Gdy opuszczaliśmy nasz dotychczasowy dom, miejsce które było naszym światem przez tyle lat, zachodziło już słońce. Zbliżający się zmierzch odczułem, jak definitywne pożegnanie. Julia dała mi znać, że są na miejscu. Tata zaś zadzwonił informując mnie, że na razie nasze miejsca nie nadają się do zamieszkania. Nie było, żadnych filtrów wodnych, ani ogniw grzewczych. Miasto powitało ich z otwartymi ramionami. Co dawało mi ostrożną nadzieję, bo już przestałem wierzyć w ludzi. Bo jak mogłem wierzyć? Gdy słyszysz, że kobieta, która urodziła twoje dziecko. Zamierzała je sprzedać, za narkotyki i wygodne życie. Coś w tobie umiera. Wiara w to, że ludzie są dobrzy. Sam zaczynasz kwestionować siebie. Popatrzyłem na siedzącego obok mnie Bubę i westchnąłem ciężko. Jego twarz była sina w kilku miejscach. Miał pękniętą wargę i spuchnięty nos. Za nami jechało jeszcze dziewiętnaście ciężarówek. Porzuciliśmy pomysł jazdy przez dwa stany, chociaż to jedynie dwanaście godzin jazdy. Trey bał się, że staniemy się łatwym celem do napadu. Wynajął dwa olbrzymie samoloty transportowe. Miały przetransportować nasze rzeczy, na lotnisko oddalone jedynie dwadzieścia kilometrów od Silver. Musiał nieźle się nagłowić, żeby skorzystać z niego. Była to opuszczona baza wojskowa. Urzędowało tam raptem dziesięciu żołnierzy, strzegących terenu. Czekały mnie dzisiaj jeszcze dwa kursy, żeby wywieźć to co zgromadziliśmy. Zanim rozłożyliśmy meble, pooznaczaliśmy każdy transport zleciał dzień. Mimo, że było nas trzydziestu, bo Phil zapędził do roboty swoich ludzi. W każdej ciężarówce był kierowca i obrońca z bronią. Wynajęci ludzie ze stolicy pracowali gorliwie, jakby im się paliło pod tyłkami. Wszystko szło sprawnie, miasteczko też o dziwo nie sprawiało problemów. Może dlatego, że najechali je federalni. Nie składaliśmy zeznań, wystarczył do tego Phil i jego ludzie. Lara została aresztowana, tak samo jak jej pomocnicy. Potarłem dłonią kark, łapiąc po chwili kawę. Znowu popatrzyłem na Bubę, nie miałem dzisiaj jak go przeprosić. Ciążyło mi to.
- Buba. - Zacząłem. Spojrzał na mnie unosząc brew. - Przepraszam.
- Nie. - Zatkało mnie. - Nie przepraszaj, ja raz w życiu miałem taki atak wściekłości. Wiem kurwa jak to jest. Nie byłeś winny tej sytuacji.
- Ja. - Nie dał mi skończyć.
- Bałem się ciebie i bałem się o ciebie. Nie mogłem dać ci jej zabić, chociaż na to zasługuje. Nawet nie dlatego, że poszedłbyś siedzieć. Sumienie by cię zniszczyło. Nie warto. Masz dzieci do wychowania. - Warknął na końcu. - Suka nie jest tego kurwa warta. Zresztą jak trafi do więzienia, długo nie pożyje. - Stwierdził, jakby to było oczywiste. Popatrzyłem na niego zdziwiony.
- Dlaczego tak sądzisz? - Rzuciłem zamyślony.
- Bo wierzę w karmę, zresztą większość więźniów nie toleruje pedofilii. Podejrzewam, że matek sprzedających swoje dzieci, tym bardziej. Nie pożyje. - Sprawiał wrażenie, zadowolonego z tego faktu. Znałem go od urodzenia, nie było sensu go przekonywać. Gdy Buba w coś wierzył, to tak miło być. - Słyszałem, że tam nie będziesz miał pracy. Możesz pracować u mnie, jako instruktor samoobrony. Albo, możemy zostać wspólnikami. - Zadziwiał mnie. Popatrzyłem w te jego łagodne brązowe oczy. Tak, zdecydowanie przyjazny pluszowy misiaczek wrócił. Zaśmiałem się z własnych myśli.
- Buba, teraz masz kobietę na utrzymaniu. Ja dam sobie radę. Mam tą swoją firmę renowacyjną. Julia pracuje zdalnie, mamy trochę oszczędności. Nic nam nie będzie. Ale dziękuję, że o mnie pomyślałeś. - To dzisiaj była kolejna osoba z rodziny, która proponowała mi pracę. Budowlańcy, każdy jak jeden mąż mi to oferowali. Tak samo wujek Gavin, czy nawet Trey. Zanim się spostrzegłem byliśmy na podmiejskim lotnisku transportowym. Dziesięciu ludzi czekało, aby zacząć wyładowywać nasze rzeczy. Poszło sprawnie. W ledwie dwadzieścia minut, ciężarówka była opróżniona. Liczyłem kolejne podjeżdżające olbrzymy. Kurwa, brakowało jednej z moim bratem. Wyszedłem na drogę zerkając na nią, żadne światła się nie pojawiały. Nagle trafiło mnie złe przeczucie. Na jego ciężarówce były prawie wszystkie nasze urządzenia. W dzisiejszych czasach, warte są małą fortunę. Popędziłem do hangaru, krzycząc do stojących kierowców.
CZYTASZ
RULE. SAGA : TAK ZWYCZAJNIE TOM V. Zakończone.√
RomanceRule Moon - Keller, nie miał szczęścia w życiu. Został samotnym ojcem, uroczej dziewczynki. Na jego drodze stanęła, kobieta, która miała równie mało szczęścia w życiu. Dwie szamoczące się ze smutną rzeczywistością dusze, znajdą wspólny cel. Czy to...