Rozdział 19

208 11 6
                                    

Obudziłam się zlana potem. Koszulka przykleiła się do mojego ciała, niczym druga skóra. Koszmary męczące od wielu miesięcy, nie dawały mi spokoju. Co noc zrywałam się do pozycji siedzącej i nie mogłam dojść do siebie, ani ponownie zasnąć. 

Dlaczego zapomnieć jest tak trudno? Pomyślałam zrozpaczona. Dlaczego nie można po prostu wymazać pewnych wydarzeń z pamięci i żyć dalej, jak gdyby nic się nie wydarzyło?  

Dzisiejszej nocy było jeszcze gorzej. Dziwne uczucie niepokoju chodzące za mną od wczorajszego dnia, przeistoczyło się w nocną walkę, w której Antonio zaatakowany przez Dario, zostaje zastrzelony na moich oczach. Bezradność, strach i rozpacz były nie do zniesienia. Nie mogłam pomóc, ani nie mogłam nic zrobić by go uratować. Stałam z boku przyglądając się jak Antonio powoli umiera, z kulą w głowie i krwią sączącą się z blednącej skroni. To był bolesny i straszny widok. Zapomniałam wtedy o wszystkim co mi  zrobił, jakby to nie miło miejsca, albo nigdy się nie wydarzyło. 

Ulga jaką przyniosła pobudka była nieopisana, a możliwość wzięcia głębokiego wdechu, stała się wybawieniem. Wraz ze świtem, ulotniła się wszechogarniająca bezsilność przegoniona światłem poranka, wpadającym do pokoju i odganiającym wszelkie smutki. Pozostała pustka. Kompletna pustka, pochłaniająca moje roztrzaskane serce i rozbiegane myśli. 

Dlaczego los drwi ze mnie nawet teraz, po tak dramatycznych wydarzeniach z tamtego dnia, gdy po raz ostatni go widziałam? Dlaczego nie mogłam w końcu zaznać chodź odrobiny szczęścia i zatrzymać małej istotki, która sprawiłaby częściowe zagojenie się ran? Dlaczego? Czy nie wystarczająco już zostałam skrzywdzona przez człowieka, którego tak bardzo pokochałam? Łkałam do poduszki ocierając kolejne łzy, pod wpływem których delikatny materiał robił się coraz bardziej mokry. Nie rozumiałam dlaczego i czym sobie zasłużyłam na takie cierpienie. 

Nagle, jak grom powróciły wspomnienia uśmiechniętego Antonio wpatrzonego we mnie, gdy podziwiałam zachód słońca z balkonu sopockiego wierzowca. Wspólne szczęśliwe chwile, przelatywały w myślach niczym klatki romantycznego filmu, aby na koniec bezlitośnie powiedzieć THE END.     

Dwonek do drzwi wyrwał mnie z rozmyślań. Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Nie miałam ochoty ruszać się z łóżka. Od pewnego czasu nie miałam na nic ochoty, a spotykanie się z ludźmi było niezwykle męczące i denerwujące. 

Po kilku minutach dałam za wygraną. Zwlokłam się leniwie z łóżka, zarzucając satynowy szlafrok na ramiona i podreptłam powoli do niecierpliwego przybysza.

- Już idę. Przecież się nie pali. - Krzyknęłam i wyjrzałam przez wizjer. 

Zamarłam.

Za drzwiami z posępną miną i śladami po łzach, stała siostra Antonio. Wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Uderzyły we mnie powodując bolesny ucisk w okolicy serca. Tysiące myśli kłębiło się po głowie. Serce waliło w takim tempie, że czułam pulsowanie aż w przełyku. Zastanawiałam się czy otworzyć. Zastanawiałam się co jej powiedzieć. Czy istniały odpowiednie słowa? 

Tego nie wiedziałam, ale moje krzyki słychać było zapewne na zewnątrz, więc nie było sensu udawać, że nie ma nikogo w domu. Niechętnie i z wielkim ociąganiem się, otworzyłam.

- Hej. - Powiedziała smutno, patrząc na mnie rozpaczliwie i z kiełkującą nadzieją. - Mogę wejść?

Charakterystycznym ruchem ręki zaprosiłam dziewczynę do środka, która odrazu skierowała swoje kroki do salonu. 

- Po co przyszłaś? - Nie miałam ochoty na spotkania z nikim, a już napewno nie z jego rodziną. 

Nie odpowiedziała. Rozpłakała się międląc w palcach jakiś przedmiot. Po chwili zauważyłam, że to był mały srebrny pendrive. Podała mi go w milczeniu. Nie rozumiałam o co chodzi, ale podłączyłam urządzenie.

Uważaj, o czym śniszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz