- Nie chciałem cię skrzywdzić. Jeśli coś ma się zmienić, jeśli się boisz, przepraszam. - Szepcze Evan. Mam mętlik w głowie, a on się stresuje. Z nerwów marznę jeszcze bardziej. Nie umiem zebrać myśli, ani tym bardziej ubrać ich w słowa.
- Ja... Po prostu nie wiem, co o tym myśleć. Zaskoczyłeś mnie. - Krzyżuję ramiona na piersi, zamykam się. To był mój pierwszy pocałunek z chłopakiem, w całym życiu... I jestem tym absolutnie przerażony. Mój plan był zupełnie inny. Chciałem spróbować z Poppy, miałem z tym walczyć... Czuję się jakby wszystko całkowicie się rozpadło, jakbym wkroczył do innego świata. Było tak przyjemnie i sympatycznie...
- Przepraszam, błagam, powiedz coś. - Jęczy rozpaczliwie.
- Nic się nie zmieniło, chyba. Nie mam do ciebie żalu, jestem po prostu w szoku, Evan. Muszę... Muszę to sobie poukładać w głowie. Dlaczego w ogóle nie powiedziałeś mi, że jesteś gejem? Bo jesteś? - Nie patrzę na niego, bo po prostu się boję.
- Wychodzę z założenia że nie muszę o tym wszystkich informować. - Wzrusza ramionami. Atmosfera się psuje, robi się ciężka i sztywna. Miałem mieć fantastycznego przyjaciela... Jasne - uważam że ma piękną twarz i jest niesamowitym człowiekiem, ale nie myślałem o związku z nim, bo w ogóle nie myślałem o związku z osobą tej samej płci. Teraz przez ten jeden pocałunek wszystko uległo zmianie. Jakby nasza znajomość miała mieć od tej chwili zupełnie inny sens, czuję się zobowiązany do zaangażowania. Mam ochotę kląć i wrzeszczeć. Stoimy obok siebie, oparci o ścianę, ja gapię się na ulicę, on patrzy prosto przed siebie, na budynek stojący obok.
- Jezu, tak mi teraz głupio, czuję że wszystko spieprzyłem i... - Potrząsa głową, jakby zabrakło mu słów, wyciąga papierosy, wyjmuje jednego, widzę jak trzęsą mu się ręce.
- Nie możesz o tym nikomu powiedzieć, wiesz? - Pytam zupełnie poważnie, próbując spojrzeć mu prosto w twarz. Kiwa tylko głową, pociągając nosem i przeczesując nerwowo włosy. Wygląda, jakby miał się popłakać i obwiniam o to siebie.
- Przepraszam jeszcze raz, pójdę już. - Szepcze, drży mu głos i oddech. Ociera usta wierzchem dłoni i wymija mnie szybko, jakby bał się, że go zatrzymam. Obserwuję tylko, jak odchodzi, niczym wysoki, zgarbiony, szczupły cień. Stoję jeszcze przez moment bez ruchu, gapiąc się w brudny chodnik, a potem ruszam w swoją stronę.
****
Nie mogę spać. Jest środek nocy, muszę jutro pójść do szkoły, ale przerażenie i dezorientacja nie pozwalają mi zwyczajnie zasnąć. Cały czas magluję to w głowie, rozkładam całą sytuację na czynniki pierwsze, przypominam sobie smak jego ust, chłód skóry, szum wiatru w uszach. Analizuję to, kombinuję czy mogłem zapobiec, czy on wcześniej zdradzał symptomy. Boję się że tego nie odkręcę, że go straciłem, albo że skompromituje mnie na forum szkoły. Mdli mnie od tego wszystkiego. Ktoś do mnie znowu wydzwania, ale ignoruję telefony. Nie mam ochoty gadać teraz ani z Poppy, ani z Evanem. Boję się że go zraniłem, że poczuje się odrzucony i coś sobie zrobi. Ja przez cały ten czas chciałem tylko mieć spokój. Chciałem być normalny, akceptowany i wieść zwyczajne, spokojne życie, a on pojawił się nagle, wpakował się w to życie z butami i zrobił mi wodę z mózgu. Zaciskam dłonie na poduszce, wciskam w nią twarz. Mama chodzi po domu, więc wyłączam lampkę. Nie chcę, by wypytywała co się stało że nie śpię...
****
W szkole jestem nieprzytomny. Nie pamiętam nic, dosłownie nic, ani słowa, z lekcji geografii, która właśnie dobiegła końca. Snuję się tylko, jak zombie. Evana chyba w ogóle nie ma w szkole... Albo go po prostu nie widzę. Trudno. Przede mną już tylko lekcja wychowania fizycznego. Jeżeli uda mi się nie zasnąć, to będzie sukces. Wlokę się pod salę gimnastyczną i staję jak zwykle przy parapecie. Gapię się na puste boisko za oknem, a potem wchodzę na salę, siadam na brzegu ławki i udaję, że tak naprawdę wcale mnie nie ma. Obraz wczorajszego pocałunku ciągle kotłuje mi się w głowie, jest jak irytujący komunikat o błędzie, który się pojawia, choć resetujesz komputer już pięćdziesiąty raz. Wiem, że podobają mi się chłopacy, wiem też, że lubię Evana, ale to i tak wydaje mi się niewłaściwe i dziwne, niedorzeczne. Boję się tego, boję się związku z facetem, nawet jeżeli jest w moim wieku i tak naprawdę jesteśmy nadal dzieciakami. Gapię się na umięśnione ramiona Zacka, gdy przerzuca piłkę nad siatką, obserwuję ukradkiem, jak Matthew ociera pot z czoła i uśmiecha się do współzawodników. Choćbym starał się ze wszystkich sił, nie pozbędę się tego. Nie mogę z tym walczyć, więc po prostu muszę z tym żyć, bo choćbym stanął na głowie, to będę taki do końca życia. Już zawsze będę zawieszał wzrok na chłopakach... Na mężczyznach. Nie będą kręcić mnie cycki, krągłe biodra, krótkie sukienki, czy czerwona szminka. Dociera to do mnie już w pełni, uderza jak osiemnastokołowa ciężarówka w chwili, gdy siedząc bezczynnie na ławce walczę ze zmęczeniem.
****
Przyznałem się przed samym sobą i poczułem dziwną ulgę. To nie tak że wcześniej to odpychałem... Byłem świadom tego że jestem gejem i raczej już zawsze będę. Po prostu trzymałem się kurczowo tej resztki nadziei, że może jednak coś da się z tym zrobić, może warto spróbować... Może jest sens umówić się z Poppy... Teraz wszystko jest jednym wielkim bałaganem. Równocześnie chcę z nim pogadać i nie chcę się do niego zbliżać. Boję się, gdzie to może zabrnąć, jak bardzo może ucierpieć nasza przyjaźń. Jeżeli można czegoś chcieć i równocześnie się tego okropnie bać, to ja właśnie tak się czuję. Siedzę w kuchni, paląc przy otwartym oknie i walcząc z chęcią napisania do niego. Naprawdę po prostu boję się, że coś mu się stało, choć chcę wierzyć, że chyba nie byłby na tyle głupi. Zakopuję peta w śmietniku i wyjmuję z szuflady w nocnej szafce matki jej kalendarz, z nadzieją, że odnajdę tam adres matki Evana, a tym samym i jego samego. Przebiegam wzrokiem po ostatniej stronie. Jest! Carol Nixon. Kurde! Zależy mi za bardzo! To tak, jakby coś mnie przyciągało i odpychało jednocześnie. Paranoja. Czuję się chyba jeszcze gorzej niż przed tym zdarzeniem i jeszcze bardziej się boję tego, co będzie. Mimo wszystko przepisuję do telefonu jego adres i ściskając komórkę w dłoni zastanawiam się, co dalej.
****
Rower wywlekam z garażu wieczorem, kiedy mamy jeszcze nie ma w domu. Zakładam na głowę kaptur i po prostu ruszam przed siebie. Śpieszę się, żeby się nie rozmyślić, co potęguje tylko uczucie mrozu, szczypiącego w twarz i wdzierającego się pod rękawy i nogawki. Gapię się na mijane budynki, próbując odnaleźć właściwy numer. Jest - dwanaście. Przez moment jeszcze się waham, czy się zatrzymać, ale stwierdzam ostatecznie, że przecież nie mam się czego bać. Zeskakuję z roweru i porzucam go między chodnikiem, a trawnikiem. Nie myślę nawet o tym, że ktoś może go ukraść. Dodając sobie samemu otuchy w myślach, przebiegam odcinek dzielący mnie od domu, przeskakuję trzy, niewysokie schodki i wpatruję się w ciemne, drewniane drzwi. Jeszcze mam szansę zwiać... Oddycham głęboko, liczę do trzech w myślach i pukam do drzwi.
Hejo! Jest i kolejny... Bardziej refleksyjno - myślicielski, ale jest. ;)
Jak wrażenia? Jak myślicie? Co się wydarzy? :P
Wolelibyście, że Evan i Damien pozostali przyjaciółmi, chcielibyście żeby byli parą, czy może w ogóle powinni iść w swoje strony? :)
Dawajcie znać! <3
CZYTASZ
Było
Teen FictionDamien ma siedemnaście lat i już od jakiegoś czasu czuje, że coś z nim jest nie tak... Ze strachu przed prawdą o samym sobie, próbuje desperacko żyć nie swoim życiem, by dopasować się do reszty. Wszystko się odmienia, gdy do szkoły dołącza nowy ucze...