Dwadzieścia.

844 62 41
                                    

Jazda na rowerze z wypakowanym po brzegi plecakiem na grzbiecie jest istnym horrorem. Zwłaszcza gdy nie wiesz gdzie jedziesz, a z nieba leje się żar. Na dodatek zamykają mi się oczy bo w nocy nie mogłem zasnąć, tworząc w głowie niestworzone scenariusze. Evan jedzie przede mną - szczupły, niemal chudy, przygarbiony. Pędzi w skupieniu, chociaż ma na plecach chyba pół swojego domu. Podziwiam go naprawdę pod wieloma względami. Kiedy w końcu docieramy na miejsce czuję jak trzęsą mi się kolana i z ulgą rzucam bagaż na piasek pod nogami.

- Jest cudownie. - Mówię i prostuję się, czując jak coś mi przeskakuje w plecach. Evan uśmiecha się, ale nic nie mówi i pyta, czy rozstawiałem kiedyś namiot. Oczywiście że nie! Pyta czy chcę mu pomóc, na co oczywiście się zgadzam, ale okazuje się, że niczego nie ogarniam i tylko utrudniam. Więc po prostu przysiadam na moim plecaku i by mu nie przeszkadzać, gapię się na ciemne, wielkie jezioro.

- Skończone. - Oświadcza, a ja odwracam się, by podziwiać efekt.

- Zmieścimy się tam? - Pytam, a on gmera za czymś w swoim plecaku.

- Pewnie.

- Z twoimi nogami?

- Damy radę. A jak nie, to będziemy spać pod gołym niebem, noce są ciepłe. - Wzrusza ramionami.

- Taa, i zjedzą nas niedźwiedzie.

- Tutaj nie ma niedźwiedzi, Damien. - Wzdycha i swoją małą, podróżną lodóweczkę wstawia do środka namiotu. Zadbał naprawdę o wszystko, niesamowite. Kiedy wszystko ma już poukładane po swojemu, rozkłada koc na środku tej mini plaży i siada na nim, więc dołączam. Patrzę na niego, gdy zapala papierosa. W świetle słońca jego blada skóra jest niemal przezroczysta.

- Jesteś niesamowity, jak MacGyver, albo ci ludzie co muszą przetrwać na wyspie. - Stwierdzam. Chichocze, drżą mu ramiona.

- Przesadzasz. Po prostu potrawię rozstawić namiot.

- Dla mnie to coś wielkiego, bo ja bym się przy okazji przypadkowo zabił. - Mówię z przekonaniem, a on się śmieje krótko i całuje mnie w policzek.

****

Wieczór spędzamy leżąc w tym samym miejscu i gapiąc się w gwiazdy. Miejsce jest faktycznie odludne, przez cały dzień nie pojawił się tutaj nikt. Z jednej strony czuję się przez to bezpiecznie, z drugiej wręcz przeciwnie, bo wiem że nie mamy szans na pomoc, gdyby coś się zdarzyło. Matka prawniczka wpłynęła na to, że zawsze się nastawiam na najgorsze.

- Chciałeś wiedzieć, co się stało. - Odzywa się Evan, a ja odwracam głowę w jego stronę.

- Miałem czternaście lat kiedy kilka razy się okaleczałem... Z mamą uciekliśmy wtedy do Alabamy, a ojciec nas znalazł, chciał wtedy podpalić dom. Na dodatek ogarnąłem że jestem gejem i nie umiałem sobie wtedy z tym poradzić. Do szkoły dołączyłem w połowie roku szkolnego, dzieciaki mnie nie znosiły i czułem się kompletnie osamotniony. Nie miałem z kim o tym pogadać, więc... Jakoś tak wyszło. - Mówi. Wyłamuje palce.

- Przykro mi. - Szepczę, bo naprawdę nie mam pojęcia, co się robi w takich chwilach.

- Z jednej strony chciałem z kimś pogadać, a jednocześnie pragnąłem, żeby się wszyscy odjebali. - Dodaje, wpatrując się w ciemne niebo nad nami. Nie umiem tego skomentować, nie znam jego cierpienia, więc po prostu po omacku odnajduję jego dłoń i splatam jego palce z moimi.

- Ale już tego nie robię, nie martw się. - Mówi cicho i patrzy na mnie, a ja jedynie kiwam głową. Sam nigdy nawet nie myślałem o tym, by coś sobie zrobić, więc nie umiem sobie wyobrazić do jakiej krawędzi trzeba dojść, żeby skrzywdzić przez emocje samego siebie. I tak bardzo mi go szkoda...

ByłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz