takim kolorem miałem zamiar ją pokryć. Przód i boki były całe, ale szuflady się zacinały a z tyłu odpadały płaty starej pilśni. Najpierw czyszczenie na mokro. Potem odtłuszczenie, potem szlifowanie, następnie uzupełnienie braków, naprawa szuflad a na końcu pokrycie woskiem, który zabarwiał na biało. To było moje główne źródło utrzymania, kupowałem starocie i je odnawiałem. Potem wystawiałem je na aukcjach internetowych, miałem też swoje strony na popularnych portalach społecznościowych. Z jednej pensji ciężko by było mi się utrzymać, więc znalazłem sobie dodatkowe źródło utrzymania. Do pozwalało mi odkładać kasę na studia Angel, opłacać jej szkolne wycieczki, czy kupować nowe ciuchy. Ostatnio o moje mebelki, ludzie na aukcjach bili się zażarcie. Licytacje były tak szybkie, że nie nadążałem ich obserwować. Ba nawet przeczytałem o sobie w internecie, ktoś napisał o mnie artykuł. Sądząc po stylu, była to Melania. Kochana dziewczyna chciała mi pomóc. Ostatnio stała się uznaną pisarką, ale nadal pisała drobne artykuły jako wolny strzelec, bo zawsze miała coś do powiedzenia. Powinienem jej podziękować? Czy nie? Udawać, że nie wiem? Głowiłem się sprawnie czyszcząc mebel, zanim się obejrzałem, drewno było na wierzchu. Kochałem jego zapach, musiałem pomyśleć jakie gałki wstawię do tego projektu. Odtłuściłem kolejny raz mebel, następnie sprzątając podłogę werandy, czas szybko upływał. Było już przed siódmą, za chwilę wstaną dzieci. Pora na prysznic i zrobienie śniadania. Byłem mistrzem szybkich pryszniców, w pracy zdarzało się, że myłem się i zmieniałem odzież kilka razy w ciągu dyżuru, pacjenci czasami wymiotowali, czasami krwawili, a czasem nawet robili pod siebie. Pięć minut, tyle byłem w łazience. Ubierałem już spodnie dresowe, gdy Misha uznał, że jest głodny. Darowałem sobie ubieranie koszulki, popędziłem do malucha, gruchając do niego i szybko zmieniając mu pieluszkę. Dobrze, że tata kupił mi kilka wielkich paczek, mały był mistrzem w napełnianiu ich. Czasami aż ich zawartość wychodziła na zewnątrz.
- Misha, ty łobuziaku. - Zaśmiałem się w głos, bo znowu zrobił to gruntownie. - Masz spust chłopie. Będziemy znowu cię musieli myć. - Złapałem nagiego maluszka, pędząc pod jeszcze ciepły prysznic. Pielęgniarki kiedyś mnie nauczyły, jak szybko to załatwić. Namydlono, opłukano. Zawinąłem go w czysty ręcznik, patrząc w jego szare chmurne oczy. Niezwykły kolor jak na tak małe dziecko. Zadowolony z siebie usiłował się wygrzebać z ograniczeń. Zachichotałem, boże jak mi tego brakowało. Odpowiedział mi swoim anielskim uśmiechem. - Łobuziak. - Rzuciłem mu ciepłym głosem. Zaczął coś po swojemu gulgotać. - Czyli myślisz, że mnie przegadasz co? - Byłem dziwnym facetem, ale uwielbiałem gadać do dziecka. Tata zawsze się śmiał, że dlatego Angel, nadaje jak katarynka. - Nakarmimy ciebie, potem Angel i odwieziemy ją do szkoły, a później pojedziemy do twojej mamusi. Może już czuje się lepiej. Ale na pewno pomoże jej przytulenie ciebie, słodziaku. - Gadałem ile wlezie, ubierając go i karmiąc. Angel ubrana jak słodka baletnica wparowała do kuchni. Roześmiałem się, z tego zestawu różnych odcieni różu, jaki miała na sobie.
- Nie jesteś czasem za różowa? Skarbie? - Popatrzyła na siebie krytycznie.
- Może trochę. - Stwierdziła zarzucając swoje długie blond włosy do tyłu. Tak bardzo przypominała mi babcię Evę. W takich właśnie gestach. Popatrzyła na mnie spod opuszczonych powiek. - Mamy dzisiaj dzień różu. Musiałam się tak ubrać. - Wytłumaczyła mi. Roześmiałem się, dziękując bogu w duchu, że ta cukierkowatość zniknie za moment.
- To dobrze, bo wyglądasz jak wata cukrowa. - Parsknęła śmiechem. Na to moje zdanie.
- Oj tato. Zjem płatki, bo za chwilę się spóźnię. - Rzuciła poważnym tonem. - Powinieneś się ubrać. Ja go popilnuję. - Matko boska, mała dorosła. Kochałem ją ponad życie, ale czasami się bałem efektów, mojego wychowania. Powinna być nadal maluchem. A nie była, w tym drobnym ciele była stara dusza. Popędziłem do pokoju, zmieniając ciuchy w locie. Przy okazji spakowałem torbę małego, kilka pieluch, dodatkowe ubranka. Gotowe butelki do podgrzania, takie jednorazowe. I byłem gotowy. Angel wstawiła miseczkę do zmywarki, zagadując gulgoczącego po swojemu Mishę. Fikał radośnie nóżkami. Boże tan maluch był świetny, będzie mi go brakowało, gdy go oddam. W dziesięć minut, dojechaliśmy do szkoły. Dostałem buziaka od córeczki, maluch też został obdarzony pieszczotami. Potem ruszyliśmy do szpitala. Misha lubił jazdę samochodem, wesoło bulgotał wydając pojedyncze dźwięki. Niestety gdy wysiedliśmy dobry humor mu się skończył, chciał do auta. Roześmiałem się. Popatrzył na mnie poważnie.
- Tak stary, rozumiem. Jesteś facetem, a faceci lubią samochody. Odwiedzimy twoją mamę, to znowu pojeździmy. - Słuchał mnie poważnie. - Obiecuję. Chodź, idziemy do mamusi.
Wsiadłem do windy, klikając trzecie piętro. Drzwi zadzwoniły wypuszczając nas na korytarz, ruszyłem pod drzwi Julii.- Ty pierdolona dziwko. - Usłyszałem wrzaski, już na korytarzu. Kurwa co jest? Matko boska, kto tego pajaca wpuścił do jej pokoju? Stał tam nad nią, wrzeszcząc.
Jakoś mam pustawo na Fejsie, więc zaglądajcie do mnie :) Zapraszam do komentowania, zostawiania mi miłych dodatków, w postaci gwiazdek. Dajcie znać, że tu jesteście. Miłej lektury, buziaki Iza.
CZYTASZ
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V. Zakończone.√
RomanceRule Moon - Keller, nie miał szczęścia w życiu. Został samotnym ojcem, uroczej dziewczynki. Na jego drodze stanęła, kobieta, która miała równie mało szczęścia w życiu. Dwie szamoczące się ze smutną rzeczywistością dusze, znajdą wspólny cel. Czy to...