Arii...
W mojej ulubionej siłowni na Waterloo Palace jest prawie pusto. Nic zresztą w tym dziwnego, jest dopiero szósta rano i ta normalniejsza część społeczeństwa wciąż śni o lepszym życiu. Ze słuchawkami na uszach pędzę po taśmie bieżni i oglądam w zawieszonym na ścianie telewizorze najnowsze wiadomości. Nie żebym się jakoś specjalnie tym interesowała. Pewne rzeczy już się wydarzyły i nie miałam z nimi nic wspólnego, przysięgam! A cała reszta? No co ja mogę?
W przyciemnianej szybie widzę swoje odbicie, a za szybą budzący się kolejny zajebisty dzień dla ludzkości. Lubię tę ciszę, gdy poza moim oddechem, muzyką w słuchawkach i cichym szumem bieżni, nic więcej do mnie nie dociera. Mogłabym oczywiście skorzystać z naszej siłowni, znajdującej się na poddaszu nad loftem, ale czułam jakiś przymus wyjścia poza te cholerne mury, które ostatnio stały się dla nas więzieniem.
Dodatkowo ostatnio mam za dużo na głowie i potrzebuję jakiegoś oderwania od spraw, które zaczynają mnie przytłaczać. Za dużo się dzieje, jakby ktoś lub coś się na nas uwzięło, bo od przeprowadzki do Edynburga, z dnia na dzień wszystko się knoci, a ja nie wiem, za co mam się wziąć w pierwszej kolejności.
Nie potrafię odciąć się od problemów, bo gdy dotyczą moich dziewczyn, dotyczą również mnie. Miotam się, co jest dla mnie nietypowe, bo moim życiem nie kieruje niezdecydowanie. Dlatego ostatnio tak wszystko mnie przytłacza.
Myślę o wszystkim co się dzieje, o tym, co może się jeszcze wydarzyć, a teraz doszedł kolejny problem, który pochłania moje myśli.
Gwóźdź programu. Lucy i ten jej meksykański mąż.
Cholerna telenowela w iście meksykańskim stylu. Z gościnnym występem japońskiego smoka, rodem z Nowego Jorku.
Mówiąc szczerze, z tym Meksykaninem jakoś sobie poradzę, a jak nie ja, to ruda furia. Przeczuwam, że w końcu wybuchnie po czterech latach przyjmowania na klatę cholernie krzywdzących słów. Chciałabym być obecna w tej jakże wiekopomnej chwili. Choćby jako niemy widz.
W tym miejscu oczywiście skrzyżowałam palce, bo przysięgać nie mam zamiaru, przecież jak już wcześniej mówiłam, ja zawsze mam wiele do powiedzenia i nie zawsze się to ludziom podoba. Prawdą po oczach...
Taka jestem. Przestałam się przejmować tym, co ludzie o mnie myślą, a tym bardziej mówią. Nikt z nich nie przeżyje za mnie mojego życia, a ja postanowiłam pójść na całość i świetnie się bawić i cholera, to jest to co niesamowicie wkurwia mojego ojca.
Nie mam pojęcia, dlaczego ostatnio o nim myślę. Generalnie mam na niego wywalone. Żyje sobie gdzieś na obrzeżach mojej świadomości, ale nie biorę sobie tego od bani, póki nie muszę. A jak już będę musiała kolejny raz zmierzyć się z wiecznymi pretensjami sędziego, wtedy pomyślę co z tym zrobić.
Już wiem! To przez tego mecenasika od siedmiu boleści...
Dobra, może krzywdzę faceta, bo jak to wspomniałam powyżej 'prawdą po oczach' . Mecenas Rafael Sato jest zajebisty. Tylko nie myślcie sobie Bóg wie czego! Chwaląc tego człowieka, mam oczywiście na myśli jego osiągnięcia zawodowe. Gdyby nie zdecydował się na nudne jak cholera prawo międzynarodowe i pracę dla swojego kumpla, de la Hoja, śmiało zdobywałby wszystkie wokandy w Stanach. Osobiście widziałabym mecenasa w prawie karnym. Tylko wyobraźcie sobie oskarżonego próbującego ściemniać mecenasowi. Miałam wątpliwą przyjemność spotkać się z tym człowiekiem i powiem wam jedno...
Ja na miejscu oskarżonego spieprzyłabym przez okno.
Co do osiągnięć prywatnych, o ile takowe istnieją w życiu mecenasa. Przecież nie znam go na gruncie towarzyskim i nie mogę powiedzieć głośno o nim tego, co wiedzą wszyscy, a taktownie milczą. Mianowicie tego, że jest męską dziwką. Nie mylić ze znawcą kobiet!
CZYTASZ
Ariela. Parzący lód... Dziewczyny z klubu Fallen Angeles Tom 4
RomanceCyniczny i zimny jak lód prawnik kontra pełna ognia i pyskata dziewczyna. Ich starcia przyprawiają o dreszcze jej przyjaciółki, które tylko patrzą, czy dach nie wali im się na głowy. Ale właśnie dla jednej z nich, lady Ariela postanowiła wrócić do z...