Piętnaście.

788 61 10
                                    

- Wszystkiego najlepszego. - Mówię, wciskając mu pakunek i chowam ręce za plecami. Evan, przytrzymując rower między nogami, zagryza wargę i rozdziera ozdobny papier.

- Nowy zeszyt! Ale czad!

- Nie śmiej się! Miałem pół dnia na wymyślenie i kupienie prezentu. - Oświadczam.

- Ale ja się wcale nie śmieję. Jest super. Już się bałem, że przyjedziesz tu z kwiatami, albo zorganizujesz jakąś frajerską randkę w kinie. - Prowadzi rower u swojego boku, w drugiej ręce trzymając nowy brulion w czarnej okładce.

- Romantyk. - Wywracam oczami.

- Wybacz. - Śmieje się krótko i razem ze mną skręca w stronę niewielkiej knajpki. Kupujemy żarcie na wynos - Evan namawia mnie na wegańskie burgery i wlokąc za sobą rowery znów lądujemy na "naszej" kłodzie w lesie.

- Mogliśmy pojechać do mnie. Mamy i tak nie ma. - Mówię, wygrzebując z papierowej torby wege-burgera, który wygląda zupełnie jak normalny.

- A kiedy właściwie ty masz urodziny? - Pyta Evan, sięgając po swoją kanapkę. Wyciąga przed siebie swoje długie, szczupłe nogi i krzyżuje je w kostkach.

- Pod koniec wakacji.

- Czyli jesteś młodszy!

- A nie widać? - Żartuję, unosząc podbródek.

- Jeśli mowa o wakacjach...

- Tak? - Unoszę brwi, wgryzając się w końcu odważnie w burgera z który o dziwo wcale nie smakuje jak trawa, płyta wiórowa i żarcie dla chomików.

- Chciałem ci zaproponować wspólny weekend nad jeziorem, pod namiotem. Znam takie miejsce, gdzie ludzie nie przychodzą. Jest cisza, spokój...

- Brzmi obiecująco.

- Czyli jesteś wstępnie na tak? - Dopytuje, a kiedy kiwam głową, pochyla się w moją stronę i mnie całuje. Cudownie. Patrzy mi przez chwilę w oczy, ale nic już nie mówi, po prostu wracając do jedzenia.

- Za dwa tygodnie ten cholerny bal. - Szepczę. W zasadzie stanęło na tym że muszę tam przyjść z Poppy. Jednak umowa to umowa, a nie chcę, żeby mnie zabiła w ostatnich dniach szkoły.

- Musisz tam pójść?

- Teoretycznie nie... Teoretycznie nic nie muszę.

- Właśnie. Więc olej to i wpadnij do mnie. Mamy nie będzie całą noc, a ja skonam w samotności, myśląc o tym, jak cierpisz, chlejąc z Poppy bezalkoholowy poncz. - Stęka, a ja nie mogę się nie roześmiać. Żuję kanapkę i nie odpowiadam. Deprawuje mnie. W całym moim życiu nie byłem na wagarach tyle razy, co w ciągu tych paru miesięcy.

- Naprawdę nie chcę tam pójść, ale sam zaprosiłem Poppy... - Krzywię się i zerkam na niego, bo czuję że on i tak będzie miał to gdzieś. I faktycznie - wywraca oczami.

- Mówię ci, nie idź tam. Wolisz spędzić wieczór ze mną, czy z tą idiotką? - Pyta, a ja czuję się szantażowany.

- Nie o to chodzi. Ona potrafi być okrutna...

- Jest tylko nastolatką, Damien. Nie zastrzeli cię, ani nie przejedzie ciągnikiem. - Klepie mnie po kolanie, przez co czuję się mimo wszystko nieswojo, a dreszcz przebiega po plecach. Jem, żeby nie myśleć.

- Nieustannie mnie buntujesz. - Stwierdzam.

- Podoba ci się to. - Odpowiada i całuje mnie znowu. Przelotnie, delikatnie... Myśli że mnie przekona i pewnie ma rację. Oblizuję usta, uśmiecham się.

ByłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz