Rozdział 5 cz 1.

2.3K 195 22
                                    

Sprawa Julii, rozstrzygała się dość szybko, nie minęły nawet dwa tygodnie. Zawdzięczała to, drobnym pociągnięciom za sznurki i znajomości mojej przyszywanej rodziny. Z jednej strony mnie to cieszyło, z drugiej martwiło. Przez tą sytuację, znowu poczułem się jak piętnastolatek z kłopotem. Raptem cała rodzina dawała mi tysiąc i jeden dobrych rad. Usiłując wspomóc jak tylko potrafiła. Z Julią rozmawiałem, o ile to można było nazwać rozmową, przez esemesy. Ja zadawałem standardowe pytania, ona odpisywała mi równie oschło. Czułem się jak w matni. Zaplątany w wyrzuty sumienia, swoje pragnienia i o dziwo tęsknotę za tą dwójką. Kilka dni z rzędu budziłem się o świcie. Zdesperowany przebiegałem, dobre dziesięć kilometrów. To pomagało pozbyć się frustracji, zapanować nad chęcią, aby ją odwiedzić. Zdarzało mi się przejeżdżać obok ich małego domku, jak wmawiałem sobie niby przypadkiem. Prawda jednak była taka, że nadkładałem drogi. Raz mignęła mi wtedy na podjeździe. Ta kobieta pociągała mnie, jak żadna inna. Zawalałem prace w domu, snując się z kąta w kąt nie radząc sobie z tym wszystkim. Dzisiaj zamierzałem w końcu przestać się oszukiwać i skopać własną dupę. Miałem dziecko, które potrzebowało jedzenia i czystych ubrań. Spocony po biegu, wpadłem do łazienki zgarniając kosze z praniem. W korytarzu, w wielkiej szafie miałem zamontowaną pralkę i suszarkę. Sprawnie posegregowałem pranie, rozdzielając ciemne i jasne rzeczy. Pierwsza partia wylądowała w bębnie pralki, a ja spokojnie mogłem wziąć prysznic. Letnia woda dodała mi energii, ubrany z jeszcze mokrymi włosami ruszyłem swój tyłek na zakupy. Nasz market otwierali za kilka minut. Prowadziłem odruchowo, w myślach składając listę zakupów. Moja Angel kochała naleśniki, pora jej wynagrodzić moje roztargnienie. Ze zdziwieniem odkryłem, że rano było tu niewielu ludzi. Dobry czas na to, żeby się spokojnie rozejrzeć. Sprawnie ładowałem produkty do kosza, chleb, dwie paczki wędliny, jajka i mieszanka na naleśniki. Krem orzechowo- czekoladowy, mleko, dwa słoiki dżemu, suszone owoce na przekąskę. Orzechy do sałatki. Dawno temu nauczyłem się, żeby nie kupować więcej niż potrzebuję. Teraz potrzebowałem tylko owoców i warzyw. Wybrałem to co lubimy, trochę bananów, kilka jabłek, pomarańcze i klementynki na sok. Gotowe. Głośny płacz niemowlaka wyrwał mnie z własnych myśli. Odruchowo przeszukałem wzrokiem sklep. Julia stała tam, usiłując uspokoić Mishę. Najwyraźniej nie ja jeden miałem problem ze snem. Nie mogłem się oprzeć tej okazji, dawno ich nie widziałem.

- Ciii. Misha słoneczko, daj mamie zrobić zakupy. - Gruchała do niego. Uwielbiałem w niej to. Sama wyglądała lekko na zużytą. Rozczochrane włosy, twarz zmęczona i bez makijażu, na bluzce miała świeżą jeszcze mokrą plamę. Najwyraźniej Misha oddał część śniadania. To wszystko nie odejmowało jej urody, w moich oczach była piękna.

- Cześć Julia. - Rzuciłem cicho. Odwróciła się do mnie, zaskoczona.

- Hej. - Jej melodyjny głos był naznaczony zmęczeniem.

- Co się dzieje, z małym facetem? - Zapytałem. Misha zamilkł patrząc na mnie. Potem wykrzywił usteczka, wyciągając do mnie swoje malutkie rączki. Zablokowałem wózek, biorąc malucha od niej. Umilkł uśmiechając się do mnie, jeszcze z załzawionymi oczami. - No już maluchu. Dajesz mamie popalić, co? - Zagulgotał, tłumacząc coś po swojemu i klepiąc mnie po twarzy. - Łobuziak mały z ciebie. - Zagadywałem go. Ona stała z wytrzeszczonymi oczami, chłonąc ten widok.

- Płacze od kilku dni, a wystarczyło, że wziąłeś go na ręce i jest szczęśliwy. - Roześmiałem się, z jej oskarżycielskiego tonu.

- Może do nas tęsknił, do mnie i mojej córki. - Powiedziałem do niej z uśmiechem. Zaszokowana patrzyła, jak Misha układa swoją główkę na moim ramieniu. - Mały facet chce spać. - Odruchowo delikatnie kołysałem swoim ciałem. - Co powiesz na to, żebyś szybko zrobiła zakupy i zjadła z nami śniadanie? Angel bardzo tęskni za małym. Potem Was odwiozę, albo możemy zawieść zakupy do ciebie, i pojechać stamtąd do mnie. Zrobię naleśniki z owocami. - Stała tam niezdecydowana, przestępując z nogi na nogę. - Julia, czasami dobrze odpocząć. - Powiedziałem jej ciepło. Delikatne spanie dobiegało, z mojego ramienia. Misha spał w najlepsze. Uśmiechnąłem się do niej otulając malucha drugim ramieniem. Wyciągnęła dłonie po niego, odwróciłem się bokiem, zabierając jej szansę, żeby mi go odebrała. - Ja już zrobiłem zakupy, potrzymam go, bo może się obudzić. Poczekam, przy ławeczkach do karmienia. - Pokiwała do mnie głową, wkładając do mojego wózka nosidełko. Sprawnie je ustawiła, wpinając rączkę w odpowiednie miejsce.

- Połóż go, łatwiej ci będzie wykładać zakupy. - Cholera, nie chciałem wypuszczać go z rąk. Lubiłem ciężar malutkiego ciała na ramieniu. Omal nie parsknąłem śmiechem, sam z siebie. Ja zwyczajnie lubiłem być ojcem. Teraz to do mnie dotarło, jak uderzenie w nos. Dla mnie zajmowanie się dzieckiem, nie było ciężarem. Kochałem to, robiłem to odruchowo. Stąd moje przywiązanie do Mishy, byłbym mu ojcem bez problemów.

- Dobrze, pędź po zakupy. - Delikatnie ułożyłem maluszka w nosidełku, sprawnie zapinając pasy. Stała tam jak matka kwoka, żeby się upewnić, że nic mu nie będzie. - Julia, zakupy. - Rzuciłem łagodnym tonem. Ocknęła się, ruszając między półki. Ja za to skierowałem się do kas. Jedna była pusta. Wyłożyłem sprawnie wszystko na taśmę. Kobieta na kasie obcięła mnie zainteresowanym wzrokiem, nie znałem jej. Widok dziecka ostudził jej zapędy. Uśmiechnąłem się w duchu, nawet nie byłem zainteresowany, chociaż była piękna. Rudowłosa o delikatnej twarzy i posągowej figurze. Zapakowałem zakupy z powrotem do wózka, płacąc. Potem skierowałem się do ławeczek, obok był automat z kawą, kupiłem dwie czarne z niewielką ilością brązowego cukru. Postawiłem kawę Julii na stoliku, popijając swoją i patrząc na śpiącego maluszka. Nie wyglądał dobrze, zauważyłem lekką wysypkę na buzi i rączkach. Angel była uczulona na mleko krowie. Musiała pić, specjalną mieszankę na receptę. Możliwe, że płacz Mishy wcale ni był związany z tęsknotą. Pewnie bolał go brzuszek biedaka. Kawa obudziła mnie do końca. Julia pojawiła się, gdy ją kończyłem. Uśmiechnąłem się do niej, podając jej kawę.

- Dziękuję. - Zamruczała cicho. - Gdyby nie ty, nie wiem jak poradziłabym sobie.

- Chodź zawieziemy twoje zakupy i ruszamy do mnie, chcę z tobą o czymś porozmawiać. - Pokiwała głową, sprawnie kierując wózkiem na parking. - Czym przyjechałaś? - Roześmiała się.

- Nogami, ja nie mam samochodu. - Podeszła do metalowych szafek, na ścianie budynku, otwierając jedną i wydobywając z niej złożony wózek. Był mały i lekki, z gatunku tych które miały fotelik i nosidełko w zestawie. Sam kiedyś miałem podobny. Wpakowałem zakupy, do zamontowanego w bagażniku kosza. Potem przełożyłem Mishę, na tylne siedzenie w samochodzie. Zapinając go w pasy, jego mama za ten czas dołożyła swoje torby do bagażnika. Niewiele ich było. Drobinka, mało jadła. Usadowiła się na przednim siedzeniu, a ja odprowadziłem wózki.

- Co u ciebie? - Zapytałem siadając za kierownicą. - Jak sprawy z Benem? Westchnęła ciężko.

- Kłopotliwie. Oczekiwał, że wycofam skargę. Ma miesiąc aresztu za napaść, potem dostanie kuratora. Niewiele mi to dało, ale przynajmniej złożyłam pozew o rozwód. Czuję problemy, gdy wyjdzie. Jego matka dzwoniła do mnie z pretensjami.

- Niewesoło. Rozwód mówisz. - W duchu, aż skakałem w górę jak piłeczka. Tak, tak, tak. Rozwód.

:) Miłego dnia :) Buziaki Iza

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

:) Miłego dnia :) Buziaki Iza.

RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V.  Zakończone.√Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz