Dzisiaj miałam dwa sny, w tym pierwszym nie miałam pojęcia co się działo, więc przejdę od razu do drugiego.
Ja i moja siostra cioteczna byłyśmy kimś w rodzaju wiedźmińskich pomocników, czy ciul wie kim. Na terenie podobnym do mojego podwórka zebrało się w kij dużo stworzeń podobnych do slime'ów, ale okrągłych. Oprócz tego było stworzenie, które było pół-metrową kalarepą jakby wyjętą prosto z Plants vs Zombies. I tak, ja i ona zajmowałyśmy się tym całym burdelem, a Geralt, Lambert i Eskel rozmawiali z jakimś leszym. Te małe za przeproszeniem cholerstwa chowały pod ziemią szybciej jak z pod niej wyłaziły. Wtedy trza było uważać gdzie zbiera się kurz, bo uderzenie od takiego slime'a dawało niezłe obrażenia. Obie nawalałyśmy epickie fikołki i piruety w powietrzu. Po chwili walki zauważyłyśmy namiot-altanę oddaloną o około kilka metrów od nas, poszłam tam sama. Pod namiotem stała kobieta z owiniętym kocem dzieckiem. Tuż zanim podeszłam bliżej, dostałam "wizji", że to dziecko w zawiniątku to tak na prawdę potwór. Szybko uciekłam z powrotem i na nowo dołączyłam się do walki. Bezskutecznie próbowałam dziabnąć kunai'em wspomnianego slime'a, ale ciągle się chował. W końcu jak się wkurzyłam i trafiłam w niego, zginął od jednego trafienia. Po chwili dołączyła do nas kolejna kuzynka i w trójkę zabiłyśmy wspomnianą wcześniej rzepę, potem sen się skończył.
CZYTASZ
Moje zjechane życie
HumorTytuł nic dodać nic ująć, po prostu historie z mojego życia i trochę snów.