Siedziba Zakonu Feniksa

2.8K 195 24
                                    

- Aportację można bardzo łatwo namierzyć; istnieje cały departament poświęcony tego typu procedurom - powiedział Ron, gdy razem z Harrym ruszyli w kierunku najbliższej stacji metra. - Właśnie dlatego, nigdy nie aportujemy się bezpośrednio do kwatery głównej, nie używamy też Fiuu, chyba, że robimy to prosto z bezpiecznej lokalizacji.

- Bezpiecznej lokalizacji? - Harry kuśtykał tuż za Ronem; rudzielec odwrócił się, by na niego spojrzeć i zwolnił.

- Takiej, która też jest pod działaniem zaklęcia Fideliusa - wyjaśnił. Pojawił się w mieszkaniu Harry'ego przeszło trzydzieści minut temu, ubrany w zieloną kurtkę przeciwdeszczową i bluzę z kapturem całkowicie przykrywającym jego rude włosy. Założył też okulary przeciwsłoneczne. - To ochronne zaklęcie; istnieje strażnik tajemnicy i tylko on może wyjawić położenie chronionego miejsca.

- Minerwa - odparł natychmiast Harry. - Ona mi powiedziała.

- Tylko spróbuj powiedzieć komuś innemu. Mamie Hermiony albo komukolwiek w kawiarni - rzucił Ron. - Nie będziesz w stanie tego zrobić.

Harry zanotował mentalnie, by dokładnie to spróbować zrobić później. Magia potrafiła być szalona. Wiedział, że nigdy nie zdoła poznać jej ograniczeń.

- W porządku. Pojedziemy metrem do mieszkania moich braci - wyjaśnił dalej Ron. - Jestem strażnikiem tajemnicy, więc będziesz w stanie się tam dostać. Stamtąd aportujemy się prosto do Grimmauld Place.

Harry wiedział, że chodziło o bliźniaków - tych, którzy mieli własny sklep ze śmiesznymi akcesoriami, tych, którzy żyli z tą samą kobietą.
Wkrótce, stał razem z Ronem naprzeciw ściany w korytarzu na trzecim piętrze skromnie wyglądającego budynku. Ron wziął Harry'ego za rękę i oparł ją o ścianę, która, jak się okazało, wcale nie była zwykłą ścianą. Były to drzwi, które rudzielec otworzył, mruknąwszy kilka dziwnych słów, których Harry nie mógł dosłyszeć.

Chłopak wkroczył do środka, tuż za Ronem, i zamknął za sobą drzwi.

- To właśnie on - powiedział rudzielec do trójki stojącej między nimi, a kominkiem po przeciwległej stronie pomieszczenia, szczerząc się od ucha do ucha. - Harry Potter.

- Witajcie.

- Moi bracia: Fred i George. - Ron kolejno wskazał bliźniaków. - A to Angelina Johnson.

Wszyscy gapili się prosto na Harry'ego, który przenosił ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Bliźniak po jego lewej - Fred - odezwał się pierwszy:

- Um... A blizna? - Jego brat wsadził mu łokieć między żebra, a Ron pokręcił tylko głową.

- Równie dobrze możesz pozbyć się tej grzywki - westchnął. - Wszyscy będą o nią pytać.

Harry zmarszczył czoło, co ostatnio przytrafiało mu się dość często. Uniósł dłoń do skroni i odgarnął włosy, ukazując poszarpany kształt blizny, którą ukrywał przez większą część swego życia.

Fred zrobił jeden ostrożny krok wprost ku niemu. Czy to na pewno byli ci sami bliźniacy, o których opowiadał mu Ron? Ci, co łamali wszelkie reguły? Dowcipnisie? Wyglądali śmiertelnie poważnie, toteż Harry opuścił dłoń, pozwalając grzywce wrócić na swoje miejsce.

- Stary... - I nagle pochwyciły go silne ramiona Freda, który trzymał go w mocnym uścisku. Harry ledwo zdążył zareagować i odwzajemnić gest, klepiąc go po plecach. Czy wszyscy Weasleyowie byli tak emocjonalni?, zdążył pomyśleć, gdy do uścisku przyłączył się George, a Fred zrobił jeszcze miejsce Angelinie.

Żaden bohater - SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz