Dwadzieścia cztery.

622 52 30
                                    

W końcu stajemy przed jedynym w tym mieście salonem, zajmującym się piercingiem i tatuażem. Na śmierć zapomniałem o złożonej obietnicy i wydawało mi się że po wypadku Evan zrezygnuje z tego pomysłu. Patrzę na niego niepewnie, ale chłopak jedynie się szczerzy od ucha do ucha.

- Muszę iść z tobą? - Jęczę. Za tydzień mam urodziny i naprawdę nie mam teraz ochoty umrzeć na zawał serca.

- Ej, czekałem aż wszystko się w miarę zagoi, żeby móc tutaj przyjść, więc nie ma odwrotu. Obiecałeś, a obietnic się nie zrywa, Damien. - Mówi z powagą i wiąże włosy. Jeszcze raz spoglądam na niewysoki budynek z cegły. Wchodzę do środka, siadam na niewielkiej, różowej kanapie stojącej w kącie i licząc oddechy patrzę jak Evan gada o czymś z wytatuowaną, niebieskowłosą kobietą, a potem się legitymuje. Mówi coś do niej i wskazuje na mnie palcem. Nie ma szans! Nie wrobi mnie. Kierują się do sąsiedniego pomieszczenia, a Evan ponagla mnie gestem. Wstaję niechętnie i siadając po cichu w kącie, patrzę jak Evan zdejmuje koszulkę, a kobieta dezynfekuje jego pierś, zakładając uprzednio jednorazowe, lateksowe rękawiczki. Zerka na mnie kątem oka, a ja naprawdę nie wiem co tu robię, bo wsparcie psychologiczne ze mnie żadne. Słyszę jak tatuażystka każe mu zaczerpnąć powietrza. Wdech. Nie mogę patrzeć, bo instynkt podpowiada mi że to gorszy ból, niż każdy znany mi zabieg dentystyczny. Nie patrzę, jak babka przekłuwa mu brodawkę i zakłada kolczyk, bo i tak czuję jak krew odpływa mi z twarzy. On chyba na serio jest świrem. Wychodzę bez pytania, bo mam wrażenie że zemdleję. Stoję oparty o ścianę budynku i gapię się w słońce, czekając aż on stamtąd wyjdzie.

- Hej! Żyjesz? - Słyszę w końcu i powoli odwracam się w jego stronę, mordując go wzrokiem. Uśmiecha się, trzymając ręce w kieszeniach. Kręcę powoli głową.

- Przekłucie uszu, albo nosa jeszcze bym przeżył. Zrobiłeś to specjalnie, celowo nie powiedziałeś? Najpierw się topisz, teraz to... Chcesz mnie sprzątnąć, ale tak żebym umarł na atak serca i nie było dowodów?

- Nie świruj. - Głaszcze mnie po włosach.

- Miałem być wsparciem, ale gdybym miał cię trzymać za rękę, to tylko bym pogorszył. - Mówię i wypuszczając powietrze ustami, dodaję:

- Pokaż.

- Trzeba było patrzeć. - Pokazuje mi język, a mnie to naprawdę już wkurza.

- Bardzo bolało? - Pytam.

- Bardzo, ale krótko. Tylko będzie się goić przez jakieś pół roku. - Podciąga bluzkę i prezentuje mi kolczyk. Zachłystuję się powietrzem.

- Definitywnie, jesteś świrem. - Śmieję się, bo niedowierzam. W jego lewej brodawce lśni gładkie, srebrne kółeczko. Nie wiem czy ja bym się zdobył na coś takiego. Wydane pieniądze, ból i półroczna rekonwalescencja. Obłęd.

- Przestań się tak na mnie gapić. Jak zabiorę cię na lody, to zaczniesz znowu mrugać? - Chwyta mnie za ramiona, a ja nie umiem się nie roześmiać, bo i tak mnie rozbraja i chyba nigdy nic tego nie zmieni. Kiwam głową i daję się zaprowadzić, zerkając mimowolnie na jego tors.

****

- Kochanie, jeżeli chcesz zorganizować przyjęcie, po prostu powiedz. Naprawdę nie masz żadnych szczególnych planów? - Mama nie odpuszcza, rozsmarowując na dłoniach krem i siadając naprzeciw mnie, gdy jem kolację. Mam powoli wrażenie że nawet jak odmówię, to ona i tak mnie zmusi do hucznej imprezy, bo wyobraziła sobie, że tak powinno to wyglądać.

- Nie, dzięki. Nie chcę. - Mówię, nieco nazbyt oschle i stanowczo. Prezentu też nie wymyśliłem, choć osiemnastka za parę dni, więc pewnie za moment o to też spyta. Żuję powoli plasterek sera.

ByłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz