— Już idę! — Harry wstał, krzywiąc się, gdy dotknął dłonią obolałego policzka. — Nie gorączkuj się tak — mruknął sam do siebie, macając blat w poszukiwaniu okularów. Zamrugał, próbując skupić wzrok w jednym punkcie, gdy kuśtykał w kierunku drzwi.
— Cześć. — Młoda kobieta obdarzyła go uśmiechem. Trzymała w rękach białą, papierową torebkę z czymś, co przypomniało pudełka pełne jedzenia na wynos.
— Witaj. — Przyjrzał się jej, po czym na jego twarzy zagościła ulga, gdy rozpoznał swego gościa. — Jesteś tą dziewczyną z kliniki – córką dentystki, tak? Zostawiłem coś w gabinecie?
— Hermiona Granger. I, cóż, tego najwyraźniej tam nie zostawiłeś. — Dziewczyna machnęła torbą w powietrzu. — Po prostu mama zapomniała ci to dać, więc stwierdziłam, że sama ci to przyniosę. To specjalny, przeciwbólowy balsam. Można go używać zamiast lub razem z tabletkami.
Harry zerknął na torebkę, po czym odsunął się od drzwi.
— Zechciałabyś wejść na chwilę? Tylko wybacz bałagan, niespecjalnie miałem siłę się ruszać.
— Jasne — powiedziała z uśmiechem i podążyła za utykającym Harrym w głąb mieszkania, dając chłopakowi chwilę, by uprzątnął stare gazety z krzesła. Poprosił ją, by usiadła, a sam usadowił się na sofie pośród poduszek i grubego koca, pod którym spędził ostatnie dwa dni.
— Nadal cię boli? Zwykle po tych kilku dniach powinno być lepiej, chyba, że nabawiłeś się suchego zębodołu. Nie piłeś przez słomkę, prawda? — Hermiona przekrzywiła głowę, gdy Harry wskazał pomięty świstek papieru, który okazał się listą zaleceń lekarskich przyniesioną z kliniki.
— Zrobiłem wszystko, co tam napisali — odparł. — I chyba już mi lepiej. Zresztą, mówili, że będzie bolało jeszcze przez kilka dni. Twoja matka zapisała mi nawet antybiotyk.
Hermiona położyła papierową torbę na stole i wyjęła z niej mały słoik wypełniony jasnozieloną substancją. Odkręciła wieczko i bez wahania podała słój Harry'emu.
— Weź trochę na palec i nałóż na dziąsło. Śmiało, to naprawdę działa. — Kiwnęła zachęcająco głową, gdy Harry chwycił pojemnik. Powąchał znajdującą się wewnątrz substancję, gdy dziewczyna obdarzyła go kolejnym uśmiechem. — Ładnie pachnie, prawda? Przypomina mi trochę wodę po goleniu dziadka.
Chłopak kiwnął głową.
— Ja nigdy nie poznałem mojego dziadka — powiedział, zanurzając palec w zielonkawym żelu. — Ale wiem, o czym mówisz – to raczej popularny zapach. Tak, jak zapach szafki pełnej środków czyszczących.
Hermiona doskonale zdawała sobie sprawę, iż ten konkretny eliksir – albowiem tym właśnie był zielonkawy balsam – powstał przy użyciu rośliny bardzo podobnej do aloesu. Wiedziała również, że Snape dodał kilka dodatkowych składników, tworząc potężny środek znieczulający, który przy okazji sprawiał, iż osoba, która go stosowała pogrążała się w przyjemnych wspomnieniach. Dziewczyna zastanawiała się, dlaczego Harry Potter uznał szafkę pełną środków do sprzątania za przyjazną, ale potem stwierdziła, że sama uwielbia zapach cytryny i sosny tak powszechnie używany do ich produkcji. I była wniebowzięta, że eliksir w ogóle oddziaływał w ten sposób na Harry'ego – w przypadku Mugoli jedynym, co robił było złagodzenie bólu.
CZYTASZ
Żaden bohater - Snarry
FanfictionChłopiec, Który Przeżył umarł, nim poszedł do Hogwartu. Gdy odkryto jego obecność w mugolskim Londynie, wszystko ulega zmianie - dla Zakonu Feniksa, czarodziejskiego świata i, a może zwłaszcza, samego Severusa Snape'a.