» Rozdział 12

574 46 1
                                    

Obudziły mnie skrzypiące drzwi. Zaraz potem poczułem jak łóżko lekko się zapada, a potem delikatne ręce, które spokojnie gładzą mój odkryty tors.

-Jesy - wymruczałem.

-Shh.. - odparła i przyłożyła palec do moich ust w celu uciszenia mnie.

-Mmm...

-Śpij - wtuliła się we mnie, a ja objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Poczułem coś mokrego na moim torsie, a potem cichy szloch.

-Jesy?

-Śpij Zayn - otwarłem oczy i podniosłem jej twarz żeby na mnie spojrzała. Jej oczy były spuchnięte i czerwone od płaczu.

-Czemu płaczesz?

-Nie ważne... - chlipnęła - po prostu mnie przytul.

Otarłem jej łzy z policzka. Wstałem do pozycji siedzącej. Jesy siadła okrakiem i wtuliła się ochoczo w mój tors. Odwzajemniłem uścisk i zacząłem gładzić powoli jej plecy. Nie miałem znowu pojęcia o co chodzi. Martwiłem się, ale nie wiedziałem jak jej pomóc.

***

-Zee wstawaj! - ponaglała mnie Jesy chyba dziesiąty raz - zaraz się spóźnię!

-Nie moja wina, że budzik nie zadzwonił!

-Przestań gadać i zacznij się zbierać!

-Kurwa! - zawyłem z bólu.

-Co znowu?!

-Uderzyłem się o tą jebaną szafkę! Znowu!

-Bądź facet Zayn! Wstawaj i skończ się ubierać.

-Chciałbym, ale jakaś baba stoi nade mną i mi rozkazuje, przez co uniemożliwia mi bycie prawdziwym facetem!

-Oh, zamknij się już!

Wyszliśmy w końcu z mieszkania i wsiedliśmy do samochodu. Ruszyliśmy w stronę szkoły Jes. Wreszcie mogę odetchnąć.

-Szybciej Zayn.

-Zamknij się już - kłóciliśmy się jak stare dobre małżeństwo.

-Ugh - wyrzuciła Jesy i ubrała na nos moje okulary przeciwsłoneczne.

-Jakie masz dzisiaj plany - odezwała się spokojniej.

-Pojadę do sklepu budowlanego i kupię kilka rzeczy jak farba i jakiś inny dywan.

- Mówiłeś, że chcesz kłaść panele.

-Oderwałem wczoraj kawałek tej zasranej wykładziny i okazało się, że pod spodem są dębowe, w całkiem dobrym stanie panele.

-Oh. To super?

-Genialnie! Wiesz jak drogie są panele? Mam w planach zamieszkać tu na dłużej, a podstawą mojego pokoju jest schludny wygląd. Mimo to szkoda mi kasy.

-Odezwał się pieprzony bogacz.

-Jesy kurwa, nie nazywaj mnie tak - odparłem zirytowany.

-A jak mam cię nazywać? Jesteś bogaty.

-Kwestia czasu nim ojciec mnie wydziedziczy.

-Przestań Zee nie zrobi tego.

-Nie znasz mojego ojca.

-Racja, ale wiem co to instynkt macierzyński i dobrze wiem, że każdy ojciec, nawet taki palant jak twój go ma.

-Dzięki za te słowa.

-Eh, nie ma za co - zaparkowałem pod szkołą.

-Na razie.

-Pa Zayn - pocałowała mnie na pożegnanie i wyszła z samochodu, podążając w stronę wejścia.

Mimo to dalej mnie wkurza, że kiedy rano się budzimy zachowuje się jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Muszę z niej to w końcu wyciągnąć.

Zaparkowałem pod sklepem i wyszedłem z samochodu. Był dosyć duży, jednak wciąż miałem nadzieje, że załatwię to szybko. Wszedłem do środka i skierowałem się do działu oznaczonego wielką literką F. Był to dział z farbami. Wziąłem pierwszą, lepszą koloru białego i skierowałem się do kolejnej alejki. Tym razem z literą G, gdzie były tapety. Szukałem czegoś nowego, a zarazem stylowego. Spodobała mi się ta, który wyglądała jak stara, czarno-biała gazeta. Obkleję nią ścianę, gdzie stoi komoda. Wziąłem jeszcze klej do tapet i został mi do kupienia tylko dywan. Zdecydowałem się na ciemnoszary, który będzie się komponował z resztą mebli i zasłonami, które zaraz dobiorę do kompletu.

Stałem przy kasie kiedy zadzwonił mój telefon.

-Słucham.

-Zayn, synu.

-Ojcze.

-Muszę z tobą porozmawiać. Masz przy... - usłyszałem stłumiony głos mamy, że ma być miły - Dasz radę przyjechać tu za pół godziny.

-Postaram się.

-Liczę na twoją punktualność. Do zobaczenia.

-Do zobaczenia, jojczę - czuję się jakbym rozmawiał z szefem, albo kimś sławnym jak prezydent. Jezu...

-Razem będzie 145£. Kartą czy gotówką?

Podałem jej plastikową karę i zapłaciłem za zakupy. Kiedy wyszedłem, spakowałem rzeczy do bagażnika i ruszyłem w stronę domu rodziców.

Zaparkowałem samochód i wyjechałem windą na samą górę, gdzie znajdował się apartament rodziców. Zapukałem lekko w drzwi. Otwarł mi Ben - kamerdyner.


-Rodzina oczekuje pana w kuchni, panie Malik.


-Dziękuje Ben - kiwnąłem głową i wszedłem do kuchni.


Czekał mnie tam dosyć niecodzienny widok. Moja siostra siedziała zapłakana na jednym z krzeseł barowych. Tuż koło niej siedziała moja mama, próbując dodać jej otuchy, a mój ojciec stał na środku, spoglądając na Amandę z wyrzutem i współczuciem jednocześnie.


-Witaj synu. Musimy z tobą porozmawiać.


-Usiądź proszę - dodała moja matka.


Niepewnie zająłem miejsce przy stole i spojrzałem na mojego ojca.


-O co chodzi? - zapytałem w końcu.


-Słuchaj - zaczęła moja matka, wiedząc, że ojciec nie potrafi się z tym uporać - chcemy ci podziękować.


-Za co?


-Amanda wszystko nam powiedziała. Jesteśmy ci wdzięczni, że mimo obecnego konfliktu wsparłeś ją.

-Jestem jej bratem to mój obowiązek - odparłem dumnie.

-Chcemy cię przeprosić - odezwał się w końcu mój ojciec.

-Prosimy też żebyś wrócił do naszego apartamentu.

-Jest mi bardzo miło - wstałem - ale nie mogę na to przystać. Jestem już pełnoletni i chce zacząć pracować na siebie.

-To wina tej dziewczyny, mam rację?!

-Nie ojcze. To moja decyzja. Nie chce być pijawką twojego życia.

-Widzisz! Mówiłam, że tak będzie! - krzyknęła moja mama.

-Nie chce powodować kłótni, więc może lepiej już pójdę. - odparłem profesjonalnie - Do zobaczenia.
Wyszedłem z mieszkania oddychając z ulgą.

Mam to już za sobą.

Other || z.m [1/2] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz