Rozdział 5 cz 2.

2.4K 189 28
                                    

- Nigdy nie miałem takiego stworzenia jak teściowa, ale jestem pewny, że umie umilić życie. Chociaż w moje rodzinie, tak nie bywa. - Roześmiała się z moich słów.

- Nigdy nie miałeś żony? Czy ona zwyczajnie nie miała matki? - Zapytała ciekawa. Uśmiechnąłem się do niej.

- Nigdy nie miałem żony, nawet nie wiem, czy miała matkę. - Zaskoczona popatrzyła na mnie.

- Ja posiadam, i czasami tego żałuję. Kiedyś na początku, naszego małżeństwa zadzwoniłam do niej, żeby uzyskać pomoc. Byliśmy tylko miesiąc po ślubie, gdy zaczął ostro pić. Potem pojawił się jakiś człowiek twierdząc, że mam spłacić długi męża. Ostro się wtedy pokłóciliśmy. Ja jeszcze wtedy nie pracowałam. - Odetchnęła ciężko. - Teściowa stwierdziła, że każdy związek ma swoje ciemne strony i to ja sama mam sobie radzić z mężem. Cholera, nie potrzebnie o tym mówię, to nie są twoje sprawy. - Roześmiałem się.

- Julia, masz prawo mieć przyjaciela, a ja z chęcią nim zostanę. Twoje sekrety są u mnie bezpieczne. Mnie też czasem jest potrzebny przyjaciel. Możemy się wspierać. - Popatrzyła na mnie smutno.

- Ty masz wielką rodzinę. - Nikła zazdrość przebijała z jej słów.

- To niewiele zmienia, rodzina nie słucha spokojnie, tylko szuka rozwiązań. A ja czasem chcę się zwyczajnie wygadać. Jak każdy. Gdybym poszedł z tym do taty, czy do którejś z przyszywanych sióstr, zwołali by zebranie rodzinne i znaleźli sposób. Z jednej strony to jest ok, z drugiej męczące i cię pozbawia szansy na samodzielność. Mam trzydzieści lat, lubię sobie radzić sam. - Pokiwała głową.

- Ben był trudny od początku, teraz było już naprawdę kiepsko, odkąd urodził się mały, myślałam o rozwodzie. Bo nawet go nie dotknął. Nigdy nie miał go na rękach. Nigdy nie dał mi powodu, żebym uwierzyła w to, że mu na nim zależy. Za to opił solidnie narodziny syna, robiąc przy tym masę długów. Teraz Michael ma trzy miesiące i jest coraz gorzej. Nie ma sensu tego ciągnąć. - Miała cholerną rację. Pierdolony skurwiel, miał wyjebane i na nią i na ich dziecko.

- Co mówi adwokat? - Zainteresowałem się. Wysiedliśmy obok jej domu, sprawnie chwyciłem zakupy, wyciągając rękę po klucz. - Daj mi klucz, nie ma sensu małego wyciągać z samochodu. Masz tam coś do włożenia do lodówki? - Zaczerwieniła się delikatnie.

- Tak w różowej torbie jest kurczak. I wędlina. Resztę zostaw na blacie. - Pokiwałem głową kierując się do jej drzwi. Sprawnie otworzyłem drzwi, dwa kroki i byłem w kuchni. Rozpakowałem różową termiczną torbę, chowając jej zawartość na półki w prawie pustej lodówce, ale jadała sama, nie potrzebowała wiele. W jednej z toreb zobaczyłem mleko małego, było inne niż te które mu podawałem. Zabrałem pudełko ze sobą. I wróciłem do auta.

- Julia, skąd pomysł na to mleko? - Pokazałem jej pudełko.

- Próbowałam kupić te samo, które mu dawałeś, ale nie ma go w sklepach. - Usiadłem za kierownicą.

- Nie ma bo tamto jest z apteki. Moja córeczka miała alergię na mleko krowie, symptomem jest często wysypka i ból brzucha, potem biegunka. Tamto jest z chlebka świętojańskiego. Nie pachnie atrakcyjnie, ale nie szkodzi. - Popatrzyła na mnie zdziwiona.

- Boże, temu płakał od kilku dni. Jaka ze mnie matka. - W jej oczach pojawiły się łzy. Warga uroczo się wygięła, jak u Mishy gdy wpadał w swój płaczliwy nastrój. Odruchowo, pogłaskałem ją po policzku.

- Hej spokojnie. Ja miałem swoją dramę z tym, stąd wiem. Małą takim czymś karmiłem jak to. - Wskazałem na pudełko w mojej ręce. - Biedna się pochorowała, do tego stopnia, że skończyła w szpitalu. Też się sam do siebie plułem, co ze mnie za ojciec. A prawda jest taka, że na pierwszym dziecku zbierasz doświadczenia. W szpitalu ustalili jej mieszankę i piła ją do drugiego roku życia. Śmierdziało to, jak gówno. - Zaśmiała się. - Moje było drogie i na receptę. To które mu dawałem jest tańsze niż to. - Pomachałem tym badziewiem. - Oddamy to do przykościelnej jadłodajni. Jak będziemy odwozić Angel do szkoły. - Zerknąłem odruchowo na zegarek. - Mam puszkę tamtego w domu. Musimy się streszczać, bo mała musi zdążyć na lekcje. - Boże poczułem się tak, jakbym był z nią od lat. Wspólne my. My jedziemy, my odwozimy. My. I cholernie mi się to podobało. dzisiaj mogłem ogłosić święto. Brała rozwód. Zadowolony z siebie, ruszyłem do domu. Angel ubrana czekała na śniadanie. Na widok Mishy, zapiszczała ze szczęścia.

- Aniołku, to jest mama Mishy, Julia. - Przedstawiłem je sobie. - Julio, to moja córeczka Angel.

Obie panie się do siebie uśmiechnęły.

- Już robię śniadanie Aniołku. - Pogłaskałem córeczkę po twarzy. - Julia i Misha z nami zjedzą. Idź do spiżarki, po mleko małego. Angel w podskokach popędziła we wskazane miejsce, a ja sprawnie pochowałem zakupy. Chwilę potem, już mieszałem ciasto i grzałem specjalną płytę w kuchence do naleśników.

- Masz piękny dom. - Rzuciła Julia. - Przytulny. - Uśmiechnąłem się, patrząc na mój domek świeżym okiem. To fakt, dbałem o niego. Nie był duży, ale miał w sobie czar poprzedniej epoki.

- Sam go odnowiłem. Kiedy go kupowałem był kompletną ruderą, ale miałem dziewczynę w ciąży, chciałem jej dać dom. Zapłaciłem za niego tylko dwadzieścia tysięcy. - Roześmiałem się.

- To malutko, domy zazwyczaj kosztują dużo więcej. Jest naprawdę bardzo fajny. - Jawny podziw, słyszałem w jej głosie.

- Tak jest, kocham go. Wprowadziłem się tu gdy mój Aniołek miał tydzień. Potem poznałem uroki samotnego rodzicielstwa. Te ściany widziały sporo łez, nie tylko mojej córki. - Nie musiałem się kryć z tym, ona rozumiała. Angel sprawnie robiła butelkę dla Mishy, akurat na czas. Głodomorek się budził. Ja smażyłem naleśniki.

- Tato, mogę nakarmić Mishę? - Zaśmiałem się w głos.

- Aniołku, Misha jest Julii, ją spytaj. - Popatrzyła trwożnie na obcą jej kobietę. Julia jakby czując jej strach i zawstydzenie, uśmiechnęła się do niej, stawiając małego wraz z nosidełkiem na stole.

- Proszę kochanie, karm. Ja z chęcią odpocznę, bo płakał od kilku dni. - Postawiłem ciepłe puszyste naleśniki, przed każdą z nich. Stawiając obok syrop klonowy i miseczki z owocami. Julia bez słowa sięgnęła po talerz, nie chcąc rozpraszać Angel. Polała naleśniki syropem, posypując je borówkami.

- Pychota. - Zamruczała z jękiem. Kurwa. Poczułem coś, czego nie czułem od dawna. Jej jęk trafił, prosto w moje krocze. Kurwa, ukryłem się za wyspą kuchenną, omal samemu nie jęcząc. Rozmawialiśmy przy jedzeniu, wymieniając uwagi na temat Mishy. Julia śmiała się z min Angel, która popisywała się przed nią. Obie się dogadywały. Potem wszyscy ruszyliśmy w stronę szkoły. Zabrałem Julię do apteki, pokazując jaki jest wybór mlek. Po południu zaczynałem swoją zmianę w pracy. Ale ten czas spędziłem z nią na rozmowach. Nie zdając sobie sprawy, że byłem śledzony. Nie tylko przez jedną osobę. Ten dzień radości kosztował nas oboje wiele.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz