Rafael...
Nowy Jork... Pierdolone miasto Królów... Moje miasto...
Miasto, które stało się świadkiem mojego kompletnego upadku.
Ze spuszczoną nisko głową, pięściami wbitymi w kieszenie kurtki, do wczesnych godzin rannych przemierzałem ulice miasta, wypędzając z głowy wszystkie te cholerne myśli, jakie kotłują się w niej od dłuższego czasu. Ta cholerna niecierpliwość, którą czuję jest nieznośna. Pcha mnie do przodu, ale to nie znaczy, że zmierzam dokładnie w tym kierunku. Prowadzi mnie pierdolonym objazdem i to w taki sposób, że zamiast przesuwać się do przodu, cofam się i cofam...
Widzę dokładnie swoje życie, a to co mam przed oczami niejednokrotnie wywołuje moją wściekłość. Stan, do którego powinienem przywyknąć już dawno temu i mieć na wszystko wyjebane, jednak z jakiś niezrozumiałych powodów teraz właśnie postanowił na nowo mnie torturować.
Obrazy przemykają jak w kalejdoskopie, tak wyraźne, że wywołują ból głowy swoją ostrością. Jestem już tak cholernie zmęczony tą walką, a jednocześnie wiem, że to nigdy się nie skończy. Przeszłości ma to do siebie, że wraca w najmniej spodziewanym momencie, katując duszę, a niejednokrotnie ciało.
Przez tych kilka godzin bezcelowego łażenia po ulicach, miasto powoli budziło się do typowo konsumpcyjnego życia, czekając na swoich wiernych wyznawców, aby jak każdego dnia pochwycić ich i zamknąć w swoim labiryncie. Goń, albo spieprzaj... Zajebisty cel w życiu, musicie przyznać.
I tak łażąc po ulicach mojego miasta, patrząc na wysokie apartamentowce, oszklone po sam szczyt drapacze chmur, nagle zachłysnąłem się powietrzem, zatrzymując się w miejscu i nie zwracając uwagi na przepływający dookoła mnie żywy nurt ludzkich istnień.
To cholernie dziwne uczucie, jakie narastało we mnie od wyjazdu z tamtego miasta... Gorące, wręcz parzące wszystkie tkanki. Pali mnie pieprzony ogień! Zacisnąłem powieki i łapiąc kilka głębokich oddechów rozejrzałem się dookoła.
Co ja tutaj, do kurwy nędzy, robię?
Byłem jakieś pięć przecznic od własnego penthousu. Niby w porządku, ale w Financial District i to w godzinach rannych, to jak próba brnięcia pod prąd w górskim strumieniu. Z determinacją na twarzy wyprostowałem się i ruszyłem szybkim krokiem w stronę West Street. Nie wiem, czy to wyraz wkurwienia na mojej twarzy, czy ogólny strach słabszych jednostek przed silniejszymi, ale ludzie rozstępowali się przede mną jak, jakbym przecinał oddzielającą mnie od nich przestrzeń ognistym mieczem. Rzucali w moją stronę zaniepokojone spojrzenia, gdy ze wzrokiem wbitym w jeden punkt, prułem z determinacją do przodu.
Dotarłem do apartamentowca, minąłem bez słowa ochronę i stanowisko recepcji, nie zatrzymując się ani na chwilę. Pięćdziesiąt dziewięć pięter w górę nowoczesną windą, a czas wlókł się, jakbym wdrapywał się na sam szczyt po szklanej elewacji.
Ciche kliknięcie elektronicznego zamka i w końcu jestem we własnym apartamencie. Odcięty od tych wszystkich hałasów i dźwięków, zapachu spalin, ludzkich ciał i cholernego zapachu miasta. Kilkadziesiąt pięter ponad tym całym cyrkiem, jaki każdego dnia ma miejsce na ulicach i chodnikach.
Odetchnąłemgłęboko i rzucając kurtkę na oparcie sofy w salonie stanąłem przedpanoramicznym oknem, patrząc z góry na Nowy Jork. Kiedy zaczęło mi to przeszkadzać? Przecież ja kocham to cholerne miasto i nie wyobrażam sobie, że miałbym mieszkać gdzieś indziej. Do Bostonu wpadam średnio raz w miesiącu, o ile obowiązki nie wyekspediują mojego dupska na inny kontynent. Wbrew temu co myślicie, praca dla Crista i DEHO to nie pieprzone wakacje. To zapieprzanie, czasami dwadzieścia cztery godziny na dobę i dostępność przez siedem dni w tygodniu. Nawet nie pamiętam, kiedy miałam urlop...
CZYTASZ
Ariela. Parzący lód... Dziewczyny z klubu Fallen Angeles Tom 4
RomanceCyniczny i zimny jak lód prawnik kontra pełna ognia i pyskata dziewczyna. Ich starcia przyprawiają o dreszcze jej przyjaciółki, które tylko patrzą, czy dach nie wali im się na głowy. Ale właśnie dla jednej z nich, lady Ariela postanowiła wrócić do z...