Rozdział 7 cz 1.

2.3K 202 46
                                    

Czasami miałem uczucie jakbym walił głową w mur. Tamtego dnia niczego się nie dowiedzieliśmy, nikt nic nie widział i nie słyszał. Za to wszyscy sąsiedzi jak jeden mąż, mówili szeryfom ile to ja czasu spędzam z mężatką. Fala potępienia, aż drgała na tej ulicy. Późnym popołudniem gdy w końcu zostaliśmy sami, patrząc na tą ścianę i widząc wszędzie wokół wklejone w szyby nosy, miałem ochotę zabrać ją i wyjechać w siną dal. Małomiasteczkowa hipokryzja uderzała sprawnie i celnie. Do oskarżeń każdy był pierwszy, do obrony nie było nikogo. W takich chwilach zastanawiałem się dlaczego Kellerowie wybrali sobie to miejsce, tak kurewsko niewdzięczne, do życia? Gdy mieliśmy się brać do malowania, do naszych uszu dobiegł ryk kilkunastu motocykli. Cały klub motocyklowy taty, pojawił się na ulicy. Parkowali gdzie się dało. Kilkunastu facetów ubranych w skóry, w nieśmiertelnych okularach pilotkach, jak dawna gwardia zsiadło i przywitało się z nami. Mieli ze sobą masę narzędzi. Od farb, po młotki, wkrętarki i pędzle. Tata koordynował wszystko. Za nimi wtoczyła się cicho wielka ciężarówka, wypełniona budulcem. 

- Tato, co ty tu robisz? I czemu przywlokłeś tu klub? - Zapytałem zmieszany, bojąc się, że Julia się wystraszy. Pokazał palcem na ten obleśny napis przy drzwiach. Uśmiechając się złośliwie.

- Skoro twierdzą, że jest nasza, to ją przyjmiemy. Niech kurwa każdy idiota w okolicy wie, że Kellerowie bronią swoich. Mamy stare materiały z remontów. Postawi się płot, zamontuje się alarm. Julia chcesz psa? Gavin ma fajnego doga, w sam raz do obrony. Żaden pajac tu nie wlezie. - Zapytana wytrzeszczyła na niego oczy. 

- Psa? Nigdy nie miałam żadnego. -  Patrzyła zmieszana, na rozstawione narzędzia. - Brandon, ja nie mam tyle prądu, żeby to obsłużyć. Mój akumulator jest niewielki, starcza ledwie na dwie żarówki na noc i komputer. Miałam kupić większe urządzenie, ale jeszcze nie nazbierałam całej sumy. - Wyszeptała zmieszana. 

- No psa. On kocha dzieci, i nie wymaga wiele troski. Mamy dla niego zagrodę. James martwi się, że ci skurwiele wrócą. Będziesz go wypuszczać na noc. - Puścił mimo uszu jej skargę na narzędzia. Ze zdziwieniem obserwowała, że z wielkiego auta wypinane są kable. Ta ciężarówka mogła zasilić małe osiedle. Tata korzystał z niej gdy jechali odbierać poszkodowane kobiety. Wytrzymywała tysiące kilometrów na jednym generatorze. Z tyłu za pierwszym siedzeniem, był nawet mały prysznic i łóżko. Brakowało w niej jedynie toalety, ale to nie był problem. Przy każdej drodze stało ich setki, samoczyszczące przenośne, łatwo dostępne.  Moja rodzina przedstawiała się Julii, widać było, że była przerażona tym całym zamieszaniem. Ta sytuacja nie służyła jej, miała pokazać miasteczku, że stoimy za nią murem i nikt jej bezkarnie nie będzie atakował. Część ludzi po wyładowaniu materiałów, wróciła do domów. Zostało ich tylko trzydziestu, kręcąc się bez ustanku pracowali bez słowa. Z całej tej gromady biło jedno, wściekłość. A gdy Kellerowie się wściekali, milczeli. Sprawnie zbudowano ładny płot z drzewa z odzysku, postawiono kojec dla psa, pomalowano ściany. Potem poprawili w mieszkaniu to co było trzeba. Moja nieszczęsna Julia stała  przez jakiś czas z otwartą praktycznie buzią i szokiem na twarzy, patrząc na obcych sobie ludzi. Potem podeszła do mnie, pociągając mnie za rękaw. Nachyliłem się do niej odkładając pędzel którym malowałem drzwi. 

- Co skarbie? - Zapytałem cicho. 

- Ja nie wiem co o tym myśleć. Rule mnie nie stać, żeby im zapłacić. - Roześmiałem się w głos, co sprawiło, że moja rodzina odwróciła się w naszą stronę. 

- Oni nie wezmą pieniędzy, nawet im tego nie proponuj. To moja rodzina. - Faceci odłożyli swoje narzędzia, patrząc na rozwój wypadków z uśmiechem. Pokazałem na nich. - To Kellerowie. Potomkowie Treya i Elli.   Moon - Keller, Lou - Keller i Keller. Okazują ci swoje poparcie, pokazują wszystkim, że należysz do rodziny. - Faceci podeszli do niej, poklepując ją po ramieniu. Wszyscy powtarzali jej to samo. - To sygnał dla miasteczka i tego skurwiela, który nazwał cię naszą szmatą, że każdy członek mojej rodziny stanie za tobą, że nie jesteś już sama. Dlatego i moja przyszywana rodzina, tu się pojawiła. By pewnie zostali pomóc, ale brak tu miejsca. - Julia miała łzy w oczach. Przygryzła lekko wargę.

- Zawsze byłam tylko ja i moi ojcowie. Nigdy nie miałam rodziny. Dziękuję. - Powiedziała do nich wszystkich. Tata podszedł i ją przytulił. 

- Nie martw się drobinko. Nigdy już nie będziesz sama. Na nas możesz liczyć. - Odpowiedział mu zgodny pomruk ich wszystkich. Zazdrościłem mu tego, że trzyma ją w ramionach. Popatrzył mi w oczy i uśmiechnął się. Jakby mówił mi. Synu nie martw się, będzie twoja, dostaniesz swoją szansę.   I kurwa miałem zamiar ją wykorzystać. 

Teraz trzy dni później dostałem esemesa z biura Bennetta. O piątej po południu miałem czekać na połączenie konferencyjne przez komunikator internetowy. Kogo do jasnej cholery zamierzał z nami połączyć? Oby nie moja była larwa, albo jej adwokat, bo nadal gotowała mi się krew na samą myśl o tym co mi zgotowali. Wyrwałem się wcześniej z pracy, żeby wziąć prysznic i przygotować się psychicznie, do tej rozmowy. Musiałem też odstawić córkę do dziadków, żeby przypadkiem nic nie usłyszała. Drżałem na samą myśl o tym, że mogłaby się dowiedzieć co kombinuje jej matka. Parsknąłem śmiechem, kurwa inkubator, nie matka. Od czasu, gdy pojawiła się z prezentami, nie odezwała się do niej, nawet jednym słowem. Troskliwy pierdolony inkubator. Co oczywiście było sarkazmem. Mamusia roku. Wymyślałem po drodze setki takich określeń, na tą pojebaną kobietę. Czas zleciał szybko, a ja byłem napięty jak przysłowiowa struna. Głośny dźwięk połączenia wyrwał mnie, z moich ponurych myśli. Kliknąłem na zatwierdzenie połączenia ze zdziwieniem w rogu widząc Julię.  Bennett był siwy i miał ostre rysy twarzy. Wyglądał jak stary wojownik, zaprawiony w bojach rozwodowych. Za plecami miał super nowoczesny gabinet. Tak tam płynęła kasa, aż drżałem na myśl o rachunku za jego usługi. 

- Witam państwa mam niewiele czasu, więc połączyłem was razem. Zwłaszcza, że wasze sprawy się łączą, bo zostaniecie powołani na świadków na waszych sprawach. Dzisiaj dostałem dokumenty. - Rozwinął papiery zerkając na nie. - Rule Moon - Keller ma być świadkiem w sprawie przeciwko Juli Enders byłej Voronkovsky o odebranie praw rodzicielskich. Beniamin Voronkovsky wnosi o pełną opiekę i alimenty. Z tego co wiem, żądał też pani domu. Pani Lara Collins wnosi z kolei o pełną opiekę, argumentując tym, że może córce zapewnić lepsze warunki. Ma pełną listę skarg na pana. Podobną przekazał pan Voronkovsky. Obie pary argumentują to głownie pełną rodziną. - Co kurwa? Ta suka nas zostawiła, a teraz gra troskliwą matkę?

- Jak pełne rodziny? Ben nie ma żony. - Julia zapytała zdziwiona. 

- Otóż ma. Trzy dni po rozwodzie wziął ślub. Pani Mona Lunder jest szanowaną obywatelką waszego miasta. Radną. - Kurwa padłem, Julia miała aż otwartą ze zdziwienia buzię. Oboje jechaliśmy na jednym wozie. Ba mieliśmy zeznawać przeciwko sobie. Kto wpadł na taki popierdolony, szatański plan?    

 Kto wpadł na taki popierdolony, szatański plan?    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Miłej lektury. Buziaki. Nie siedźcie cicho. 

RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz