20

97 12 3
                                    

Łzy wypełniają moje oczy. - To Andy? - pyta nieznajomy pukając w szybkę mojego pobitego telefonu. Skąd on może go znać? Kim jest? Ostrożnie odrywam rękawy od zaczerwieniałych powiek i spoglądam na chłopaka. Obraz mi się zlewał ale zauważyłem jego blond włosy.

Gdy ostatnia kropla spłynęła po moim policzku widziałem już w miarę normalnie. Tak jak wcześniej wspomniałem był blondynem. Miał nieco ciemniejsze włosy od Andiego. Duże zielone oczy patrzyły na mnie z ciekawością jak i współczuciem. - Jestem Brooklyn - mówi wyciągając rękę i szczerze się uśmiecha. - Ryan - odpowiadam ściskając jego dłoń.

Zastanawiam się co sobie o mnie myśli. W końcu nie codziennie poznaje się nowych ludzi przez to, że ryczą siedząc na ławce, prawda? - Skąd znasz Andiego? - w końcu zbieram się na odwagę i zadaję to pytanie. - "Znam" to za dużo powiedziane - widzę Mikeya. Wychodzi ze szpitala i zatrzymuje się przy drzwiach. Rozgląda się. Gdy mnie zauważa zmierza w moim kierunku. - Ogólnie to poznałem go przypadkiem, gdy biegł do domu. I wiesz co? Też wtedy płakał. - to musiało być tamtego fatalnego dnia. Czuję się dużo lepiej choć poczucie winy mi nie odpuszcza. Rozmowa z nim mnie trochę uspokoiła. - A ty, czemu płakałeś? - pyta gdy Mikey staje naprzeciwko nas. - Jak coś to będę w poczekalni - rzuca Cobban po czym odchodzi. - Hmm... Od czego tu zacząć? - nie wiem czy chcę mu to wszystko opowiedzieć. Jednak czuję coś co każe mi mu zaufać. - Najlepiej od początku - mówi wstając z ławki. - Ale chodźmy do środka - również wstaję i razem zmierzamy w kierunku wejścia do budynku. Blondyn oddaje mi telefon, który chowam do kieszeni. Siadamy niedaleko sali numer 27 i zaczynam opowiadać mu wszystko co się wydarzyło.

- O ja pierdzielę - podsumowuje Brooklyn. Gdy trwała między nami chwila ciszy podszedł do nas lekarz. - Cześć synu - zwraca się do mojego towarzysza na co ten się uśmiecha i entuzjastycznie odpowiada. - Lepiej się już pan czuję? - zwraca się tym razem do mnie. Kiwam twierdząco głową. Lekarz rzuca coś jeszcze do Brooka i odchodzi.

Zero nowych wieści. Nie wiem nawet czy Andyś się boi i czy czuje ból. Nigdy nie byłem nieprzytomny więc nie wiem czy w tym stanie czuje się cokolwiek.

- Muszę już lecieć - mówi blondyn wstając z krzesła. Bierze kolorowy długopis i kartkę z dziecięcego stolika i zapisuje na niej ciąg liczb. - Wpadnę później. Jak coś to dzwoń - uśmiecha się wręczając mi papierek, po czym znika za rogiem korytarza.

Nagle znajduje się Mikey. Oczywiście wypytuje o mojego nowego znajomego. Mam wrażenie, że jest zazdrosny. Chociaż w sumie Mikey Cobban jest jedną z tych osób, które nigdy nie bywają zazdrosne. Siedzimy tak długie godziny aż w końcu zasypiam.

Budzę się koło południa. Obok mnie nadal siedzi Mikey i szpera coś w telefonie. Zerkam na zegarek. Jest dokładnie 13:28. Szpitalny korytarz jest pusty co zdarza się dość rzadko. Po jakimś czasie zjawia się Brook. Gadamy tym razem wszyscy. Blondyn wydaje się całkiem spoko gościem. - Jedźcie do domu ja tu zostanę i będę go pilnował - wypala nagle. Odrazu protestuję. Jednak on tłumaczy mi, że stan Andiego nie zmieni się przez następne kilka dni. Skąd wiedział? Tłumaczył, że wypytał ojca. - Odpoczniecie to wrócicie - dodaje po chwili. Po długich chwilach namawiania w końcu uległem i tak właśnie opuszczam wielki budynek wracając do domu...

Hej kochani❤️

Jak tam leci?

Jutro rozdziału niestety nie będzie. Nie bijcie, proszę.

Dziękuję za uwagę💕

Do następnego!

Zdążyć przed końcem |Randy| ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz