Rozdział 10 cz 1.

2.4K 178 35
                                    

Nawet nie miałem jak się dostać do domu, uratował mnie tata zabierając z domu Julii. Angel pozostała z nią, nie było najmniejszego sensu narażać ją na nieprzyjemności w szkole. Ojciec odwołał swój lot, koordynując telefonicznie rodzinę. Zapewniając jej maximum bezpieczeństwa. Dał mi coś jeszcze, po za wsparciem fizycznym i psychicznym. Obrączkę po mamie. Wzruszony przyjąłem ten gest, wiedząc, że raczej będzie za duża. Na szczęście teraz nie trzeba było czekać tygodniami na zmianę rozmiaru, złotnik dopasowywał to na miejscu. Słono kosztowało, ale było warto. Pamiątki są ważne. Zwłaszcza po najbliższych. Pamiętam mamę, była raczej dynamiczną osobą. Nadwrażliwą, przysłowiową zołzą. Jednak tata kochał ją miłością bezwarunkową. Jej śmierć omal go nie zabiła. Z trudem pozbierał się dla nas, swoich dzieci. Bycie głową rodziny i odpowiedzialność za setki kobiet które zaczynały tu swoje nowe życie sprawiało, że był mistrzem organizacji. Teraz ja się przebierałem, w staroświecki garnitur, a on dzwonił na zewnątrz. Ze śmiechem wrócił do mnie z podwórza. 

- Mam dla ciebie wieści. Twoi bracia właśnie złożyli wnioski o pozwolenia na ślub. Gdy powiedziałem im, że ty swój bierzesz dzisiaj, postanowili ci towarzyszyć. Zdaje się, że nie tylko oni. Będzie wesoło. - Roześmiałem się. Tak Kellerowie lubili zaskakiwać. - Ustaliłem, że ci którzy są w okolicy, pakują dobytek rodziny, która mieszka po za kompleksem. Twój też spakują. - Pokiwałem głową. 

- Nie zapomnij o rzeczach Julii, zwłaszcza o ogniwach akumulatorowych, jej komputerze, dyskach z danymi i przewodniku sieciowym. To jest jej niezbędne do pracy. Ben prawdopodobnie nie zniszczy jej domu, bo chce go dla siebie. Może za to zniszczyć jej narzędzia pracy. Czy myślisz, że wycofanie naszych firm jako klientów Mony, spowodowało ten atak? - Tata zastanowił się chwilę. 

- Być może, ale mam wrażenie, że tu jest gdzieś jakieś drugie dno. Za dużo tego na raz się dzieje. Ktoś pociąga za sznurki czekając, że zaatakujemy. Te prowokacje są aż śmieszne w swoich założeniach. Musimy coś szybko wymyślić. - Tata na chwilę usiadł, biorąc owoc z tacki. Sprawnie obierał mandarynki, dając mi cząstkę. - Dom Treya, jak i te po jego dzieciach, mają ukryte pokoje. Ukryjemy tam to co jest ważne dla nas, kasę, ogniwa, panele słoneczne. Rzeczy niezbędne do rozpoczęcia nowego życia. Zastanawiam się też, czy nie rozmawiać zdalnie z władzami miasteczka Silver. - To nie byłby taki zły pomysł.

- Podkreśl, że przynosimy ze sobą nie tylko ludzi, ale i miejsca pracy. Podaj sumę podatkową jaką Kellerowie wnosili na rzecz tego miasta. Ty sam  zatrudniasz sześć osób, tam tez to będziesz musiał zrobić. Prowadzimy bary, dwie siłownie, mamy nauczycieli, bibliotekarkę, trzy firmy remontowe. Nie jesteśmy kłopotem. Zresztą chodź, zadzwonimy razem. - Tata pokiwał głową. - Jeżeli się nam to uda, to zadzwonimy do Bennetta i załatwimy rozprawę zdalną. Przecież istnieje taka możliwość. I zamiast walczyć i prowokować tych ludzi samym naszym widokiem, do bzdurnych oskarżeń. Zwiniemy tyłki i wyjedziemy. Mam durne wrażenie, że tu rozpęta się piekło, w najbliższych dniach. Kurwa czuję się jak na wojnie. Gorsze jest to, że wystarczy jeden incydent i będzie jak za czasów średniowiecza. Miejscowi wpadną na nas z widłami. - Tata roześmiał się smutno.

- To cholerne miasteczko, było od nas zależne latami. Teraz staliśmy się wrogami, za dawną pomoc. Trey Keller pewnie przewraca się w grobie. - Wychrypiał. Bolało go to, że groby naszych przodków tu zostaną. 

- Tato, przeszłość odeszła. Teraz pora ratować przyszłość. Owszem nas jest ponad setka, ale w tym sporo małych dzieci. Twoje kobiety z Domu Furii, też już dość przeszły. Nie ma nas tylu, żebyśmy się obronili przed resztą. I nie mamy już żadnych znajomych na stanowiskach, nikt nam nie pomoże, ani nas nie uratuje. Każdy z nas może skończyć w więzieniu. Bezsensowne jest trzymanie się tego miejsca. - Ojciec wstał, odrzucając żal. Podszedłem do konsoli wciskając wywoływanie ekranu. 

- Miasteczko Silver Wyoming, Burmistrz, połącz. - Wydałem polecenia komunikatorowi. Na ekranie pojawiła się starsza pani. 

- Melinda O'Hardy, w czym mogę pomóc. - Zaszczebiotała. 

- Chcielibyśmy porozmawiać z burmistrzem, mamy ofertę rozwoju państwa okolicy. - Rzuciłem poważnym tonem. Dokładnie nas sobie obejrzała, potem uśmiechnęła się słodko. 

- Rozmawiasz z Burmistrzem chłopcze, to mała miejscowość nie mam sekretarki. - Opadła mi szczęka. Ta pani wyglądała jak żona Mikołaja z dawnych bajek. Okrąglutka, uśmiechnięta o idealnie siwych włosach, za to ubrana w cowboyskim stylu. Kraciasta flanela i jeansy, tak jak od wieków ubierają się tam ludzie. 

- Witam nazywam się Rule Moon - Keller, a to mój ojciec Brandon Moon - Keller. Szukamy nowego miejsca do życia, dla nas i naszych rodzin. - Rzuciłem poważnym tonem. Kobieta uniosła dłoń, zatrzymując moją wypowiedź. 

- Powtórz mi jak się nazywacie. - Powiedziała zgaszonym tonem.

- Rule. - Zacząłem.

- Nazwisko dziecko. Podaj mi swoje nazwisko. - Coś ją zablokowało chyba, bo jej twarz się zmieniła w zaklętą maskę. Kurwa, jednak się nie uda. 

- Moon - Keller. - Powiedziałem spokojnie, udając, że nie widzę jej zachowania.

- Jak Richard Moon - Keller? - Zaskoczony zamrugałem oczami. 

- Tak, był moim ojcem. - Tata rzucił zza moich pleców. Podniosła znowu dłoń, ucinając jego wypowiedź.

- Bez względu na to co chcecie. - Urwała oddychając ciężko. - Dostaniecie to. Jesteście tu mile widziani. - Dodała ze łzami w oczach. - Twój ojciec Brandonie, ze swoją grupą uratował dziesięcioro dzieci z tego miasteczka. Ponad pięćdziesiąt lat temu, gang handlarzy żywym towarem porwał nas, na wycieczce szkolnej. Byliśmy przetrzymywani, przez ponad tydzień. Wielu z nas zostało pobitych i zgwałconych. Miałam tylko osiem lat. Nigdy nie zapomnę tego, jak wkroczył do bunkra, w którym byliśmy przetrzymywani. Wydawał mi się aniołem. Zawdzięczam mu życie. Więc jeżeli chcecie tu być, jesteście mile widziani. Wszyscy. 

- Ale nas jest setka. - Roześmiała się na ten fakt. - Nie przyjdziemy z pustymi rękami, mamy firmy, damy miejsca pracy. Mamy nauczycieli i nawet bibliotekarkę. - Rzuciłem radosnym tonem. - Kupimy Rancha w okolicy. 

- Same dobre wieści. Kiedy? Chcecie tu przybyć? - Zapytała rzeczowo.

- Jak najszybciej. - Tata odpowiedział. 

- Dobrze, zrobimy festyn. - Opadła mi szczęka. - Nie możemy podziękować waszemu przodkowi, ale możemy podziękować wam. - Tata miał łzy w oczach. 

- Ja mam jeszcze jedno pytanie. Prowadzę Dom Furii. - Zaczął cicho.

- Wiem czym jest, śledziłam losy waszej rodziny. Te kobiety się tu przydadzą. Mamy wielu porządnych młodych mężczyzn, którym potrzebne drugie połówki. Zawsze dobrze liczyć na świeżą krew. Dajcie mi znać, kiedy was oczekiwać. Rancha w obrazach 3D są dostępne online. Możecie sobie je obejrzeć i zarezerwować. My będziemy szczęśliwi, że tu jesteście. Do zobaczenia. - Obraz zniknął. Popatrzyliśmy na siebie z szokiem. Tu byliśmy pariasami, tam będą nas witać festynem. No świat stanął na głowie. 

- Festyn? Wierzysz? Weź mnie uszczypnij, bo kurwa nie realne to było. - Powiedziałem do niego siadając. Tata klepnął mnie w ramię. 

- Tak, to jak sen. Nasi ludzie się zdziwią. Wieczorem mamy grilla. Dobrze, że kompleks jest ogrodzony i strzeżony kamerami. Zadekujemy się tu, z rodzinami. Travis do nas leci, z tym gościem od oferty zakupu. Będą pod wieczór, cytuję z niezłą niespodzianką. - Ten cholerny dzień, to jedna wielka niespodzianka. Festyn, kurwa. To sen, na pewno sen. Nie byłem przyzwyczajony, do ciepłego odbioru. Nie ma co się nakręcać wystarczy, że będziemy mieli nowy dom.

 Nie ma co się nakręcać wystarczy, że będziemy mieli nowy dom

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz